Dubhe patrzy na niego z zachwytem. Po nocnych strachach nie moze uwierzyc, ze on tu jest.
— Jak chcesz, Mistrzu.
— Zrobilem cos wielkiego… zbyt wielkiego…
— Wszystko bedzie dobrze, dopoki bedziesz ze mna — usmiecha sie Dubhe.
On tez sie usmiecha, ale ze smutkiem.
— Wyruszymy noca.
Wyruszaja z gwiazdami. Przyjmuje ich zimne i okrutne niebo. Mistrz jest slaby. Dubhe widzi to, ale on nalega, zeby isc.
— Zabilem jednego z Gildii. Nie dadza mi spokoju. Musimy miedzy nami a nimi zostawic jak najwiecej mil.
Dubhe przygryza warge.
— Ale czego on chcial?
— Opuscilem Gildie wiele lat temu, dla nich jestem zdrajca. Chcial mnie zabic i zabrac cie ze soba. Dubhe patrzy w ziemie. Zatem to jej szukali. Jej i jej przekletego przeznaczenia. Wie o tym, jest Dzieckiem Smierci, to dlatego ja chca. Czy nigdy nie nadejdzie koniec nieszczesc, ktore przyniosly ze soba jej narodziny?
Podroz jest dluga i meczaca, bez postojow. Kieruja sie ku Krainie Slonca, do nowego domu, powiedzial Mistrz. Jest strudzony, ma gorace czolo i Dubhe zaklina go, aby sie zatrzymali.
— Tu chodzi o nasze zycie, glupia dziewucho, zrozumiesz to wreszcie?
Mistrz jest nerwowy, moze to bol, moze goraczka. Dubhe wydluza wiec krok, az do utraty sil. Rozumie, ze jedynym wyjsciem jest jak najszybsze dotarcie na miejsce.
Jednoczesnie jednak widzi, jak stan Mistrza sie pogarsza, rana poszerza i dziewczyna nie wie, co robic. Jest zrozpaczona.
— Mistrzu, stan rany jest zly, wdalo sie zakazenie, tak nie dasz rady! Musimy sie zatrzymac!
Mistrz jej nie slucha, ciagnie naprzod, z coraz wyzsza goraczka, niepewnym krokiem.
Noc po nocy ida naprzod, pejzaz sie zmienia i Dubhe czuje z ulga, ze cel jest bliski. W koncu nie sa tak daleko od Makratu.
To Mistrz ja prowadzi, chociaz bardzo zle sie czuje. Ida do lasu i w koncu trafiaja do jakiejs groty. W srodku jest tylko legowisko.
— To tutaj — mowi Mistrz zadyszanym glosem.
— To nie jest dom! — mowi Dubhe.
— Nie mozesz tu byc.
— Nie ma nic lepszego. Jestem zmeczony, nie rob scen. Tu blisko powinien byc potok, idz i przynies mi wody.
Dubhe biegnie tam, nabiera wody i podaje mu. Przez cala reszte wieczoru nie robi nic innego, tylko szuka jedzenia i przygotowuje lecznicze oklady.
Rana wydawala sie niezbyt powazna, a tymczasem jej stan bardzo sie pogorszyl.
— Mistrzu, dlaczego mi to robisz, dlaczego? Dlaczego doprowadziles sie do tego stanu?
On nie odpowiada, ogranicza sie do usmiechu. Wydaje sie spokojniejszy, czesto glaszcze ja po glowie.
— Nie wiem, co bym bez ciebie zrobil przez te lata.
Dubhe odwraca sie gwaltownie z oczami pelnymi lez.
— Ja bez ciebie nie istnieje, Mistrzu, rozumiesz mnie? Ja cie kocham!
On dalej sie usmiecha.
— Glupstwa, glupstwa… — mruczy.
Po kolacji zapada w sen, lekki i ozywczy. Dubhe czuwa przy nim przez cala noc.
Przez nastepne dni Dubhe calkowicie oddaje sie Mistrzowi. Idzie do niezbyt odleglego Makratu po jedzenie, przygotowuje mu czyste legowisko, kuruje go.
— Kiedy wychodzisz, dobrze sie zakryj i upewnij sie, ze nikt za toba nie idzie — nakazuje jej zawsze, nawet w delirium goraczki.
— Tamten czlowiek nie zyje, Mistrzu, nikt nie moze za nami isc.
— Gildia ma oczy i uszy wszedzie.
