leniwymi pijusami, wielbicielami retsiny lub uzo, cierpiacymi w upale wczesnego popoludnia. Male kioski z prasa z calego swiata.
Nie sluchal juz muzyki Wampira Lestata. Porzucil amerykanskie dyskoteki, w ktorych nieustannie rozbrzmiewala. Odsunal sie od studentow, ktorzy nosili male magnetofony przy paskach spodni.
Pewnej nocy w sercu Plaka posrod rozjarzonych swiatel i halasliwych tawern ujrzal innych krwiopijcow spieszacych przez tlum. Serce mu zamarlo. Samotnosc i lek zawladnely nim bez reszty. Nie mogl sie poruszyc ani wykrztusic slowa. Sledzil ich, podazajac stromymi ulicami, wchodzil za nimi do kolejnych nowoczesnych tancbud, w ktorych wyla muzyka, wychodzil. Ocenial ich wzrokiem, kiedy szybkim krokiem przeciskali sie przez tlum turystow, nieswiadomi jego obecnosci.
Dwoch mezczyzn i kobieta w skapym przyodziewku z czarnego jedwabiu, ze stopami torturowanymi w butach na wysokich obcasach. Srebrne okulary zaslanialy im oczy; szeptali miedzy soba i wybuchali piskliwym smiechem; obwieszeni bizuteria, obficie spryskani perfumami, wystawiali na pokaz swoja nienaturalnie lsniaca skore i wlosy.
Ale pominawszy te drugorzedne sprawy, bardzo sie od niego roznili. Daleko im bylo do jego twardosci i bialosci, to po pierwsze. Prawde mowiac, mieli na sobie tyle ludzkiej tkanki, ze nadal pozostawali ozywionymi trupami; zwodniczo rozowi i slabi, jakze potrzebowali krwi ofiar. Nawet w tej chwili cierpieli rozdzierajace pragnienie. I z pewnoscia ich dzialania tego wieczoru byly mu podporzadkowane, krew bowiem musiala nieustannie zasilac wszystkie ludzkie miekkie tkanki. Nie tylko je ozywiala, ale stopniowo przemieniala w cos innego.
On natomiast byl juz caly z owego czegos. Nie pozostalo na nim nic czlowieczego. Chociaz pozadal krwi, nie potrzebowal jej do tej zamiany. Ona jedynie go odswiezala, zwiekszala jego cudowna sile, telepatyczne moce, zdolnosc latania czy podrozowania poza cialem. Ach, to zrozumiale! Obecnie byl niemal idealnym naczyniem dla tej bezimiennej sily, ktora dzialala w nich wszystkich.
Tak, wlasnie tak bylo. Oni byli mlodsi, to wszystko. Dopiero rozpoczeli podroz ku prawdziwej wampirzej niesmiertelnosci. Czyzby nie pamietal?… No coz, tak naprawde to nie, ale wiedzial, ze to pisklaki, liczace sobie zaledwie jeden lub dwa wieki! To niebezpieczny czas; najpierw dostawalo sie od tego obledu albo inni cie dopadali, zamykali, spalali… Wielu nie przezylo tych lat. Ilez wiekow dzielilo go od nich; jego mlodosc to epoka Pierwszego Plemienia. Tej otchlani czasu rozum nie mogl pokonac! Zatrzymal sie przed malowanym murem ogrodu, wsparl dlonie na pokrzywionej galezi, rozkoszujac sie dotykiem chlodnych, jakby welnianych listkow na swojej twarzy. Nagle zanurzyl sie w smutku, smutku straszliwszym niz lek. Uslyszal czyjs placz, nie z otoczenia, ale w swojej glowie. Kto to jest? Przestan!
Nie, nie skrzywdzi tych delikatnych dzieci! Chcial jedynie ich poznac, usciskac. Przeciez jestesmy z tej samej rodziny, jestesmy krwiopijcami, wy i ja!
