wszystko sprowadza sie do jednej decyzji w tej chwili, zgadza sie? Musze sie zdecydowac, czy przestawic, czy nie przestawiac Rogera na oczekiwanie. Dobra. Zgoda. Przyjmuje wasze zalecenie, majorze Carpenter. Powiedzcie Rogerowi, co zamierzamy zrobic, i wytlumaczcie mu wszystko, co tylko z doktorem Ramezem uwazacie za stosowne, zeby wiedzial dlaczego. Co do ciebie, Brad — podniosl reke uciszajac protest Brada — wiem, co chcesz powiedziec. Zgadzam sie. Potrzebujesz wiecej czasu na Rogera. Otoz dostaniesz ten czas. Wysylam cie na te wyprawe. — Przysunal sobie lezaca na biurku kartke, wykreslil jakies nazwisko z listy, wpisal drugie. — Zrezygnuje z jednego pilota, zeby zrobic ci miejsce. Juz sprawdzilem. Zabezpieczenie pilotazu i tak jest ogromne, biorac pod uwage automatyczne uklady sterowania i fakt, ze i wy wszyscy macie za soba jakies tam kursy pilotazu, tak czy owak. Oto jest ostateczna lista zalogi wyprawy na Marsa: Torraway, Kayman, general Hesburgh jako pilot i — ty.
Brad zaprotestowal. W pierwszym odruchu. Jak juz oswoil sie z decyzja, zaakceptowal ja.
To, co Scanyon powiedzial, to byla prawda, a poza tym Brad natychmiast pojal, ze w karierze, jaka sobie zalozyl, nic mu tak nie pomoze jak faktyczne, fizyczne uczestnictwo w samej wyprawie. Zal bylo zostawiac Dorke, i wszystkie inne Dorki, ale po powrocie bedzie mial tych Dorek na peczki…
Wypadki nastepowaly po sobie niczym noc po dniu. To byla ostatnia decyzja. Cala reszta stanowila tylko realizacje. Na Merritt Island ekipy rozpoczely tankowanie rakiet nosnych. Po calym Atlantyku rozstawiono na wypadek awarii statki ratownicze. Brad przelecial sie na wyspe do przymiarki w towarzystwie szostki eksastronautow, ktorzy za piec dwunasta mieli mu wbic do glowy cale niezbedne szkolenie startowe. Jednym z nich byl Hesburgh, niski, opanowany i usmiechniety, swa postawa dodajacy stale pewnosci. Don Kayman wzial przepustke na drogocenne dwanascie godzin, aby pozegnac sie ze swoja siostrzyczka.
Bylysmy z tego wszystkiego bardzo zadowolone. Bylysmy zadowolone z decyzji wyslania z nimi Brada. Bylysmy zadowolone z ekstrapolacji trendow, ktore z dnia na dzien wykazywaly coraz korzystniejsze wplywy startu na swiatowa opinie i wydarzenia. Bylysmy zadowolone ze stanu ducha Rogera. A najbardziej z symulacji Rogera przez NLA; w rzeczywistosci byla ona zasadniczym elementem planow ocalenia, nasze j rasy.
Trzynascie
Gdy klamka zapada
Dluga podroz orbita Hohmanna do Marsa trwa siedem miesiecy. Wszyscy poprzedni astronauci, kosmonauci i sinonauci przekonali sie, ze sa one doprawdy bardzo nuzace. Kazdy dzien mial 86 400 sekund do zapelnienia i nie bardzo bylo czym je zapelnic.
Roger roznil sie od wszystkich innych pod dwoma wzgledami. Po pierwsze, byl on najdrozszym pasazerem, jakiego do tej pory przewozil jakikolwiek statek kosmiczny. W nim samym i we wszystkim wokol niego utopiono siedem miliardow dolarow programu Czlowieka Plus. Nalezalo go oszczedzac w najwyzszym stopniu. Po drugie, jego jednego mozna bylo oszczedzac.
Rozlaczono zegary jego ciala. Jego poczucie czasu bylo takie, jakie mu podyktowal komputer.
