Nogami kurczowo trzymal sie bokow zwierzecia, a dlonmi spazmatycznie sciskal grzywe.
Przez cala noc galopowali jak szalency, doprowadzajac konie prawie do granic mozliwosci. Poczatkowo mocno krecili. Oczywiscie, taka trasa zajmie im wiecej czasu, ale Gildia doskonale potrafila czytac slady, a oni niestety sporo ich zostawili. Lepiej pozwolic im troche pobladzic.
Swit ich zaskoczyl. Dubhe nigdy nie spodziewala sie, ze uda im sie opuscic Kraine Nocy w ciagu tych niewielu godzin, ktore mieli do dyspozycji, wiec kiedy zobaczyla w oddali powoli blednace niebo, poczula powiew nadziei.
Byli blisko granicy: wieczna noc juz zaczynala ustepowac pod pierwszymi promieniami slonca. Przed nimi roztaczala sie obszerna rownina Wielkiej Krainy.
— Dokad mamy jechac?
Dubhe slyszala o Radzie Wod, ale miejsce, gdzie sie zbierala, bylo utrzymywane w tajemnicy.
— Do Laodamei. Pracuje dla Rady Wod. Kiedy tam dotrzemy, powiem ci dokladnie, gdzie to jest.
Nalezalo zatem przemierzyc cala Wielka Kraine.
Woda. Dubhe zaklela cicho. Powinna byla o tym pomyslec, ale poprzedniego wieczoru byla tak zdenerwowana i tak nie panowala nad soba… Na sama mysl o opustoszalych bezmiarach Wielkiej Krainy poczula, jak zasycha jej w gardle. Caly czas jeszcze dyszala, jakby dalej byla zasapana po biegu. A przeciez nie mogla byc.
— Musimy zboczyc do rzeki Ludanio.
Nad brzeg rzeki dotarli o brzasku. Gdzie indziej prawdopodobnie slonce juz sie pojawilo. Tam, gdzie znajdowali sie oni, prawie na granicy pomiedzy Wielka Kraina a Kraina Nocy, wszystko bylo zawieszone w czyms w rodzaju wiecznego zmierzchu.
Zatrzymali sie, zsiedli z koni. Lonerinowi chwile zajelo, zanim byl w stanie prosto utrzymac sie na nogach. Usmiechnal sie do Dubhe zawstydzony.
Ona odwzajemnila usmiech. Zeskoczyla, ale ku swojemu wielkiemu zdumieniu nogi sie pod nia ugiely i znalazla sie na ziemi.
Lonerin podbiegl.
Dubhe podciagnela sie o bok pijacego konia. To stalo sie, kiedy byla juz calkiem na nogach. Ostre uklucie bolu zaparlo jej dech w piersiach. W uszach jej dzwieczalo, a w owym brzeczeniu rozbrzmiewal daleki krzyk. Podniosla dlon do piersi.
— Dubhe, co ci jest?
Lonerin zlapal ja za ramie i natychmiast odsunal dlon. Blyskawicznie podwinal jej rekaw.
— Do diabla… — zamruczala Dubhe przez zeby.
Jej ramie bylo gorace, a widniejacy na nim symbol pulsowal zywo.
— Kiedy bralas eliksir?
Dubhe sprobowala sobie przypomniec. Nowe uklucie i gwaltowne pragnienie, ktore starala sie stlumic.
— Dokladnie piec dni temu.
To bylo zbyt wczesnie, zeby sie tak zle czuc.
— Lonerin, nie powinnam sie tak czuc… To nie moze byc klatwa…
— Rzeczywiscie, to nie tylko to.
Zaczal napelniac buklak, ktory podala mu Dubhe, odwracajac od niej spojrzenie.
— Co to znaczy?
Chlopak nie przerwal napelniania buklaka.
— Powiesz mi, co to oznacza?
Lonerin odwrocil sie do niej.
— Sa eliksiry, ktore wywoluja pewien stopien uzaleznienia. Nie wiem dokladnie, jaki rodzaj eliksiru ci dawali, ale obydwa odpowiednie dla twojego przypadku, ktore przychodza mi do glowy, powoduja tego typu problemy.
Dubhe poczula, ze kreci jej sie w glowie, a wybuch gniewu nagle rozpalil jej policzki.
— Ale co to znaczy?