Jednak gdy sie zblizyl, wysylajac milczace, niemniej jednak gorace przywitanie, oni odwrocili sie i spojrzeli w jego kierunku z nie ukrywana groza. Uciekli. Zbiegli po stoku platanina ciemnych sciezek, byle dalej od swiatel Plaka, a wszystkie jego slowa i gesty byly daremne.
Stal sztywny i milczacy, czujac ostry bol, nie znany do tej pory. Potem nastapilo cos przedziwnego i straszliwego. Podazal za nimi, az znow namierzyl ich spojrzeniem. Rozgniewal sie, naprawde sie rozgniewal. Badzcie przekleci — mowil im w myslach. — Kara na was za bol, ktory mi zadajecie! — I prosze! Nagle poczul cos w glowie, na wysokosci czola, zimny spazm tuz za koscia czaszki. Moc wyskoczyla z niego, jakby niewidzialny jezor. Natychmiast przeniknela kobiete najbardziej odstajaca od calej grupki i jej cialo zajelo sie ogniem.
Przygladal sie temu w oslupieniu, zdajac sobie jednak sprawe z tego, co sie stalo. Przeniknal ja jakas nacelowana energia. Wzbudzil ogien w latwopalnej krwi, jednakowej u nich obojga. Pozar szalejacy obwodami zyl przedarl sie do szpiku kostnego i rozsadzil cialo. Jedna chwila i przestala istniec.
Bogowie! On tego dokonal! Stal pelen smutku i grozy, wpatrzony w resztki ubrania, sczerniale i splamione tluszczem. Tylko kosmyki wlosow pozostaly na kamieniach, a i one splonely wreszcie w struzkach dymu.
Moze sie myli. Nie, to z pewnoscia jego dzielo. Czul, co czyni. A ona byla tak wystraszona!
Ogluszony szedl do domu, zbierajac mysli. Z pewnoscia nigdy wczesniej nie uzyl tej mocy, nie byl nawet jej swiadomy. Czyzby zagoscila w nim dopiero teraz, po stuleciach dzialania krwi, wysuszajacej tkanki na cienkie, biale przegrodki jak komorki plastra os?
Samotny w swoim mieszkaniu, zapaliwszy swiece i kadzidla dla dodania sobie otuchy, znow przeszyl sie nozem i przygladal buchajacej krwi. Byla gesta i goraca, migotala w blasku lampy jak zywa. I byla zywa!
Przygladal sie w lustrze mrocznemu blaskowi, jaki odzyskal po tygodniach zawzietego polowania i picia. Lekko zoltawe zabarwienie policzkow, slad rozowosci na wargach. Mniejsza z tym, byl jak porzucona skora weza — martwy, lekki i kruchy, jesli nie liczyc stale pompowanej krwi. Tej zlej krwi. A jego mozg, ach, jego mozg, jak on wyglada? Przezroczysty jak przedmiot z krysztalu, zasilany krwia, ktora parla przez jego drobne komorki? Wlasnie tam zyla ta moc i jej niewidzialny jezor?
Wyprobowywal potem te nowo odkryta energie na zwierzetach; na kotach budzacych jego niepojeta nienawisc — byly przeciez zle — i na szczurach, znienawidzonych przez wszystkich ludzi. Jednak one umieraly inaczej niz tamta kobieta. Zabijal owe stworzenia niewidzialnym jezorem energii, ale nie zajmowaly sie ogniem. Ich mozgi i serca doznawaly raczej jakiegos smiertelnego udaru, lecz ich krew nie byla latwopalna.
Budzilo to w nim lodowata, dreczaca fascynacje.
— Alez ze mnie obiekt badawczy — szeptal; oczy zalsnily mu naglymi, nieproszonymi lzami. Peleryny, biale muszki, filmy o wampirach, jakie to mialo znaczenie! Kim, do diabla, jestem? — zapytywal sam siebie. Wiecznie podrozujacym blaznem bogow, zyjacym od chwili do chwili? Kiedy zobaczyl ogromny wabiacy plakat Wampira Lestata naigrywajacy sie z niego z witryny sklepu z filmami wideo, odwrocil sie i smagnieciem energii rozbil szklo.
