Louis, obserwujacy, cierpliwy, byl tu z racji czystej i prostej milosci. Ci dwaj odnalezli sie zaledwie zeszlej nocy i bylo to doprawdy niezwykle spotkanie. Louis poszedlby za Lestatem na kraj swiata, oddalby zycie, gdyby Lestat stracil swoje. Ich leki i nadzieje tej nocy byly rozpaczliwie ludzkie.
Nie domyslali sie nawet, ze gniew krolowej jest tuz-tuz, ze niecala godzine temu spalila dom sabatowy w San Francisco, ze haniebnej pamieci tawerna wampirow przy Castro Street wlasnie plonie, a krolowa sciga tych, ktorzy z niej uciekaja.
Coz, wielu krwiopijcow rozproszonych w tlumie rowniez nie znalo tych prostych faktow. Byli zbyt mlodzi, aby uslyszec ostrzezenia starszyzny, i krzyki skazanych na zaglade. Sny o blizniaczkach tylko wytracily ich z rownowagi. Wbijali wzrok w Lestata, opetani nienawiscia lub religijnym zapalem. Byli gotowi zniszczyc go lub wyniesc na oltarze. Nie wyobrazali sobie bliskiego niebezpieczenstwa.
Ale co z samymi blizniaczkami? Jaki byl sens snow?
Khayman obserwowal samochod, torujacy sobie droge na zaplecze sceny, a potem przeniosl wzrok w gore, na punkciki swiatla ponad mgla opinajaca miasto. Wydawalo mu sie, ze czuje bliskosc swojej dawnej wladczyni.
Zawrocil w kierunku widowni i skupiony przedzieral sie przez tlum. Gdyby zapomnial o swojej sile, spowodowalby katastrofe w takim scisku, narobilby siniakow i polamalby kosci, nawet tego nie czujac.
Po raz ostatni spojrzal na niebo i wszedl do srodka, z latwoscia zamroczywszy bileterke, kiedy mijal kolowrot. Skierowal sie do najblizszych schodow.
Widownia byla prawie pelna. Rozejrzal sie z namyslem, smakujac te chwile tak samo, jak smakowal wszystko. Hala sama w sobie byla zadna, ot, skorupa zatrzymujaca swiatlo i dzwiek — calkowicie nowoczesna i beznadziejnie brzydka.
Jakze piekni byli ci smiertelni — tryskajacy zdrowiem, z kieszeniami pelnymi zlota; same zdrowe ciala, ktorych nigdy nie naruszyly robaki choroby, ktorych zadna kosc nie byla nigdy zlamana.
W istocie, to miasto zdumiewalo Khaymana. To prawda, ze w Europie widzial niewyobrazalne bogactwo, ale nic nie moglo sie rownac z nieskazitelna powierzchownoscia tego malego, przeludnionego miejsca i jego wiejskich okolic. Niewielkie domki z ozdobnymi tynkami byly pelne nieopisanych luksusow, tutejsze szosy blokowaly przepiekne automobile, biedacy podejmowali swoje pieniadze z bankomatow za pomoca plastikowych kart. Zadnych slumsow, miasto bylo pelne niebotycznych wiezowcow i bajecznych hoteli, rezydencji, a zarazem, otoczone morzem, gorami i polyskliwymi wodami zatoki, sprawialo wrazenie nie tyle metropolii, ile kurortu, zacisza oddalonego od swiatowych bolaczek i brzydoty.
Nic dziwnego, ze wlasnie tutaj Lestat zdecydowal sie rzucic rekawice. Te rozpieszczone dzieci byly na ogol dobre, nie zranione ani nie oslabione przez zycie. W obliczu prawdziwego zla mogly sie okazac idealnymi wojownikami, gdyby tylko zdaly sobie sprawe, ze maska i jej nosiciel sa jednym i tym samym. Obudzcie sie i poczujcie krew, mlodziki.
Jednak czy bedzie na to czas?
Wielki plan Lestata, chocby i najwspanialszy, mogl byc jeszcze w powijakach; a krolowa na pewno miala swoj wlasny i Lestat nic o nim nie wiedzial.
Khayman skierowal sie ku szczytowi hali, do ostatniego rzedu drewnianych krzesel, w ktorym zasiadal wczesniej. Usadowil sie wygodnie na swym dawnym miejscu, odpychajac na bok dwie „wampirze ksiazki”, ktore lezaly nie zauwazone na podlodze.
Dawno temu pochlonal zarowno testament Louisa: „Strzezcie sie, oto pustka”, jak i opowiesc Lestata: „To i to, i to, a wszystko pozbawione znaczenia”. Dzieki nim zrozumial wiele rzeczy i teraz byl calkowicie pewien intencji Lestata. Ksiazka nie opowiedziala jednak niczego o tajemnicach blizniaczek.
Prawdziwe intencje krolowej nadal pozostawaly dla niego niepojete.
