„Chcesz herbaty?”
„Nie… Nie, dziekuje”.
— I prosze to wylaczyc — dodala Sulie. — Zostawmy biedakowi choc odrobine intymnosci.
Scanyon powoli wyciagnal sie w fotelu, bebniac dlonmi w blat biurka, obydwiema jednoczesnie, leciutenko. Nagle podniosl sluchawke i wydal rozkazy.
— Zalatwimy to raz jeszcze po waszemu, majorze — rzekl. — Nie zebym mial do was wielkie zaufanie. Po prostu nie mam tez wielkiego wyboru. Nie moge wam niczym grozic. Jesli znowu nic z tego nie wyjdzie, watpie, abym mial jeszcze mozliwosc karania kogokolwiek. Ale jestem absolutnie pewny, ze ktos to zrobi.
Telesfor o Ramez rzekl:
— Sir, rozumiem panskie stanowisko, ale wydaje mi sie, ze to jest niesprawiedliwe wobec Sulie. Symulacja wykazuje, ze jemu spotkanie z zona jest niezbedne.
— W symulacji, doktorze Ramez, chodzi o to, ze ma ona wskazywac nam, co sie wydarzy, zanim sie to wydarzy.
— Tak, ale ona wskazuje rowniez, ze Torraway jest w zasadzie calkiem zrownowazony pod kazdym wzgledem. Da sobie z tym rade, generale.
Scanyon podjal bebnienie w biurko.
— On ma zlozona osobowosc — mowil Ramez. — Widzial pan rozklady jego Testow Apercepcji Podmiotowej, generale. Ma silnie rozwiniete wszystkie popedy pierwotne, sukcesu, przynaleznosci i slabszy, choc zdrowy — wladzy. Jego zachowanie nie jest manipulacyjne. Jest introspekcyjne. On musi sobie wszystko przetrawic w glowie. Takich wlasnie cech pan sobie zyczy, generale. Beda mu wszystkie potrzebne. Nie moze pan zadac od niego, zeby byl kims jednym tutaj, w Oklahomie, a kims innym na Marsie.
— O ile sie nie myle — powiedzial general — wlasnie cos takiego mi obiecaliscie, z wasza modyfikacja behawioralna.
— Nie, generale — odparl nieporuszony psychiatra. — Obiecalem tylko, ze jesli damy mu nagrode taka jak Sulie Carpenter, latwiej zniesie swoje problemy z zona. I zniosl latwiej.
— Modbeh rzadzi sie swoja wlasna dynamika, generale — wtracila Sulie. — Dosc pozno mnie wezwano.
— Co wy mi tu wygadujecie? — zapytal groznie Scanyon. — Ze on sie zalamie na Marsie?
— Mam nadzieje, ze nie. Szanse sa takie, jakie potrafimy stworzyc, generale. On juz sie w duzej mierze pozbyl starych brudow, co widac w jego ostatnich TAP-ach. Ale za szesc dni od dzis jego juz nie bedzie i ja tez znikne z jego zycia. A to niedobrze. Nie nalezy nigdy przerywac modbeh jak nozem ucial. Powinno sie ja stopniowo wygaszac. Powoli ograniczajac moja obecnosc, zeby dac mu szanse na umocnienie obrony.
Delikatne bebnienie w blat bylo teraz wolniejsze.
— Troche pozno mi to mowicie.
Sulie wzruszyla ramionami i nic nie odpowiedziala. Scanyon powiodl zamyslonym spojrzeniem dokola stolu.
— No dobrze. Zrobilismy wszystko, na co nas bylo stac. Zwalniam was do osmej… nie, umawiamy sie na dziewiata rano. Na te godzine oczekuje od kazdego z tu obecnych gotowego raportu, nie wiecej niz na trzy minuty, o tym, kto za co odpowiada i co mamy robic.
Don Kayman otrzymal wiadomosc za posrednictwem patrolowego wozu policji w Tonce. Ze swistem siadl mu na ogonie migajac swiatlem i wyjac syrena i zatrzymawszy go nakazal zawracac i jechac do Rogera. Kayman zapukal do drzwi z dusza na ramieniu, nie wiedzac, co zastanie. I kiedy drzwi sie otworzyly i wyjrzaly zza nich swiecace oczy Rogera, Kayman szepczac pospiesznie „Zdrowas Mario” usilowal zapuscic spojrzenie w glab pokoju za plecami gospodarza, zeby zobaczyc… co? Pocwiartowane cialo Dorki Torraway? Krwawa jatke? Ale zobaczyl jedynie Dorke we wlasnej osobie, skulona na fotelu i niewatpliwie zaplakana. Ten widok niemalze sprawil mu przyjemnosc, jako ze Kayman byl przygotowany na cos znacznie gorszego.
Roger zabral sie z nim bez sprzeciwu.
— Zegnaj, Dora — powiedzial i nie czekal na odpowiedz.
Mial klopoty z wpasowaniem sie w malenki samochodzik Dona Kaymana; na szczescie mogl zlozyc skrzydla. Odchyliwszy maksymalnie oparcie fotela jakos sobie poradzil, skurczony w karkolomnej pozycji, beznadziejnie niewygodnej dla kazdej innej normalnej istoty ludzkiej.