Ach, cudownie, cudownie. Dajcie mi lasy, gwiazdy. Tamtej nocy udal sie do Delf, gdzie opadl bezszelestnie na ciemna ziemie. Przeszedl po mokrej trawie do miejsca, gdzie niegdys byla wyrocznia, do tej ruiny domu boga.
Nie zamierzal opuszczac Aten. Musial znalezc tamtych dwoch krwiopijcow i powiedziec im, ze zaluje, ze nigdy, przenigdy nie uzyje przeciwko nim tej mocy. Musza z nim porozmawiac! Musza z nim byc!… Tak.
Kiedy obudzil sie nastepnej nocy, szukal ich sluchem. Po godzinie uslyszal, jak wstaja z grobow. Ich lezem byl dom w Plaka, gdzie miescila sie jedna z tych halasliwych zadymionych tawern z oknami wychodzacymi na ulice. Zrozumial, ze za dnia spali w piwnicach, a wieczorami wychodzili przygladac sie smiertelnym, spiewajacym i tanczacym w tawernie. Lamia, dawne greckie slowo oznaczajace wampira, sluzylo za nazwe tego lokalu, w ktorym elektryczne gitary graly prymitywna grecka muzyke, mlodzi smiertelni mezczyzni tanczyli ze soba, krecac biodrami, uwodzicielscy zupelnie jak kobiety, a retsina lala sie strumieniami. Na scianach wisialy fotosy z filmow o wampirach — Bela Lugosi jako Drakula, blada Gloria Holden jako jego cora — i plakaty z jasnowlosym, niebieskookim Wampirem Lestatem.
Wiec i oni maja poczucie humoru — pomyslal lagodnie. Ale gdy zajrzal do srodka, dostrzegl ich ogluszonych zalem i smutkiem, wpatrzonych w otwarte drzwi. Jakze byli bezradni!
Nie poruszyli sie, gdy ujrzeli go stojacego w progu, na tle rozjarzonych ulicznych swiatel. Co pomysleli, zobaczywszy dluga peleryne? Ze ozyl potwor z plakatow i sprowadza na nich zniszczenie, ktorego poza nim tak niewielu na ziemi moglo dokonac?
Przybywam w pokoju — informowal ich w myslach. — Chcialbym tylko z wami porozmawiac. Nic nie zdola mnie rozgniewac. Przybywam w… milosci.
Wydawali sie sparalizowani. Potem nagle jeden z nich wstal od stolika i obaj wydali spontaniczny i okropny krzyk. Ogien oslepil go, podobnie jak smiertelnych, ktorzy przepychali sie obok, gnajac jak szaleni na ulice. Krwiopijcy ploneli, umierali, spetani koszmarnym tancem wykrecajacym rece i nogi. Dom tez plonal, krokwie dymily, butelki wybuchaly, pomaranczowe iskry lecialy w niebo.
Czy to on tego dokonal?! Czy sprowadzal na innych smierc, bez wzgledu na to, czy chcial tego czy nie?
Krwawe lzy plynely mu po twarzy na wykrochmalony gors. Podniosl reke, oslaniajac twarz peleryna. Byl to wyraz szacunku dla tego koszmaru, ktory odbywal sie na jego oczach — dla smierci krwiopijcow.
Nie, on nie mogl tego zrobic, nie mogl. Stal bezwolny, potracany przez smiertelnych, ktorzy spychali go z drogi. Syreny kluly go w uszy. Zamrugal, usilujac cos zobaczyc mimo blyskajacego swiatla.
W przerazliwym przeblysku swiadomosci pojal, ze to nie jego dzielo. Ujrzal te, ktora byla za to odpowiedzialna! Okryta szara welniana oponcza, prawie niewidoczna w ciemnej uliczce, stala tam, przygladajac