Na poczatku spowalniali go stopniowo. Ludzie zaczeli sprawiac wrazenie, ze poruszaja sie odrobine zwawiej. Pora posilku nadeszla wczesniej, niz oczekiwal. Glosy staly sie bardziej piskliwe. Kiedy zaczelo to elegancko dzialac, zwiekszono opoznienie w jego ukladach. Glosy przeszly w kakofonie wysokich tonow, po czym znalazly sie calkowicie poza jego percepcja. Z ledwoscia dostrzegal ludzi, a i to jedynie w postaci ruchomych smug. Zamykali jego pokoj za dnia, nie po to, zeby uniemozliwic mu ucieczke, tylko zeby go uchronic przed szybkim przejsciem z dnia w noc. Pojawialy sie przed nim tace z zimnymi przekaskami, jak na pikniku. Kiedy zabieral sie do ich odsuwania na znak, ze skonczyl lub ze ich nie chce, tace znikaly mu blyskawicznie z pola widzenia.
Roger wiedzial, co sie z nim dzieje. Nie oponowal. Uwierzyl zapewnieniom Sulie, ze tak jest dobrze, ze tak trzeba i tak jest w porzadku. Myslal, ze bedzie mu brakowac Sulie, i szukal sposobu, w jaki jej to powiedziec. Sposob byl, ale wszystko odbywalo sie zbyt szybko; jak gdyby za dotknieciem rozdzki czarnoksieskiej kreda wypisywala przed nim wiadomosci na tabliczce. Kiedy odpowiadal, okazywalo sie, ze jego odpowiedzi sa porywane i scierane, nim nabral calkowitej pewnosci, ze je skonczyl.
JAK SIE CZUJESZ?
Podnosi kreda, pisze jedno slowo.
SWIETNIE.
Po czym tablica znika, a nastepnie wraca z kolejna informacja.
ZABIERAMY CIE NA MERRITT ISLAND.
Jego odpowiedz:
JESTEM GOTOW.
Porwana, zanim zdolal dodac reszte, ktora pospiesznie dogryzmolil na stoliku nocnym:
POZDROWCIE ODE MNIE DORKE.
Zamierzal dodac „i Sulie”, lecz nie starczylo mu czasu, „bo nagle stolik zniknal. On sam zniknal z pokoju. Pojawil sie przyprawiajacy o zawrot glowy, chybotliwy ruch. Szybko przemknal mu przed oczami wjazd do Instytutu dla ambulansow i rownie szybko mignal mu ulotny obraz pielegniarki — czy to byla Sulie? — odwroconej do niego tylem i podciagajacej sobie rajstopy. Odniosl wrazenie, ze cale jego lozko wzbija sie w powietrze, w brutalny ogien promieni zimowego slonca, a potem w… co? Samochod? Nie zdazyl nawet zadac sobie tego pytania, to cos oderwalo sie od ziemi i Roger zdal sobie sprawe, ze to helikopter. Poczul, ze zoladek podchodzi mu do gardla. Telemetria wiernie to przekazala, zas regulatory stanely na wysokosci zadania. Nadal zbieralo mu sie na wymioty, nadal czul, ze rzuca nim jak pilka na wzburzonych, kotlujacych sie morskich falach, lecz nie wymiotowal.
Wtem stop.
Jest poza helikopterem.
Znowu w oslepiajacym sloncu.
I w czyms innym… w czym rozpoznal, jak juz zaczelo sie to poruszac, wnetrze CB-5 wyposazone jak statek szpitalny. Jak za sprawa czarow owinely sie wokol niego pasy bezpieczenstwa.
Nie bylo to wygodne — ciagle mial zawroty i lupanie w glowie, chociaz nie tak juz nieznosne — za to nie trwalo dlugo. Minute, a moze dwie, jak sie Rogerowi wydawalo. Po czym cisnienie uderzylo mu do nosa — wynoszono go z samolotu, w oslepiajacy zar i blask — Floryda, rzecz jasna — uswiadomil sobie poniewczasie, ale wtedy przebywal juz w ambulansie i zaraz potem poza nim…