/>

Zal jej bylo, ze inna smial Tadeusz lubic,

Chciala go skarac, ale nie myslila zgubic;

Wiec puscila sie za nim, wznoszac rece obie,

Krzyczac: 'Stoj! glupstwo! kochaj czy nie! zen sie sobie

Czy jedz! tylko stoj!' - Ale on juz szybkim biegiem

Wyprzedzil ja daleko; juz - stanal nad brzegiem.

Dziwnym zrzadzeniem losow, po tym samym brzegu

Jechal Hrabia na czele dzokejow szeregu,

A zachwycony wdziekiem nocy tak pogodnej

I harmonija cudna orkiestry podwodnej,

Owych chorow, co brzmialy jak arfy eolskie

(Zadne zaby nie graja tak pieknie jak polskie),

Wstrzymal konia i o swej zapomnial wyprawie,

Zwrocil ucho do stawu i sluchal ciekawie.

Oczy wodzil po polach, po niebios obszarze:

Pewnie ukladal w mysli nocne peizaze.

Zaiste, okolica byla malownicza!

Dwa stawy pochylily ku sobie oblicza

Jako para kochankow: prawy staw mial wody

Gladkie i czyste jako dziewicze jagody;

Lewy, ciemniejszy nieco, jako twarz mlodziana

Smaglawa i juz meskim puchem osypana.

Prawy zlocistym piaskiem polyskal sie wkolo

Jak gdyby wlosem jasnym; a lewego czolo

Najezone lozami, wierzbami czubate;

Oba stawy ubrane w zielonosci szate.

Z nich dwa strugi, jak rece zwiazane pospolu,

Sciskaja sie; strug dalej upada do dolu;

Upada, lecz nie ginie, bo w rowu ciemnote

Unosi na swych falach ksiezyca pozlote;

Woda warstami spada, a na kazdej warscie

Polyskaja sie blasku miesiecznego garscie,

Swiatlo w rowie na drobne drzazgi sie roztraca,

Chwyta je i w glab niesie ton uciekajaca,

A z gory znow garsciami spada blask miesiaca.

Myslalbys, ze u stawu siedzi Switezianka,

Jedna reka zdroj leje z bezdennego dzbanka,

A druga reka w wode dla zabawki miota

Brane z fartuszka garscie zakletego zlota.

Dalej, z rowu wybieglszy, strumien na rowninie

Rozkreca sie, ucisza, lecz widac, ze plynie,

Bo na jego ruchomej, drgajacej powloce

Wzdluz miesieczne swiatelko drgajace migoce.

Jako piekny waz zmudzki, zwany g i w o j t o s e m,

Chociaz zdaje sie drzemac, lezac miedzy wrzosem,

Pelznie, bo na przemiany srebrzy sie i zloci,

Az nagle zniknie z oczu we mchu lub paproci:

Tak strumien krecacy sie chowal sie w olszynach,

Ktore na widnokregu czernialy konczynach,

Wznoszac swe ksztalty lekkie, niewyrazne oku,

Jak duchy na wpol widne, na poly w obloku.

Miedzy stawami w rowie mlyn ukryty siedzi;

Jako stary opiekun, co kochankow sledzi,

Podsluchal ich rozmowe, gniewa sie, szamoce,

Trzesie glowa, rekami, i grozby belkoce:

Tak ow mlyn nagle zatrzasl mchem obrosle czolo

I palczasta swa piescia wykrecajac wkolo,

Ledwo kleknal i szczeki zebowate ruszyl,

Zaraz milosna stawow rozmowe zagluszyl

I zbudzil Hrabie.

Hrabia, widzac, ze tak blisko

Tadeusz naszedl jego zbrojne stanowisko,

Krzyczy: 'Do broni! lapaj!' Skoczyli dzokeje;

Nim Tadeusz rozeznac mogl, co sie z nim dzieje,

Juz go chwycili; biega do dworu, w podworze

Wpadaja; dwor budzi sie, psy w halas, w krzyk stroze.

Wyskoczyl wpol ubrany Sedzia; widzi zgraje

Zbrojna, mysli, ze zbojcy, az Hrabie poznaje.

'Co to jest?' - pyta. Hrabia szpada nad nim mignal,

Lecz widzac bezbronnego w zapale ostygnal.

'Soplico! - rzekl - odwieczny wrogu mej rodziny.

Dzis skarze cie za dawne i za swieze winy,

Dzis zdasz mi sprawe z mojej fortuny zaboru,

Nim pomszcze sie obelgi mojego honoru!'

Lecz Sedzia zegnajac sie krzyknal: 'W imie Ojca

I Syna! tfu! Mospanie Hrabia, czy wasc zbojca?

Przebog! czy to sie zgadza z Pana urodzeniem,

Wychowaniem i z Pana na swiecie znaczeniem?