Usmiercila setki krwiopijcow na calym swiecie, innych jednak zostawila nie tknietych.
Nawet Mariusz zyl. Niszczac swiatynie, ukarala go, ale nie zabila, co byloby proste. Wzywal starszyzne ze swojego lodowego wiezienia, ostrzegal, blagal o pomoc. Khayman bez wysilku wyczul dwojke niesmiertelnych podazajacych na wezwanie Mariusza, chociaz jedno z nich, dziecko Mariusza, nie moglo go nawet slyszec. Tej samotniczce, silnej istocie, bylo na imie Pandora. Santino nie mial jej mocy, ale slyszal glos Mariusza, gdy usilowal dotrzymac jej kroku.
Niewatpliwie krolowa mogla ich zniszczyc, gdyby tego chciala. Mimo to podazali wciaz przed siebie, widoczni, slyszalni, a jednak nie napastowani.
Co sklanialo krolowa do takich wyborow? Z pewnoscia na sali byli tez inni, ktorych oszczedzila w jakims celu…
Daniel
Dotarli do drzwi i musieli juz tylko przepchnac sie kilkumetrowa waska rampa na gigantyczny otwarty owal parteru.
Coraz rzadszy tlum toczyl sie we wszystkich kierunkach jak szklane kulki. Daniel szedl ku srodkowi, zahaczywszy palce o pasek Armanda; przeczesywal wzrokiem podkowe widowni i wznoszace sie do sufitu rzedy siedzen. Wszedzie smiertelni; mrowili sie na betonowych stopniach, zwisali na zelaznych balustradach albo plyneli wokol niego rojnym tlumem.
Nagle uslyszal halas przypominajacy basowy warkot miazdzacej machiny, i poczul, jak zaciera sie ow obraz swiata. W tej chwili celowej utraty zdolnosci normalnego widzenia, ujrzal innych. Ujrzal prosta niezbywalna roznice miedzy zywymi i umarlymi. Gdziekolwiek spojrzal, wszedzie dostrzegal pokrewne sobie istoty ukryte w ludzkim lesie, a jednoczesnie polyskujace jak slepia puchacza w blasku ksiezyca. Zadna farba ani okulary, miekki kapelusz czy peleryna z kapturem nie mogly ukryc jednych przed drugimi, za nic w swiecie. Wyrozniali sie nie tylko nieziemskim poblaskiem twarzy lub dloni, lecz raczej powolna zwinnoscia ruchow, jakby byli bardziej z ducha niz z ciala.
Ach, bracia i siostry, nareszcie! — zawolal bezglosnie z glebi duszy.
Wyczuwal jednak nienawisc. Wrecz podla nienawisc! Oni kochali i jednoczesnie potepiali Lestata. Kochali sam akt nienawisci, karania. Nagle zetknal sie wzrokiem z potezna kreatura o tlustych wlosach, ktora obnazyla kly w ohydnym grymasie, a potem ze zdumiewajaca otwartoscia odslonila swoj plan. Z dala od ciekawskich oczu smiertelnych rozczlonkuja Lestata; odrabia mu glowe, a resztki cisna na stos nad brzegiem morza. To bedzie koniec potwora i jego legendy.
Jestes z nami czy przeciwko nam? — padlo bezslowne pytanie.
Daniel wybuchnal glosnym smiechem.
— Nigdy go nie zabijecie — powiedzial.
Nagle dostrzegl pod peleryna stwora zaostrzona kose. Bestia odwrocila sie i znikla. Daniel przebil wzrokiem oleiste strumienie swiatla. Jedno z nich wie! — przemknelo mu przez glowe. — Wie o wszystkich tajemnicach! — Ogarnely go zawroty glowy, poczul sie na granicy szalenstwa.
Dlon Armanda zacisnela sie na jego ramieniu. Dotarli do samego srodka parteru. Tlum gestnial z kazda sekunda. Sliczne dziewczyny w czarnych jedwabnych sukniach napieraly na prostackich motocyklistow w zniszczonych czarnych skorach. Miekkie piora musnely policzek Daniela; zobaczyl czerwonego diabla z wielkimi rogami, koscista trupia twarz zwienczona zlotymi kedziorami i grzebieniami z perel. W sinym polmroku wybuchaly rzadkie okrzyki. Motocyklisci wyli jak wilki; ktos wrzasnal ogluszajaco:
— Lestat! — i inni natychmiast podjeli to wolanie.
Armand mial na twarzy wyraz zagubienia swiadczacy o glebokiej koncentracji, jakby to, co widzial, nie mialo dla niego zadnego znaczenia.
— Pol minuty — szepnal Dawidowi do ucha — zaledwie pol minuty i jeden czy dwoch ze starszyzny moze zniszczyc nasza reszte.
— Gdzie sa, powiedz, gdzie?
— Sluchaj. I uwazaj na siebie. Przed nimi nie ma ucieczki.