Gerwazy, od pokojow Sedziego odparty,
Ustapic musial przez wzglad dla hrabiowskiej warty.
Wiec nie mogac zemscic sie na nieprzyjacielu,
Myslil o drugim wielkim tej wyprawy celu.
Jako czlek doswiadczony i biegly w prawnictwie,
Chce Hrabiego osadzic na nowym dziedzictwie
Legalnie i formalnie; wiec za Woznym biega,
Az go po dlugich sledztwach za piecem dostrzega.
Wnet porywa za kolnierz, na dziedziniec wlecze
I zmierzywszy mu w piersi Scyzoryk, tak rzecze:
'Panie Wozny, pan Hrabia smie Wacpana prosic,
Abys raczyl przed szlachta bracia wnet oglosic
Intromisyja Hrabi do zamku, do dworu
Soplicow, do wsi, gruntow zasianych, ugoru,
Slowem, cum gais, boris et graniciebus,
Kmetonibus, scultetis et omnibus rebus
Et quibusdam alijis. Jak tam wiesz, tak szczekaj,
Nic nie opuszczaj!'
'Panie Kluczniku, zaczekaj! -
Rzekl smialo, rece za pas wlozywszy Protazy -
Gotow jestem wypelniac wszelkie stron rozkazy,
Ale ostrzegam, ze akt nie bedzie mial mocy,
Wymuszony przez gwalty, ogloszony w nocy'.
'Co za gwalty? - rzekl Klucznik - tu nie ma napasci,
Wszak prosze Pana grzecznie; jesli ciemno Wasci,
To Scyzorykiem skrzesam ognia, ze Waszeci
Zaraz w slepiach jak w siedmiu kosciolach zaswieci'.
'Gerwazenku - rzekl Wozny - po co sie tak dasac?
Jestem wozny, nie moja rzecz sprawe roztrzasac;
Wszak wiadomo, ze strona woznego zaprasza
I dyktuje mu, co chce, a wozny oglasza.
Wozny jest poslem prawa, a poslow nie karza,
Nie wiem tedy, za co mnie trzymacie pod straza;
Wnet akt spisze, niech mi kto latarke przyniesie,
A tymczasem oglaszam: Bracia, uciszcie sie!'
I by donosniej mowic, wstapil na stos wielki
Belek (pod p dootem sadu suszyly sie belki),
Wlazl na nie i zarazem, jakby go wiatr zdmuchnal,
Zniknal z oczu; slyszano, jak w kapuste buchnal;
Widziano, po konopiach ciemnych jego biala
Konfederatka niby golab przeleciala.
Konewka strzelil w czapke, ale chybil celu;
Wtem zatrzeszczaly tyki, juz Protazy w chmielu -
'Protestuje!' - zawolal; pewny byl ucieczki,
Bo za soba mial loze i bagniska rzeczki.
Po tej protestacyi, ktora sie ozwala
Jak na zdobytych walach ostatni strzal dziala,
Ustal juz wszelki opor w Soplicowskim dworze;
Szlachta glodna pladruje, zabiera, co moze.
Kropiciel, stanowisko zajawszy w oborze,
Jednego wolu i dwa cielce w lby zakropil,
A Brzytewka im szable w gardzielach utopil.
Szydelko rownie czynnie uzywal swej szpadki,
Kabany i prosieta kolac pod lopatki.
Juz rzez zagraza ptastwu. Czujne gesi stado,
Co niegdys ocalilo Rzym przed Gallow zdrada,
Darmo gega o pomoc; zamiast Manlijusza
Wpada w kotuch Konewka, jedne ptaki zdusza,
A drugie zywcem wiaze do pasa kontusza.
Prozno gesi, szyjami wywijajac, chrypia,
Prozno gesiory syczac napastnika szczypia.
On biezy; osypany iskrzacym sie puchem,
Unoszony jak kolmi gesich skrzydel ruchem,
Zdaje sie byc chochlikiem, skrzydlatym zlym duchem.
Ale rzez najstraszniejsza, chociaz najmniej krzyku,
Miedzy kurami. Mlody Sak wpadl do kurniku
I z drabinek, stryczkami lowiac, ciagnie z gory
Kogutki i szurpate i czubate kury;
Jedne po drugich dusi i sklada do kupy,
Ptastwo piekne, karmione perlowemi krupy.
Niebaczny Saku, jakiz zapal cie unosi!
Nigdy juz odtad gniewnej nie przeblagasz Zosi.
Gerwazy przypomina starodawne czasy.
Kaze sobie podawac od kontuszow pasy
I nimi z Soplicowskiej piwnicy dobywa
Beczki starej siwuchy, debniaku i piwa.
