— Ktos…
Poczula to nagle, kiedy zwierzala sie czarodziejowi ze spraw, o ktorych nie opowiadala nikomu. Przez kilka chwil wydawala sie prawie spokojna, po czym nastapilo gwaltowne uderzenie lapa Bestii i jej ogluszajace, zwierzece wezwanie w uszach.
Lonerin rzucil sie do niej. Jego glos docieral jak z otchlani, dziwny, pozbawiony barwy.
— Wszystko dobrze?
— Ktos…
Nie byla w stanie powiedziec nic wiecej. Gdzies znajdowal sie nieprzyjaciel — czula to z absolutna jasnoscia, jednoczesnie slyszac spiew smierci, ktory dobrze znala i ktory tak bardzo ja przerazal. Bestia sie obudzila.
Odepchnela dlonia Lonerina, prawie zrzucajac go z konia. Jej glos byl slaby jak echo na wietrze.
— Odejdz, bo nie recze za siebie!
Nie popatrzyla na niego, aby sprawdzic, czy zrozumial. Czula, jak jej samokontrola gdzies wyparowuje: teraz pragnela tylko krwi.
Jak przez mgle uslyszala jednak, jak stopy chlopca dotykaja ziemi, po czym uderzaja o kamienie. Zrozumial.
Dubhe zebrala sie w sobie i zamknela oczy. Moze jeszcze uda jej sie opanowac i odzyskac siebie sama. Uchylila powieki i w klebach kurzu pojawila sie przed nia czarna postac ze sztyletem w dloniach. Caly swiat zniknal: zostal tylko stojacy przed nia uzbrojony mezczyzna. Jej cialo opanowala Bestia. Zaczela sie rzez.
Lonerin oddalil sie, ale niezbyt daleko. Tyle, ile wystarczylo, aby nie znalezc sie w zasiegu furii Dubhe. Na poczatku zastanawial sie, co ja wywolalo, po czym dostrzegl przed nimi czarna, nie bardzo odlegla postac. Krotko byl w Gildii, ale wystarczajaco, aby rozpoznac Zabojce.
Byl to chlopak, usmiechajacy sie bunczucznie. Dubhe trzesla sie na swoim koniu, dyszala, a jej miesnie, ktore zazwyczaj wydawaly sie tak cienkie i elastyczne, napinaly sie pod skora.
— Znalazlem was. Dokad chcieliscie pojsc? Oczy Thenaara sa wszedzie.
Dubhe siedziala nieruchomo na koniu. To Zabojca wykonal Pierwszy ruch.
Z niemal nienaturalna szybkoscia rzucil sie w kierunku dziewczyny. Dubhe jednym susem zeskoczyla z konia, spadajac prosto na niego. Byla chudsza i nizsza, ale i tak wydawalo sie, ze nad nim goruje. Lonerin przez mgle zobaczyl, jak ostrze Zabojcy przesuwa sie po jej boku i gesta, czarna krew wytryskuje gwaltownie z rany.
— Dubhe!
Przez krotka chwile obydwoje lezeli na ziemi, po czym dziewczyna poderwala sie, jakby nie zostala trafiona, i wyciagnela sztylet.
Chlopak lezal pod nia, a Dubhe przytrzymywala go na ziemi jedna reka, uniemozliwiajac mu wszelki ruch. Byl ogluszony i slabo probowal sie wyrwac. Ona wrzasnela glosem, ktory nie mial w sobie nic ludzkiego, i z nieslychana gwaltownoscia opuscila na niego sztylet. Pograzyla go w piersi chlopaka az po rekojesc, po czym wyciagnela i zanurzyla z powrotem, i jeszcze raz, i jeszcze. Krew tryskala, a chlopak wil sie i krzyczal. Chwyt Dubhe byl jednak jak ze stali i Zabojca nie mial zadnych szans.
Lonerin stal skamienialy. Byla to rzez, posilek potwora. Dubhe smiala sie na cale gardlo. Jej twarz byla odmieniona szalona, gleboka radoscia.
Chcial uciekac, ale byl niezdolny do jakiegokolwiek dzialania. Bo przeciez gdzies tam byla Dubhe, ukryta w tym ciele, ktore juz do niej nie nalezalo, i nie mogl jej zostawic.
Dubhe oderwala sie od ciala chlopaka, po czym zatrzymala sie i zaczela weszyc w powietrzu.
Lonerin pojal w lot. Z pomoca przyszla mu jego wrodzona zimna krew. Zlozyl dlonie, zamknal oczy i rozpoczal recytacje formuly. Byla to walka z czasem.
Poczul, jak zblizaja sie do niego ciezkie kroki Dubhe, uslyszal jej wrzask wyglodnialego zwierzecia. Nie przerwal wypowiadanej formuly, skandujac ja glosno, czujac, jak poprzez zlaczone dlonie energia magiczna uchodzi z jego ciala.
Potem nastapila eksplozja bolu, jakiego nigdy dotad nie odczul. Ona. Sztylet… Trafila go! Oddech zamarl mu w gardle, ale wyrecytowal ostatnie slowo formuly, wykrzykujac je do Dubhe.