— Ze kiedy nie wezmiesz eliksiru, twoje cialo nie bedzie w stanie walczyc z klatwa. Przyzwyczailas sie do eliksiru, a twoje cialo nie potrafi sie bez niego obejsc, aby przeciwstawic sie efektom pieczeci, ktore zreszta przez ten caly czas, jak juz ci powiedzialem, nie przestaly sie wzmagac.
Dubhe krzyknela w niebo, po czym upadla na kolana.
— Przekleci…
Uniosla glowe i z zapalem spojrzala na Lonerina.
— Ale ty umiesz zrobic ten eliksir, prawda? Jestes czarodziejem i miedzy innymi dlatego zawarlismy nasza umowe.
Twarz Lonerina nie wyrazala zadnej nadziei.
— Umiem go przygotowac, ale nie mam skladnikow.
Dubhe rzucila sie na niego z furia, dlonia schwycila go za gardlo i cisnela na ziemie. Zatrzymala sie w ostatniej chwili. Bestia podniosla swoj spiew. Dziewczyna osunela sie obok Lonerina i polozyla na ziemi.
— To koniec… — mruknela. — Czuje ja… Nie bede mogla nad soba zapanowac…
Lonerin podniosl sie, zaczerpujac oddechu. Pewnie sprawila mu bol.
— Bedziemy sie spieszyc. Mamy konie, bedziemy uciekac z maksymalna predkoscia i przybedziemy na miejsce, zanim bedzie za pozno.
Dubhe potrzasnela glowa.
— Nigdy nam sie nie uda… konie sa zmeczone…
— Jezeli staniesz sie niebezpieczna, uspie cie, jak tamtego psa, tylko jeszcze glebiej, i sam zawioze cie do Laodamei.
Dubhe odwrocila sie ku niemu i popatrzyla ze smutkiem.
— Nie potrzebuje jalowego pocieszania. Powiedz mi prawde, to moze zadzialac?
Lonerin nie opuscil wzroku.
— Przysiegam ci.
Byl pewny.
— Wykonalas swoja czesc paktu. Teraz kolej na mnie. Dubhe podniosla sie.
Bestia dalej tam byla i jej zagrazala, ale dobrze bylo miec kogos, na kogo mozna liczyc.
Krajobraz przed ich oczami powoli sie zmienial. Slonce ukazalo im sie w calej swej wspanialosci, a teren stawal sie plaski i coraz bardziej opustoszaly. Wielka Kraina. Popedzajac nieco konie, mogli przebyc ja cala w cztery czy piec dni. Przez caly ten czas byliby calkiem odkryci, wystawieni na kazdy atak. Tropienie sladow na tym pustym bezmiarze kamieni i ubitej ziemi bylo az nazbyt latwe.
Lonerin staral sie odpedzic te mysli. W jego misji nie bylo miejsca na niezdecydowanie. Musial w nia wierzyc i to az do konca, inaczej wszystko legnie w gruzach. Zreszta nigdy nie sadzil, ze bedzie mu dane wyjsc z Gildii calo i zdrowo, a jednak mu sie udalo.
Popatrzyl na Dubhe. To tylko jej zasluga. To ona odkryla plany Yeshola — zadanie przeznaczone dla niego — i zorganizowala ucieczke. Obserwowal jej pochylona glowe i skoncentrowany wyraz twarzy. Dlugo uczyl sie o pieczeciach i innych formach Zakazanej Magii i znal efekty niektorych eliksirow. Cierpiala, i to bardzo. Starala sie utrzymac kontrole, ale wymagalo to od niej nadludzkiego wysilku. Konwulsyjnie zaciskala rece na grzywie konia.
— Umre? — spytala nagle, kiedy slonce powoli schodzilo na bezmiar, ktory przemierzali.
— Nie, co ty mowisz?
Spojrzala na niego. W glebi jej oczu mozna bylo dostrzec zgroze, ktora zyla w jej trzewiach, potwora, ktory staral sie ja posiasc.
— Co sie stanie, jezeli nie wezme eliksiru, jezeli nie dojedziemy na czas?
— Bedziesz sie zle czula, temu nie zaprzecze… ale dojedziemy.
Nie mial ochoty czynic jej dalszych wyznan. I tak juz czul sie winny za tamten wieczor, kiedy sie poznali — bez owijania w bawelne powiedzial jej wtedy, ze byla skazana na prawie pewna smierc, i to smierc straszliwa.
— Zal ci mnie, ale ja nie oczekuje twojej litosci. Potrzebuje tylko, zebys zawsze byl ze mna szczery.