Roger oczywiscie nie byl normalna istota ludzka. Jego uklad miesniowy znosil dlugie przeciazenia w kazdej prawie pozycji, da jakiej tylko mogl sie nagiac.
Milczeli obaj niemal do samego Instytutu. Wreszcie Don Kayman odchrzaknal.
— Zdenerwowales nas.
— Ja mysle — odparl bezbarwny glos cyborga.
Skrzydla drzaly mu niespokojnie, muskajac jedno drugie, jakby zacieral dlonie.
— Chcialem sie z nia zobaczyc, Don. To bylo dla mnie wazne.
— Rozumiem cie. — Kayman skrecil na obszerny, pusty parking. — No wiec? — sondowal. — Wszystko w porzadku?
Cyborg obrocil ku niemu swoja maske. Wielkie, wielosoczewkowe oczy zalsnily jak hebanowe brylanty, bez zadnego wyrazu.
— Jestes balwan, wielebny ojcze Kaymanie. Jak moze wszystko byc w porzadku?
Sulie Carpenter marzyla z utesknieniem o snie, jak gdyby to byl urlop na riwierze francuskiej. W chwili obecnej ani jedno, ani drugie tak samo nie wchodzilo w rachube. Wziela dwie ampulki amfetaminy i zastrzyk B-12, sama klujac sobie ramie w miejscach, ktore nauczyla sie znajdowac dawno temu.
Symulacja Rogera ulegla znieksztalceniom z powodu przerwy w doplywie pradu, wiec przeprowadzila ja jeszcze raz od poczatku, od wprowadzenia danych do odczytu. Bylysmy zadowolone. Dalo nam to okazje dokonania kilku poprawek.
Czekajac na wyniki wziela dluga, goraca kapiel w wannie hydroterapeutycznej, a kiedy symulacja dobiegla konca, przestudiowala ja uwaznie. Nauczyla sie sczytywac szyfrowe wersaliki i liczby calkowite, zeby ustrzec sie przed bledami programatorow, lecz tym razem nie poswiecila sprzetowi komputerowemu ani chwili i z miejsca przeszla do nie kodowanego odczytu na koncu. Byla bardzo dobra w swoim fachu. A tak sie skladalo, ze jej fachem nie byla praca pielegniarki. Sulie Carpenter byla jednym z pierwszych doktorow plci zenskiej w dziedzinie medycyny kosmicznej i lotniczej. Uzyskala stopien naukowy z medycyny, specjalizacje zrobila z psychoterapii i calego mrowia pokrewnych eklektycznych dyscyplin, i przeszla do programu kosmicznego, poniewaz nic godnego uwagi nie widziala dla siebie do roboty na Ziemi. Po ukonczeniu kursu astronautycznego zaczela sie zastanawiac, czy aby i w przestrzeni kosmicznej jest dla niej cos godnego uwagi. Teoretycznie praca naukowa wydawala jej sie czyms takim, wiec zlozyla podanie o prace w kalifornijskich zespolach naukowych i zostala przyjeta.
Przez jej zycie przewinela sie dosc pokazna liczba mezczyzn, z ktorych paru sie liczylo. Ale zaden sie nie sprawdzil. Tyle z tego, co mowila Rogerowi, bylo prawda; po najswiezszym bolesnym zawodzie zawezila pole swoich zainteresowan, dopoki — jak sobie powiedziala — nie dorosnie na tyle, by wiedziec, czego chce od mezczyzny. I tak trwala na bocznym torze, z dala od glownego nurtu ludzkich spraw, az sposrod setek tysiecy kart per Torowanych wybralysmy jej karte, zeby zaspokoic potrzebe Rogera.
Otrzymala polecenie, a wydal je sam prezydent we wlasnej osobie. W zaden sposob nie mogla nie przyjac zadania. W rzeczywistosci wcale nie pragnela odmowic. Ucieszyla sie z odmiany. Nianczenie cierpiacej istoty ludzkiej ozywilo osrodki dobrego samopoczucia w jej osobowosci; donioslosc zadania byla dla niej oczywista, bo jesli w ogole w cos wierzyla, to chyba tylko w program marsjanski i we wlasne kwalifikacje. A kwalifikacje miala niesamowite. Cenilysmy ja niezwykle wysoko jako starsza figure w rozgrywanej przez nas grze o przetrwanie naszej rasy.
Kiedy skonczyla z symulacja Rogera, prawie dochodzila czwarta rano. Przespala sie pare godzin na cudzym lozku w pokoju pielegniarek. Pozniej wziela prysznic, ubrala sie i zalozyla swoje zielone szkla kontaktowe. Byla niezadowolona z tego akurat aspektu swej pracy; przemknelo jej to przez glowe w drodze do pokoju Rogera. Farbowane wlosy i zmieniony kolor oczu byly oszustwem, a ona nie lubila oszukiwac. Marzyla, ze pewnego dnia da sobie spokoj z kontaktami i wroci do swoich wlosow ciemnoblond… no, moze z uzyciem plukanki, nie oszukujmy sie, przeciez nie miala nic przeciwko sztucznym srodkom, nie chciala tylko udawac, ze jest kims innym, niz byla naprawde. Ale do pokoju Rogera wchodzila z usmiechem.