Poczul, jak dlon, ktora go zranila, puszcza rekojesc sztyletu, jeszcze wbitego w jego ramie. Z trudem podniosl powieki. Spotkal na moment oczy Dubhe, wreszcie z powrotem normalne i przepelnione niewypowiedziana zgroza.
— Ocal mnie — wymruczala slabym glosem, po czym upadla uspiona u jego stop.
Lonerin wbrew sobie odetchnal z ulga. Nastepnie sprawdzil swoja rane: sztylet jakims cudem uderzyl go wysoko i chociaz tracil krew, przeciecie nie wydawalo sie ani glebokie, ani powazne. Zajal sie wiec ocena stanu Dubhe. Byla ranna w bok, ale ta rana rowniez wydawala sie raczej powierzchowna. Poruszajac sie z trudem, przebadal ja dokladniej. Organy wewnetrzne miala cale, tylko skora byla rozdarta szerokim rozcieciem.
Tak czy inaczej nie mieli powodow do radosci. Obydwoje byli w raczej kiepskiej formie, a Laodamea byla oddalona o dwa dni marszu. Glupio byloby ludzic sie, ze byl to jedyny Zabojca na ich tropie. Prawdopodobnie byl to tylko ten najblizszy.
Ponadto w zamecie uciekly oba konie.
Lonerin czul sie zagubiony i zmieszany. Straszliwe obrazy przemienionej Dubhe wypelnialy mu glowe, a bol w ramieniu okrutnie pulsowal. Na dodatek zgubil kamienie magiczne, za ktorych pomoca moglby wejsc w kontakt z Rada Wod.
Podniosl oczy. Na niebie nie bylo ani jednej chmury, slonce blyszczalo, a co najwazniejsze, zobaczyl sepy. Kilka ptakow wysoko na niebie. Z pewnoscia przyciagnal je zapach krwi.
Nigdy nie probowal tego zaklecia na sepach, ale nie bylo innego wyjscia.
Wezwal jednego z nich rozkazujacym slowem. Juz ta prosta formula nieco go zmeczyla. Byl bardzo oslabiony.
Sep usiadl przed nim potulnie i przez kilka sekund patrzyl mu w oczy. Czekal.
Lonerin wypowiedzial dwa kolejne slowa i o maly wlos nie zemdlal. Jezeli tak dalej pojdzie, nie zostanie mu juz energii na leczenie Dubhe.
— Gildia chce ozywic Astera i wprowadzic go w cialo Pol-Elfa. Uzyje Zakazanej Magii. Ja i sojuszniczka jestesmy w Wielkiej Krainie, niedaleko granicy z Kraina Wody.
Lonerin zakonczyl formule wskazaniem miejsca, gdzie sep mial zaniesc wiadomosc, i slowem pozegnania. Ptak podniosl sie do lotu jednym machnieciem skrzydel.
A teraz? Musieli sie stad ruszyc.
„Ocal mnie”.
Dubhe powiedziala: „Ocal mnie”.
Nie w jego mocy bylo ocalenie jej z jej niewoli, ale zabrac ja stad, zanim umrze z uplywu krwi lub Bestia zbudzi sie, calkowicie opanowujac jej umysl — tak, to mogl, musial zrobic.
Znowu przyjrzal sie ranie dziewczyny. Teraz nie byl w stanie wykonac nawet prostego zaklecia uzdrawiajacego.
Zdjal plaszcz i oddarl z niego dlugi pas materialu. Wzial buklak, ktory jeszcze wisial mu na szyi, uzyl nieco wody do przemycia rany Dubhe, po czym zaczal ja bandazowac.
Po tej operacji odpoczal nieco, napil sie. Sprobowal owinac takze rane na wlasnym ramieniu, ale udalo mu sie to tylko polowicznie. Zreszta najwazniejsze bylo zahamowanie krwotoku, przynajmniej w czesci.
Kiedy poczul sie troche silniejszy, postanowil, ze czas ruszyc w droge. Starajac sie nie patrzec na lezacego na ziemi trupa, wzial Dubhe na ramiona i z wielkim wysilkiem podniosl sie na nogi.
Kazdy krok byl dla niego nieslychanym wysilkiem, ale zmuszal sie, aby isc dalej. Bol w ramieniu przeszywal go, a zmeczenie atakowalo mu nogi. Mimo to jednak parl naprzod. Musial przynajmniej sprobowac, dla siebie i przede wszystkim dla Dubhe, ktora byla teraz calkowicie od niego uzalezniona.
Pomyslal o Theanie, o tym, czy kiedykolwiek jeszcze ja zobaczy.
Przemierzal opustoszala rownine az do wieczoru, wyciskajac energie do ostatniej kropli, czolgajac sie, kiedy juz nie byl w stanie dalej isc.
Zachod slonca byl wspanialy, a kiedy slonce na dobre opuscilo ziemie, Lonerin ujrzal przepiekny zielony promien, w kolorze, o ktorego istnieniu nawet nie wiedzial.