Dubhe cialem i dusza angazuje sie w przygotowanie kuracji i po tygodniu widac oznaki poprawy. W dniu, kiedy goraczka wreszcie opada, dziewczyna nie posiada sie ze szczescia. Jest wyczerpana ze strachu i zmeczenia, ale jednoczesnie szczesliwa, usmiecha sie do Mistrza.
— Jestes naprawde dobra kaplanka — zartuje z niej, a ona smieje sie po raz pierwszy, od kiedy mezczyzna w czerni pojawil sie w ich zyciu.
W ciagu nastepnych dni wszystko ulega stopniowej poprawie. Mistrz jest bardzo zmeczony, ale dochodzi do siebie. Prawdopodobnie bron, ktora zostal zraniony, musiala byc lekko zatruta, dlatego przebieg procesu zdrowienia byl taki powolny i wymagal tylu zabiegow.
Sa to dni radosci. Dla Dubhe to powrot do zycia. Wkrotce wszystko bedzie takie, jak wczesniej, a nawet lepsze, bo od kilku dni Mistrz jest dla niej o wiele bardziej serdeczny. Nie wie, co sie zmienilo. Moze to fakt, ze w tak trudnej chwili byli blisko sobie, a moze to wyznanie, jakie mu uczynila. Bo Dubhe dobrze pamieta: powiedziala mu, ze go kocha. On odpowiedzial, ze to glupstwo, ale sadzac po jego zachowaniu, nie wyglada na to. Nagle zaczyna wyobrazac sobie ich wspolna przyszlosc zaczyna fantazjowac.
Mistrz jednak nie jest taki spokojny. Bezustannie obserwuje okolice, Dubhe czesto zastaje go stojacego i podejrzewa, ze przeszukuje najblizsze tereny.
— Musisz lezec w lozku, inaczej nigdy nie wyzdrowiejesz.
— Czuje sie dobrze, nie zachowuj sie jak matka. Pewnego dnia dziewczyna przylapuje go, jak cos pisze, a kiedy tylko ja widzi, chowa wszystko z wielkim pospiechem. Ona o nic go nie pyta.
Mistrz ciagle sie martwi, ze ktos ich sledzil, ze wie, gdzie sa. To jego obsesja.
— Jestes pewna, ze nikt za toba nie przyszedl?
— Jestem pewna.
— Okolice moge sam skontrolowac, ale reszta…
— Ty nie musisz nawet kontrolowac okolic, masz tylko wyzdrowiec.
Dubhe caly czas aplikuje mu masc. Kazdego wieczoru wlasnorecznie ja przygotowuje.
Pewnego razu, tak jak zawsze, rozsmarowuje mu masc na ramieniu. W jednym punkcie rana jest dziwnie otwarta.
— Mistrzu, dlaczego nie mozesz byc przez chwile grzeczny? Rana sie otworzyla, co robiles? — mowi z karcaca mina.
Spodziewa sie reprymendy, bo Mistrz nie lubi, jak mu sie w ten sposob zwraca uwage. On sie jednak nie zlosci. Po prostu odpowiada, ze nic nie robil, a nawet odpoczywal.
Dubhe krzata sie z troska. Tam, gdzie rana sie otworzyla, rozsmarowuje grubsza warstwe, potem wszystko bandazuje. Juz w tym momencie cos zaczyna isc nie tak, jak powinno. Czuje, jak ramie Mistrza dziwnie sie zaciska. Przerywa czynnosc, aby sprawdzic, czy nie bylo to tylko jej wrazenie. Ale jednak nie, przez ramie przebiegaja lekkie skurcze.
— Mistrzu, co sie dzieje?
Mezczyzna caly czas sie usmiecha, ale jest dziwnie blady.
— Poloz mnie.
Serce eksploduje jej w piersi i zaczyna dziko walic.
— Nie czujesz sie dobrze? Co ci jest?
Usmiech nie znika z jego ust, chociaz Mistrz zaczyna szczekac zebami.
— Nie martw sie, jeszcze troche i bedzie po wszystkim.
Dubhe czuje daleki, nieznany lek, ktory napelnia ja przerazeniem.
Mistrz drzy coraz mocniej, tak ze trudno mu jest mowic.
— Nie mam czasu. Na swojej poduszce znajdziesz list. Przeczytaj go i zrob, co ci mowie.
— Co sie dzieje, co sie dzieje?
Dubhe zaczyna plakac. Rozpoznaje te objawy. Pamieta je ze swojej pierwszej ksiazki o botanice — tej, ktora kupila za pieniadze z pierwszego zabojstwa.
— Przebacz mi — glos Mistrza jest zlamany, urywany. — Moja smierc byla konieczna, a nie znalazlem