siwe.
Bydlo, zwykle do domu powracac leniwe,
Teraz zbiega sie tlumnie, pasterzy nie czeka
I opuszczajac strawe, do domu ucieka.
Buhaj racica ziemie kopie, orze rogiem
I cala trzode straszy ryczeniem zlowrogiem;
Krowa coraz ku niebu wznosi wielkie oko,
Usta z dziwu otwiera i wzdycha gleboko;
A wieprz marudzi w tyle, dasa sie i zgrzyta,
I snopy zboza kradnie, i na zapas chwyta.
Ptastwo skrylo sie w lasy, pod strzechy, w glab trawy;
Tylko wrony, stadami obstapiwszy stawy,
Przechadzaja sie sobie powaznemi kroki,
Czarne oczy kieruja na czarne obloki;
Wytknawszy jezyk z suchej, szerokiej gardzieli
I skrzydla roztaczajac, czekaja kapieli;
Lecz i te, przewidujac nazbyt mocna burze,
Juz w las ciagna, podobne wznoszacej sie chmurze.
Ostatnia z ptakow, lotem niesciglym zuchwala
Jaskolka, czarny oblok przeszywa jak strzala,
Wreszcie spada jak kula.
Wlasnie w owej chwili
Szlachta z Moskwa okropna walke zakonczyli
I chronia sie gromadnie w domy i stodoly,
Opuszczaja plac boju, gdzie wkrotce zywioly
Stocza walke.
Na zachod jeszcze ozlocona
Ziemia swieci ponuro, zoltawo-czerwona;
Juz chmura, roztaczajac cienie na ksztalt sieci,
Wylawia resztki swiatla, a za sloncem leci,
Jak gdyby je pochwycic chciala przed zachodem.
Kilka wichrow raz po raz przeswisnelo spodem,
Jeden za drugim leca, miecac krople dzdzyste,
Wielkie, jasne, okragle, jak grady ziarniste.
Nagle wichry zwarly sie, porwaly sie wpoly,
Borykaja sie, kreca, swiszczacemi koly
Kraza po stawach, maca do dna wody w stawach;
Wpadli na laki, swiszcza po lozach i trawach,
Pryskaja loz galezie, leca traw przekosy
Na wiatr, jako garsciami wyrywane wlosy,
Zmieszane z kedziorami snopow; wiatry wyja,
Upadaja na role, tarzaja sie, ryja,
Rwa skiby, robia otwor wichrowi trzeciemu,
Ktory wydarl sie z roli jak slup czarnoziemu,
Wznosi sie, jak ruchoma piramida toczy,
Lbem grunt wierci, z nog piasek sypie gwiazdom w oczy,
Co krok wszerz wydyma sie, roztwiera ku gorze
I ogromna swa traba otrebuje burze.
Az z calym tym chaosem wody i kurzawy,
Slomy, liscia, galezi, wydartej murawy,
Wichry w las uderzyly i po glebiach puszczy
Ryknely jak niedzwiedzie.
A juz deszcz wciaz pluszczy,
Jak z sita, w gestych kroplach; wtem rykly pioruny,
Krople zlaly sie razem; to jak proste strony
Dlugim warkoczem wiaza niebiosa do ziemi,
To jak z wiader buchaja warstami calemi.
Juz zakryly sie calkiem niebiosa i ziemia,
Noc je z burza od nocy czarniejsza zaciemia.
Czasem widnokrag peka od konca do konca,
I aniol burzy na ksztalt niezmiernego slonca
Rozswieci twarz, i znowu, okryty calunem,
Uciekl w niebo i drzwi chmur zatrzasnal piorunem.
Znowu wzmaga sie burza, ulewa nawalna
I ciemnosc gruba, gesta, prawie dotykalna.
Znowu deszcz ciszej szumi, grom na chwile usnie;
Znowu wzbudzi sie, ryknie i znow woda chlusnie.
Az sie uspokoilo wszystko; tylko drzewa
Szumia okolo domu i szemrze ulewa.
W takim dniu pozadany byl czas najburzliwszy;
Bo nawalnica, boju plac mrokiem okrywszy,
Zalala drogi, mosty zerwala na rzece,
Z folwarku niedostepna zrobila fortece.
O tem wiec, co sie dzialo w obozie Soplicy,
Dzis nie mogla rozejsc sie wiesc po okolicy,
A wlasnie zawisl szlachty los od tajemnicy.
W izbie Sedziego wazne tocza sie narady;
Bernardyn lezal w lozku, zmordowany, blady
I skrwawiony, lecz calkiem zdrowy na umysle,
Daje rozkazy, Sedzia wypelnia je scisle.