Jedne wnet odgwozdzono, a drugie ochoczo
Szlachta, gesta jak mrowie, porywaja, tocza
Do zamku; tam na nocleg caly tlum sie zbiera,
Tam zalozona glowna Hrabiego kwatera.
Nakladaja sto ognisk, warza, skwarza, pieka,
Gna sie stoly pod miesem, trunek plynie rzeka;
Chce szlachta noc te przepic, przejesc i przespiewac.
Lecz powoli zaczeli drzemac i poziewac;
Oko gasnie za okiem, i cala gromada
Kiwa glowami, kazdy, gdzie siedzial, tam pada:
Ten z misa, ten nad kuflem, ten przy wolu cwierci.
Tak zwyciezcow zwyciezyl w koncu sen, brat smierci.
KSIEGA DZIEWIATA
BITWA Tresc:
O niebezpieczenstwach wynikajacych z nieporzadnego obozowania - Odsiecz niespodziana - Smutne polozenie szlachty - Odwiedziny kwestarskie sa wrozba ratunku - Major Plut zbytnia zalotnoscia sciaga na siebie burze - Wystrzal z krocicy, haslo boju - Czyny Kropiciela, czyny i niebezpieczenstwa Macka - Konewka zasadzka ocala Soplicowo - Posilki jezdne, atak na piechote - Czyny Tadeusza - Pojedynek dowodcow przerwany zdrada - Wojski stanowczym manewrem przechyla szale boju - Czyny krwawe Gerwazego - Podkomorzy zwyciezca wspanialomyslny.
A chrapali tak twardym snem, ze ich nie budzi
Blask latarek i wniscie kilkudziesiat ludzi,
Ktorzy wpadli na szlachte, jak pajaki scienne
Nazwane k o s a r z a m i na muchy wpolsenne:
Zaledwie ktora bzyknie, juz dlugimi nogi
Obejmuje ja wkolo i dusi mistrz srogi.
Sen szlachecki byl jeszcze twardszy niz sen muszy:
Zaden nie bzyka, leza wszyscy jak bez duszy,
Chociaz byli chwytani silnymi rekoma
I przewracani jako na przewiaslach sloma.
Tylko jeden Konewka, ktoremu w powiecie
Nie znajdziesz rownie mocnej glowy przy bankiecie,
Konewka, co mogl wypic lipcu dwa antaly,
Nim mu splatal sie jezyk i nogi zachwialy,
Ten, choc dlugo ucztowal i usnal gleboko,
Dawal przecie znak zycia; przemknal jedno oko
I widzi! istne zmory! dwie okropne twarze
Tuz nad soba, a kazda ma wasow po parze;
Dysza nad nim, ust jego tykaja wasami
I czworgiem rak wokolo wija jak skrzydlami;
Zlakl sie, chcial przezegnac sie: darmo reke chwyta,
Reka prawa jak gdyby do boku przybita;
Ruszyl lewa, niestety! czuje, ze go duchy
Spowily ciasno, jako niemowle w pieluchy;
Zlakl sie jeszcze okropniej, wnet oko zawiera,
Lezy nie dyszac, stygnie, ledwie nie umiera!
Lecz Kropiciel zerwal sie bronic sie - po czasie!
Bo juz byl skrepowany we swym wlasnym pasie;
Przeciez zwinal sie i tak sprezyscie podskoczyl,
Ze padl na piersi sennych, po glowach sie toczyl,
Miotal sie jako szczupak, gdy sie w piasku rzuca.
A ryczal jako niedzwiedz, bo mial silne pluca.
Ryczal: 'Zdrada!' Wnet cala zbudzona gromada
Chorem odpowiedziala: 'Zdrada! gwaltu! zdrada!'
Krzyk dochodzi echami zwierciadlanej sali,
Kedy Hrabia, Gerwazy i dzokeje spali;
Przebudza sie Gerwazy, darmo sie wydziera,
Zwiazany w kij do swego wlasnego rapiera;
Patrzy, widzi przy oknie ludzi uzbrojonych,
W czarnych, krotkich kaszkietach, w mundurach zielonych;
Jeden z nich, opasany szarfa, trzymal szpade
I ostrzem jej kierowal swych drabow gromade,
Szepcac: 'Wiaz! wiaz!'
Dokola leza jak barany
Dzokeje w petach, Hrabia siedzi nie zwiazany,
Lecz bezbronny; przy nim dwaj z golemi bagnety
Stoja drabi. - Poznal ich Gerwazy, niestety!
Moskale!!!
Nieraz Klucznik byl w podobnych trwogach,
Nieraz miewal powrozy