— Ty? — Wlasciciel glosu bardzo jasno dal do zrozumienia, iz zdaje sobie sprawe z istnienia stopni szlachectwa siegajacych od poziomu powyzej krolewskiego w dol az do gminu. I ze jesli chodzi o kaprala Nobbsa, powinna powstac calkiem nowa kategoria, moze „najgminniejszy”.
— Tak mi powiedzieli — wyjasnil zalosnie Nobby. — Chodzi o ten pierscien, co go mam.
— Idz do tylnej furtki — polecil glos.
Cudo porzadkowal zaimprowizowane wyposazenie, jakie zmiescil w wygodce, kiedy nieoczekiwany dzwiek kazal mu sie obejrzec. W drzwiach stala Angua.
— Czego chcesz? — zapytal.
— Niczego. Pomyslalam tylko, ze powinnam ci powiedziec: nie martw sie, nikomu nie powiem, jesli nie zechcesz.
— Nie wiem, o czym mowisz.
— Mysle, ze klamiesz.
Trzasnela upuszczona probowka. Cudo opadl na stolek.
— Jak to odgadlas? — zapytal. — Nawet inne krasnoludy nie wiedza. Tyle staran…
— Powiedzmy… ze mam szczegolny talent.
Cudo zaczal odruchowo czyscic dzbanek.
— Nie wiem, czemu sie tak denerwujesz — mowila Angua. — Myslalam, ze krasnoludy i tak prawie nie zauwazaja roznicy miedzy kobietami a mezczyznami. Polowa krasnoludow, ktorych zamykamy z dwudziestego trzeciego, to kobiety, wiem o tym, i najtrudniej je uspokoic…
— Co to jest dwudziesty trzeci?
— „Bieganie i wrzeszczenie na ludzi w stanie upojenia alkoholowego oraz usilowanie odciecia im nog na wysokosci kolan”. Latwiej nadac wykroczeniom numery, niz opisywac je za kazdym razem. Posluchaj, w tym miescie jest mnostwo kobiet, ktore chcialyby zyc na sposob krasnoludow. Pomysl, jaki maja wybor? Barmanka, szwaczka albo czyjas zona. A wy mozecie robic wszystko to co mezczyzni…
— Pod warunkiem ze robimy tylko to co mezczyzni — mruknela Cudo.
Angua urwala na moment.
— Och — powiedziala. — Rozumiem. Aha. Znam te spiewke.
— Nie umiem utrzymac topora! — poskarzyla sie Cudo. — Boje sie walki! Uwazam, ze piosenki o zlocie sa glupie! Nienawidze piwa! Nie potrafie nawet pic po krasnoludziemu! Kiedy probuje zlopac, topie krasnoluda siedzacego za mna!
— Rozumiem, ze nie jest ci latwo.
— Widzialam tu dziewczyne idaca ulica i niektorzy mezczyzni gwizdali za nia! I mozecie nosic sukienki! Kolorowe!
— Cos podobnego. — Angua starala sie ukryc usmiech. — Od jak dawna damy krasnoludow tak uwazaja? Myslalam, ze sa zadowolone z sytuacji…
— Och, latwo byc zadowolona, kiedy nie zna sie niczego innego — odparla z gorycza Cudo. — Portki z kolczugi wystarcza, dopoki ktos nie slyszal o dessach.
— Des… A tak.
Starala sie odczuwac sympatie i stwierdzila, ze naprawde ja czuje. Chociaz musiala sie powstrzymywac, by nie powiedziec: Ty przynajmniej nie musisz szukac odziezy, ktora latwo rozpinac lapami.
— Pomyslalam, ze przyjade tutaj i poszukam sobie innej pracy — skarzyla sie Cudo. — Dobrze sobie radze z szyciem, wiec poszlam do Gildii Szwaczek, ale… — Zarumienila sie pod gesta broda.
— Tak — przyznala Angua. — Wiele osob popelnia ten blad. — Wyprostowala sie i poprawila polpancerz. — W kazdym razie zrobilas dobre wrazenie na komendancie Vimesie. Mysle, ze ci sie u nas spodoba. W strazy kazdy ma jakies problemy. Normalni ludzie nie zostaja policjantami. Poradzisz sobie.
— Komendant Vimes jest troche… — zaczela Cudo.
— Jest calkiem w porzadku, kiedy ma dobry nastroj. Chcialby sie napic, ale ostatnio nawet nie probuje. Wiesz, jak jest, jeden kieliszek to za duzo, a dwa za malo… Dlatego jest taki nerwowy. Kiedy ma zly nastroj, nadepnie ci na palce, a potem zacznie wrzeszczec, ze nie stoisz prosto.
— Ty jestes normalna — stwierdzila niesmialo Cudo Tyleczek. — Ciebie lubie.
Angua poklepala ja po glowie.
— Teraz tak mowisz, ale kiedy juz tu troche pobedziesz, przekonasz sie, ze czasami bywam prawdziwa suka… Co to takiego?
— Co?
— To… malowidlo. Z oczami.
— Albo dwoma punktami czerwonego swiatla — uzupelnila Cudo.
— Ach, tak?
— Mysle, ze to ostatnia rzecz, jaka widzial ojciec Tubelcek.
Angua przypatrywala sie czarnemu prostokatowi. Pociagnela nosem.
— Znowu!
Cudo cofnela sie o krok.
— Co? Co?
— Skad dochodzi ten zapach? — zapytala Angua.
— Nie ode mnie! — zapewnila pospiesznie krasnoludka.
Angua chwycila z blatu nieduza miseczke i powachala zawartosc.
— To jest to! Czulam ten zapach w muzeum! Co to takiego?
— Zwykla glina. Byla na podlodze w pokoju, gdzie zginal ten stary kaplan. Pewnie ktos wniosl na butach.
Angua roztarla troche substancji miedzy palcami.
— Mysle, ze to zwykla garncarska glina — stwierdzila Cudo. — Uzywalismy jej w gildii. Do produkcji naczyn — dodala na wypadek, gdyby Angua nie zrozumiala. — No wiesz, tygli i takich roznych. A tutaj wyglada, jakby ktos probowal ja wypalic, ale zle dobral temperature. Dlatego sie kruszy.
— Garncarstwo… — powtorzyla Angua. — Znam jednego garncarza…
Raz jeszcze zerknela na ikonogram.
Prosze, nie, pomyslala. Nie ktorys z nich.
Wrota frontowej bramy Krolewskiego Kolegium Heraldycznego staly otworem — oba skrzydla. Dwoch heroldow krzatalo sie z podnieceniem dookola kaprala Nobbsa, ktory wlasnie wychodzil.
— Czy wasza milosc uzyskal wszystko, czego potrzebuje?
— Nfff — odparl Nobby.
— Jesli tylko moglibysmy pomoc…
— Nfff.
— W czymkolwiek…
— Nfff.
— Przykro nam z powodu butow waszej milosci, ale wyvern zle sie czul. Wykruszy sie bez sladu, kiedy wyschnie.
Nobby odmaszerowal alejka.
— Nawet chodzi szlachetnie, nie sadzisz?
— Raczej… raczej chwiejnie niz szlachetnie.
— To niegodne, ze jest ledwie kapralem. Czlowiek z takiego rodu…
Troll Wulkanit cofal sie, az oparl sie plecami o kolo garncarskie.
— Zem tego nie zrobil — oznajmil.
— A czego? — spytala Angua.
Zawahal sie.
Wulkanit byl wielki i… no, skalisty. Sunal ulicami Ankh-Morpork niczym gora lodowa i jak w gorze lodowej bylo w nim cos wiecej, niz dalo sie zauwazyc na pierwszy rzut oka. Zajmowal sie dostarczaniem towarow. Byl tez dryferem, czyli kims takim jak paser, tylko o wiele twardszym i trudniejszym do pobicia. Wulkanit nigdy nie