Prosi Podkomorzego, przyzywa Klucznika,
Kaze przywiesc Rykowa, potem drzwi zamyka.
Godzine cala trwaly tajemne rozmowy,
Az je przerwal kapitan Rykow temi slowy,
Rzucajac na stol kiese ciezka dukatami:
'Panstwo Lachy, juz jest ta gadka miedzy wami,
Ze kazdy Moskal zlodziej; powiedzciez, kto spyta,
Ze znaliscie Moskala, ktory zwan Nikita
Nikitycz Rykow, rotny kapitan, mial osim
Medalow i trzy krzyze - to pamietac prosim:
Ten medal za Oczakow, ten za Izmailow,
Ten za bitwe pod Nowi, ten za Prejsiz-Ilow,
Tamten za Korsakowa slawna rejterade
Spod Zurich; a mial takze i za mestwo szpade,
Takze od Feldmarszalka trzy zadowolnienia,
Dwie pochwaly cesarskie i cztery wspomnienia,
Wszystko na pismie'.
'Ale, ale, Kapitanie -
Przerwal Robak - i coz sie tedy z nami stanie,
Jesli nie chcesz zgodzic sie? Wszakze dales slowo
Zalatwic te rzecz'.
'Prawda, slowo dam na nowo -
Rzecze Rykow - ot, slowo! Co po waszej zgubie?
Ja czlek poczciwy, ja was, Panstwo Lachy, lubie,
Ze wy ludzie weseli, dobrzy do wypitki,
I takze ludzie smiali, dobrzy do wybitki.
U nas ruskie przyslowie: Kto na wozie jedzie,
Bywa czesto pod wozem; kto dzisiaj na przedzie,
Jutro w tyle; dzis bijesz, jutro ciebie bija;
Czy o to gniew? Tak u nas po zolniersku zyja.
Skad by sie czlowiekowi tyle zlosci wzielo
Gniewac sie o przegrane! Oczakowskie dzielo
Bylo krwawe, pod Zurich zbili nam piechote,
Pod Austerlicem cala utracilem rote;
A pierwej wasz Kosciuszko pod Raclawicami -
Bylem sierzantem - wysiekl moj pluton kosami.
I coz stad? To ja znowu u Maciejowicow
Zabilem wlasnym sztykiem dwoch dzielnych szlachcicow:
Jeden byl Mokronowski, szedl z kosa przed frontem
I kanonijerowi ucial reke z lontem.
Oj! wy Lachy! Ojczyzna! ja to wszystko czuje,
Ja Rykow; car tak kaze, a ja was zaluje;
Co nam do Lachow? Niechaj Moskwa dla Moskala,
Polska dla Lacha; ale coz? Car nie pozwala!'
Sedzia mu na to rzecze: 'Panie Kapitanie,
Zes czlek poczciwy, wiedza to wszyscy ziemianie,
U ktorych na kwaterach stales od lat wielu;
Za ten dar nie gniewaj sie, dobry przyjacielu,
Nie chcielismy cie skrzywdzic; te oto dukaty
Smielismy zlozyc, wiedzac, zes czlek niebogaty'.
'Ach, jegry! - wolal Rykow - cala rota skluta!
Moja rota! A wszystko z winy tego Pluta!
On komendant, on za to przed carem odpowie.
A wy te grosze sobie zabierzcie, Panowie.
U mnie jest kapitanski moj zold lada jaki,
A dosyc mnie na ponczyk i lulke tabaki.
A was lubie, ze z wami sobie zjem, popije,
Pohulam, pogawedze, i tak sobie zyje;
Otoz ja was obronie i, jak bedzie sledztwo,
Slowo uczciwe, ze dam za wami swiadectwo.
Powiemy, ze my przyszli tu z wizyta, pili
Sobie, tanczyli, troche sobie podchmielili,
A Plut przypadkiem ognia zakomenderowal,
Bitwa! i batalijon tak jakos zmarnowal.
Wy, Pany, tylko sledztwo pomazujcie zlotem,
Bedzie krecic sie. Ale teraz powiem o tem,
Co juz mowilem temu szlachcicu, co dlugi
Ma rapier, ze Plut pierwszy komendant, ja drugi:
Plut zostal zywy, moze on wam zagiac kruczka
Takiego, ze zginiecie, bo to chytra sztuczka;
Trzeba mu gebe zatkac bankowym papierem.
No i coz, Panie szlachcic, ty z dlugim rapierem,
Czy juz byles u Pluta, czys sie z nim naradzil?'
Gerwazy obejrzal sie, lysine pogladzil,
Kiwnal niedbale reka, jak gdyby znac dawal,
Ze juz wszystko zalatwil. - Lecz Rykow nastawal:
'Coz,