wszystkie polaczone razem. Jasne. Reczne pismo. Wszedzie bym je rozpoznal.
— Czy nie powinienes mi powiedziec, co mowi ten tekst?
Chochlik wygladal na znudzonego.
— Mowi? Niby ma wydawac jakies dzwieki?
Vimes odlozyl pognieciony notes i zamknal pokrywke terminarza. Potem wyprostowal sie i czekal dalej.
Zegar w poczekalni Patrycjusza musial zbudowac ktos bardzo sprytny — na pewno o wiele sprytniejszy od tego, kto szkolil chochlika. Cykal — tik-tak — jak kazdy inny zegar. Jednak nie wiadomo czemu, wbrew calej czasomierniczej praktyce, tiki i taki nie byly regularne. Tik-tak-tik… a potem, po przerwie ledwie ulamek sekundy dluzszej niz poprzednio… tak-tik-tak… A potem znow tik o ulamek sekundy wczesniej, niz ucho i umysl byly teraz przygotowane. Efekt wystarczal, by nawet u najlepiej przygotowanych po dziesieciu minutach zredukowac procesy myslowe do czegos w rodzaju owsianki. Patrycjusz musial bardzo dobrze zaplacic zegarmistrzowi.
Zegar wskazywal kwadrans po jedenastej.
Vimes podszedl do drzwi i zapukal lekko, nie dbajac o precedensy.
Z gabinetu nie dobiegal zaden dzwiek, zadne ciche glosy.
Sprawdzil klamke. Drzwi nie byly zamkniete.
Lord Vetinari zawsze powtarzal, ze punktualnosc jest grzecznoscia krolow.
Vimes wszedl.
Cudo starannie zeskrobal biala gline, po czym zbadal cialo zamordowanego ojca Tubelceka.
Anatomia byla waznym elementem studiow w Gildii Alchemikow. Zawdzieczala to starozytnej teorii, ze cialo ludzkie reprezentuje mikrokosmos wszechswiata. Co prawda, kiedy sie je zobaczylo otwarte, trudno bylo sobie wyobrazic czesc wszechswiata, ktora jest mala, purpurowa, a kiedy sie ja szturchnie, robi „blomp-blomp”. Poza tym w trakcie codziennej pracy mozna bylo poznac anatomie praktyczna, czasami zdrapujac preparaty nawet ze scian. Kiedy nowi uczniowie wyprobowywali eksperyment szczegolnie udany w kategoriach sily wybuchu, rezultatem bylo czesto skrzyzowanie porzadnego remontu w laboratorium z gra „Poluj na druga nerke”.
Ten czlowiek zginal wskutek wielokrotnych uderzen w glowe. Tyle mniej wiecej dalo sie stwierdzic. Jakims ciezkim i tepym narzedziem[9].
Czego jeszcze Vimes spodziewal sie po krasnoludzie?
Cudo przyjrzal sie uwaznie pozostalym fragmentom ciala. Nie dostrzegl zadnych innych wyraznych sladow przemocy, chociaz… Na palcach denata pozostalo kilka plamek krwi. Ale w koncu krew byla wszedzie.
Polamane paznokcie. Tubelcek chyba walczyl, a przynajmniej probowal oslaniac sie rekami.
Cudo przyjrzal sie palcom uwaznie. Pod paznokciami dostrzegl jakas substancje, polyskujaca woskowo, jakby gesty smar albo tluszcz. Nie mial pojecia, skad sie tam wziela, ale moze na tym wlasnie polegala jego praca, zeby sie dowiedziec. Sumiennie zeskrobal substancje do wyjetej z kieszeni koperty. Potem zakleil ja i wypisal numer.
Nastepnie wyjal z futeralu ikonograf i przygotowal sie do zrobienia kilku obrazkow zwlok.
Wtedy wlasnie cos zwrocilo jego uwage.
Ojciec Tubelcek lezal nieruchomo, z jednym okiem otwartym tak, jak pozostawil je Vimes — jak gdyby mrugal porozumiewawczo do wiecznosci.
Cudo przyjrzal sie dokladnie. Przez chwile mial wrazenie, ze to tylko wyobraznia, ale…
Nawet teraz nie byl pewien. Umysl plata czasem takie figle.
Otworzyl male drzwiczki z boku ikonografu.
— Sydney, mozesz mi namalowac obrazek oka? — zapytal chochlika we wnetrzu.
Chochlik przyjrzal sie przez obiektyw.
— Tylko oka? — pisnal.
— Tak. Jak najwiekszy.
— Jestes chory, szefie.
— I zamknij sie — rzucil Cudo.
Ustawil pudelko na stole i usiadl. Z wnetrza dobiegaly szelesty pociagniec pedzla. Wreszcie stuknela obracana korbka i ze szczeliny wysunal sie jeszcze wilgotny obrazek.
Cudo obejrzal go. Potem zastukal w pudelko. Chochlik wyjrzal przez klapke.
— Tak?
— Wiekszy. Taki duzy, zeby oko wypelnilo caly papier. Wlasciwie… — Cudo zerknal na obrazek. — Wlasciwie to namaluj sama zrenice. To ta czesc w srodku.
— Zeby zajela caly papier? Dziwak z ciebie.
Cudo przysunal pudelko blizej. Zastukaly przekladnie, kiedy chochlik wysuwal obiektyw. Potem przez kilka sekund pracowal pedzlem.
Wysunal sie kolejny wilgotny obrazek. Przedstawial duze czarne kolo.
No… glownie czarne.
Cudo przyjrzal sie dokladnie. Cos jakby tam bylo, ledwie sugestia…
Znowu puknal w ikonograf.
— Slucham, panie Zdziwaczala Krasnoludzia Osobo?
— Ten kawalek posrodku. Najwiekszy, jaki potrafisz. Dziekuje.
Obiektyw wysunal sie jeszcze dalej.
Cudo czekal niecierpliwie. Zza sciany slyszal tupanie krazacego po pokoju Detrytusa.
Papier wysunal sie po raz trzeci, a zaraz potem otworzyla sie klapka.
— To tyle — oznajmil chochlik. — Skonczyla sie czarna farba.
Caly obrazek byl czarny… z wyjatkiem malenkiego obszaru.
Drzwi prowadzace na schody odskoczyly nagle i wpadl funkcjonariusz Wizytuj, popychany z zewnatrz przez grupe ludzi. Cudo nerwowo wcisnal obrazek do kieszeni.
— To niedopuszczalne! — oswiadczyl gniewnie niski czlowieczek z dluga czarna broda. — Zadamy, zeby nas wpuscic! Kim jestes, mlody czlowieku?
— Cu… Kapral Tyleczek — odparl Cudo. — O, tutaj mam odznake…
— A wiec, kapralu — odparl czlowieczek — ja jestem Wengel Raddley, jestem osoba cieszaca sie szacunkiem w naszej spolecznosci i zadam, zebyscie natychmiast wydali nam ojca Tubelceka!
— Ale my… no, probujemy sie dowiedziec, kto go zabil.
Cos poruszylo sie za Cudem, a twarze ludzi przed nim nagle przybraly wyraz lekkiej grozy. Obejrzal sie — w drzwiach do sasiedniego pokoju stal Detrytus.
— Wszystko w porzadku? — zapytal troll.
Sprzyjajaca ostatnio Strazy Miejskiej fortuna pozwolila Detrytusowi nosic prawdziwy napiersnik, a nie fragment pancerza slonia bojowego, jak kiedys. Zgodnie z normalna — w przypadku uniformu sierzanta — praktyka, platnerz probowal wykuc na nim stylizowana reprezentacje miesni. W tym jednak przypadku nie udalo mu sie wszystkich miesni pomiescic.
— Jakies problemy? — zapytal Detrytus.
Ludzie cofneli sie.
— Alez skad, panie oficerze — zapewnil Raddley. — Po prostu hm… wylonil sie pan tak nagle, nic wiecej…
— To sie zgadza. Jestzem wylaniaczem. I czesto sie przydarzam tak calkiem nagle. Czyli zadnych klopotow nie ma, tak?
— Absolutnie, panie oficerze.
— Dziwna rzecz, takie klopoty — mruknal zadumany Detrytus. — Caly czas chodze i szukam takich, a jak juz znajde, to mi ludzie mowia, ze nie ma.
Raddley wyprostowal sie.
— Chcemy jednak zabrac ojca Tubelceka i go pochowac — oswiadczyl.
Detrytus zwrocil sie do Cuda Tyleczka.
— Zes tu zrobil wszystko, co trzeba?
— Chyba tak…
— On jest martwy?