Nie pozwole skrzywdzic sie!' - Wtem Sedziego sludzy

Biegli, jedni z kijami, ze strzelbami drudzy;

Wojski, stojac z daleka, pogladal ciekawie

W oczy panu Hrabiemu, a noz mial w rekawie.

Juz mieli zaczac bitwe, lecz Sedzia przeszkodzil;

Prozno bylo bronic sie, nowy wrog nadchodzil:

Postrzezono w olszynie blask, wystrzal rusznicy!

Most na rzece zahuczal tetentem konnicy

I 'Hajze na Soplice!' tysiac glosow wrzaslo.

Wzdrygnal sie Sedzia, poznal Gerwazego haslo.

'Nic to - zawolal Hrabia - bedzie tu nas wiecej,

Poddaj sie, Sedzio, to sa moi sprzymierzency'.

Wtem Asesor nadbiegal krzyczac: 'Areszt klade

W imie Imperatorskiej Mosci; oddaj szpade,

Panie Hrabio, bo wezwe wojskowej pomocy!

A wiesz Pan, ze kto zbrojnie smie napadac w nocy,

Zastrzezono tysiacznym dwochsetnym ukazem,

Ze jak zlo...' Wtem go Hrabia w twarz uderzyl plazem.

Padl zgluszony Asesor i skryl sie w pokrzywy;

Wszyscy mysleli, ze byl ranny lub niezywy.

'Widze - rzekl Sedzia - ze sie na rozboj zanosi'.

Jekneli wszyscy; wszystkich zagluszyl wrzask Zosi,

Ktora krzyczala, Sedzie objawszy rekami,

Jako dziecko od Zydow klute igielkami.

Tymczasem Telimena wpadla miedzy konie,

Wyciagnela ku Hrabi zalamane dlonie:

'Na twoj honor! - krzyknela przerazliwym glosem,

Z glowa w tyl wychylona, z rozpuszczonym wlosem -

Przez wszystko, co jest swietem, na kleczkach blagamy!

Hrabio, smieszze odmowic? prosza ciebie damy;

Okrutniku, nas pierwej musisz zamordowac!'

Padla zemdlona - Hrabia skoczyl ja ratowac,

Zadziwiony i nieco zmieszany ta scena.

'Panno Zofijo - rzecze - Pani Telimeno!

Nigdy sie krwia bezbronnych ta szpada nie splami;

Soplicowie, jestescie mojemi wiezniami.

Tak zrobilem we Wloszech, kiedy pod opoka,

Ktora Sycylijanie zwa Birbante-rokka,

Zdobylem tabor zbojcow; zbrojnych mordowalem,

Rozbrojonych zabralem i zwiazac kazalem:

Szli za konmi i tryumf moj zdobili swietny,

Potem ich powieszono u podnoza Etny'.

Bylo to osobliwe szczescie dla Soplicow,

Ze Hrabia, majac lepsze konie od szlachcicow

I chcac spotkac sie pierwszy, zostawil ich w tyle

I biegl przed reszta jazdy, przynajmniej o mile

Ze swym dzokejstwem, ktore, posluszne i karne,

Stanowilo niejako wojsko regularne,

Gdy inna szlachta byla, zwyczajem powstania,

Burzliwa i niezmiernie skora do wieszania.

Hrabia mial czas ostygnac z zapalu i gniewu,

Przemyslal, jak by skonczyc boj bez krwi rozlewu;

Wiec rodzine Soplicow w domu zamknac kaze

Jako wiezniow wojennych; u drzwi stawi straze.

Wtem 'Hajze na Soplicow!' wpada szlachta hurmem,

Obstepuje dwor wkolo i bierze go szturmem,

Tym lacniej, ze wodz wziety i pierzchla zaloga;

Lecz zdobywcy chca bic sie, wyszukuja wroga.

Do domu nie wpuszczeni, biega do folwarku,

Do kuchni.

Gdy do kuchni weszli, widok garkow,

Ogien ledwie zagasly, potraw zapach swiezy,

Chrupanie psow, gryzacych ostatki wieczerzy,

Chwyta wszystkich za serca, mysl wszystkich odmienia,

Studzi gniewy, zapala potrzebe jedzenia.

Marszem i calodziennym znuzeni sejmikiem,

'Jesc! jesc!' - po trzykroc zgodnym wezwali okrzykiem,

Odpowiedziano: 'Pic! pic!' Miedzy szlachty zgraja

Staja dwa chory: ci pic, a ci jesc wolaja;

Odglos leci echami; gdzie tylko dochodzi,

Wzbudza oskome w ustach, glod w zoladkach rodzi.

I tak na dane z kuchni haslo, niespodzianie

Rozeszla sie armija na furazowanie.

Вы читаете Pan Tadeusz
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату