Krzyknal: 'Ognia koleja!' - grzmia jeden po drugim;
Ten strzela, ten nabija, ten chwyta do reki,
Slychac swisty kul, zamkow chrzesty, sztenflow dzwieki.
Caly szereg zdaje sie byc ruchawym plazem,
Ktory tysiac blyszczacych nog wywija razem.
Prawda, ze jegry byli mocnym trunkiem pjani,
Zle mierza i chybiaja, rzadko ktory rani,
Ledwie ktory zabije; przeciez dwoch Maciejow
Juz zraniono i polegl jeden z Bartlomiejow.
Szlachta z niewiela rusznic z rzadka sie odstrzela,
Chce szablami uderzyc na nieprzyjaciela,
Ale starsi wstrzymuja; kule gesto swiszcza,
Raza, spedzaja, wkrotce dziedziniec oczyszcza.
Juz az po szybach dworu zaczynaja dzwonic.
Tadeusz, ktory zostal w domu kobiet bronic
Z rozkazu stryja, slyszac, ze coraz to gorzej
Wre bitwa, wybiegl; za nim wybiegl Podkomorzy,
Ktoremu Tomasz wreszcie przyniosl karabele;
Spieszy, laczy sie z szlachta i staje na czele.
Biezy, bron wznioslszy, szlachta rusza jego sladem,
Jegry, przypusciwszy ich, sypneli kul gradem.
Legl Isajewicz, Wilbik, Brzytewka raniony;
Zaczem wstrzymuja szlachte, Robak z jednej strony,
A z drugiej Maciej; szlachta ostyga w zapale,
Oglada sie, cofa; widza to Moskale;
Kapitan Rykow mysli ostatni cios zadac,
Spedzic szlachte z dziedzinca i dworem owladac.
'Formuj sie do ataku! - zawolal - na sztyki!
Naprzod!' Wnet szereg, rury wytknawszy jak tyki,
Schyla glowy, zrusza sie i przyspiesza kroku;
Darmo szlachta wstrzymuje z przodu, strzela z boku,
Szereg juz pol dziedzinca przeszedl bez oporu;
Kapitan, pokazujac szpada na drzwi dworu,
Krzyczy: 'Sedzio! poddaj sie, bo dwor spalic kaze!'
'Pal - wola Sedzia - ja cie w tym ogniu usmaze'.
O dworze Soplicowski! jesli dotad cale
Swieca sie pod lipami twoje sciany biale
Jesli tam dotad szlachty sasiedzkiej gromada
Za goscinnemi stoly Sedziego zasiada,
Pewnie tam pija czesto za Konewki zdrowie;
Bez niego juz by bylo dzis po Soplicowie!
Konewka dotad male dal mestwa dowody;
Choc najpierwszy ze szlachty uwolniony z klody,
Choc zaraz znalazl w wozie swa mila Konewke,
Swoj szturmak faworytny i z nim kul sakiewke,
Nie chcial bic sie; powiadal, ze sobie nie ufa
Na czczo; szedl wiec, gdzie stala spirytusu kufa,
Reka jak lyzka strumien do ust sobie chylil;
Dopiero gdy sie dobrze rozgrzal i posilil,
Poprawil czapke, z kolan wzial do rak Konewke,
Zmacal sztenflem naboju, podsypal panewke
I spojrzal na plac boju; widzi, ze blyszczaca
Fala bagnetow szlachte bije i roztraca;
Przeciw tej fali plynie, schyla sie do ziemi
I nurkuje pomiedzy trawami gestemi
Srodkiem dziedzinca, az tam, gdzie rosla pokrzywa,
Zasadza sie, a Saka gestami przyzywa.
Sak, broniac dworu, stanal z szturmakiem u proga,
Bo w tym dworze mieszkala jego Zosia droga,
Od ktorej choc w zalotach zostal pogardzony,
Kochal ja zawsze, zginac rad dla jej obrony.
Juz szereg jegrow w marszu na pokrzywe wkracza,
Gdy Konew ruszyl cyngla i z paszczy garlacza
Tuzin kul rozsiekanych puszcza srod Moskali;
Sak puszcza drugi tuzin, jegry sie zmieszali.
Przerazony zasadzka szereg w klab sie zwija,
Cofa sie, rzuca rannych; Chrzciciel ich dobija.
Stodola juz daleko; bojac sie odwodu
Dlugiego, Rykow skoczyl pod parkan ogrodu,
Tam pierzchajaca rote zatrzymuje w biegu,
Szykuje, lecz szyk zmienia: z jednego szeregu
Robi trojkat, klin ostry wystawujac z przodu,
A dwa boki opiera o parkan ogrodu.
Dobrze zrobil, bo jazda nan od zamku wali.
Hrabia, ktory byl w zamku pod straza Moskali,
Gdy pierzchla straz zlekniona, dworzan na kon wsadzil
I slyszac strzaly, w ogien jazde swa prowadzil,
Sam na czele, z zelazem nad glowe wzniesionem.
Wtem Rykow krzyknal: 'Ognia pol batalijonem!'
Przeleciala po zamkach wzdluz nitka ognista
I z czarnych rur wytknietych swisnelo kul trzysta.
Trzech jezdnych padlo rannych, jeden trupem lezy.
Padl kon Hrabi, spadl Hrabia; Klucznik krzyczac biezy
Na ratunek, bo widzi: jegry na cel wzieli
Ostatniego z Horeszkow, chociaz po kadzieli.
Robak byl blizszy, Hrabie cialem swym zakrywa,
Dostal za niego postrzal, spod konia dobywa,
Uprowadza; a szlachcie kaze sie rozstapic,
Lepiej mierzyc, postrzalow nadaremnych skapic,
Kryc sie za ploty, studnie, za sciany obory;
Hrabia z jazda ma czekac sposobniejszej pory.
Plany Robaka pojal i wykonal cudnie
Tadeusz; stal ukryty za drewniana studnie;
A ze trzezwy i dobrze strzelal z dubeltowki
(Mogl trafic do rzuconej w powietrze zlotowki),
Okropnie razi Moskwe, starszyzne wybiera:
Za pierwszym zaraz strzalem ubil feldfebera.
Potem z dwoch rur raz po raz dwoch sierzantow sprzata,
Mierzy to po galonach, to w srodek trojkata,
Gdzie stal sztab; zaczem Rykow gniewa sie i dasa.
Tupa nogami, szpady swej rekojesc kasa:
'Majorze Plucie - wola - co to z tego bedzie?
Wkrotce tu nie zostanie nikt z nas przy komendzie!'
Wiec Plut na Tadeusza krzyknal z wielkim gniewem:
'Panie Polak, wstydz sie Pan chowac sie za drzewem,
Nie badz tchorz, wyjdz na srodek, bij sie honorowie,
Po zolniersku'. - A na to Tadeusz odpowie:
'Majorze! Jesli jestes tak smialym rycerzem,
A czegoz ty sie chowasz za jegrow kolnierzem?
Nie tchorze ja przed toba, wynidz no zza plotow,
Dostales w twarz, jam przecie bic sie z toba gotow!
Po co krwi rozlew! Miedzy nami byla zwada,
Niechajze ja rozstrzygnie pistolet lub szpada.
Daje ci bron na wybor, od dziala do szpilki;
A nie, to was wystrzelam jako w jamie wilki'.
I to mowiac wystrzelil, a tak dobrze mierzyl,
Ze porucznika obok Rykowa uderzyl.
'Majorze - szepnal Rykow - wyjdz na pojedynek
I pomscij sie za jego raniejszy uczynek.
Jesli tego szlachcica kto inny zabije,
To, Major widzi, Major hanby swej nie zmyje.
Trzeba tego szlachcica na pole wywabic,
Nie mozna z karabina, to choc szpada zabic.
Co puka, to nie sztuka; to wole, co kole -
Mowil stary Suworow; wyjdz, Majorze, w pole,
Bo on nas powystrzela; patrz, bierze do celu'.
Na to rzekl Major: 'Rykow! mily przyjacielu!
Ty jestes zuch na szpady, wyjdz ty, bracie Rykow,
Lub wiesz co? wyszlem kogo z naszych porucznikow.
Ja major, ja nie moge odstapic zolnierzy,
Do mnie batalijonu komenda nalezy'.
Slyszac to Rykow szpade podniosl, wyszedl smialo,
Kazal ognia zaprzestac, machnal chustka biala.
Pyta sie Tadeusza, jaka bron podoba;
Po ukladach - na szpady zgodzili sie oba.
Tadeusz broni nie mial; gdy szukano szpady,
Wyskoczyl Hrabia zbrojny i zerwal uklady.
'Panie Soplico! - wolal - z przeproszeniem Pana,
Pan wyzwales Majora! ja do Kapitana
Mam dawniejsza uraze: on do zamku mego
('Mow Pan - przerwal Protazy - do zamku naszego')
On wpadl - rzekl konczac Hrabia - na czele zlodziejow,
On, poznalem Rykowa, wiazal mych dzokejow.
Skarze go, jakom zbojcow skaral pod opoka,
Ktora Sycylijanie zwa Birbante-rokko'.
Uciszyli sie wszyscy, ustalo strzelanie,
Wojska ciekawe patrza na wodzow spotkanie:
Hrabia i Rykow ida, obroceni bokiem,
Prawa reka i prawym grozac sobie okiem;
Wtem lewymi rekami odkrywaja glowy