sposob, ktory skutkuje na strachy. Najlepszy jest kocyk, niebieski i puszysty. — Zauwazyla tepe spojrzenie Cudo. — No wiesz, strachy sobie ida, kiedy schowasz glowe pod koc. Wszyscy to wiedza, prawda? Wiec jesli to im schowasz glowe pod koc…
— Aha, rozumiem. Paskudnie…
— Za dziesiec minut mu przejdzie.
Angua rzucila podstawke w boczny zaulek.
— A o co chodzilo z tym baronem?
— Wiesz, nie sluchalam go — odparla ostroznie Angua.
Cudo zadrzala we mgle, ale nie tylko od chlodu.
— Mowil, jakby pochodzil w Uberwaldu, jak my. Byl tam taki baron, mieszkal niedaleko nas i nie znosil, zeby ludzie wyjezdzali.
— Tak?
— Cala rodzina byla wilkolakami. Ktorys z nich zjadl mojego kuzyna.
Wspomnienia zawirowaly Angui w glowie. Nawiedzaly ja dawne posilki, z czasow, zanim jeszcze powiedziala: Nie, nie mozna dluzej tak zyc. Krasnolud, krasnolud… Nie, byla prawie pewna, ze nigdy… Rodzina zawsze pokpiwala z jej gustow kulinarnych.
— Dlatego ich nie znosze — mowila dalej Cudo. — Pewnie, ludzie mowia, ze da sie je oswoic, ale moim zdaniem kto raz byl wilkiem, zawsze bedzie wilkiem. Nie mozna im ufac. Sa zle z natury, prawda? W kazdej chwili moga wrocic do dzikiego zycia. Tak uwazam.
— Moze masz racje.
— A najgorsze jest to, ze zwykle chodza sobie wsrod nas i wygladaja jak prawdziwi ludzie.
Angua zamrugala, zadowolona z podwojnego maskowania: mgly i absolutnego zaufania Cudo.
— Chodz, jestesmy prawie na miejscu.
— Gdzie?
— Spotkamy tu kogos, kto albo sam jest morderca, albo wie, kim jest morderca.
Cudo stanela jak wryta.
— Ale ty masz tylko miecz, a ja nawet tego nie…
— Nie martw sie, bron nie bedzie nam potrzebna.
— To dobrze.
— I tak by sie na nic nie przydala.
— Och…
Vimes wyjrzal z gabinetu, zeby sprawdzic, co to za krzyki na dole. Siedzacy przy biurku dyzurnego kapral mial klopoty.
— Znowu? Ile juz razy byl pan zabity w tym tygodniu?
— Robilem tylko to, co do mnie nalezy! — zapewnil niewidoczny rozmowca.
— Pakowal pan czosnek? Przeciez pan jest wampirem, prawda? Zobaczmy, na jakich stanowiskach pan ostatnio pracowal… Ostrzyciel zerdzi w firmie stawiajacej ploty, tester okularow slonecznych dla Argus-Optyka… Czy to tylko ja mam takie wrazenie, ze jest w tym pewien wyrazny trend…
— Przepraszam, panie komendancie…
Vimes obejrzal sie na usmiechnieta twarz, ktorej wlasciciel chcial czynic swiatu jedynie dobro, nawet jesli swiat wolalby raczej cos innego.
— Och, funkcjonariusz Wizytuj. W tej chwili jestem, niestety, raczej zajety i nie mam nawet pewnosci, czy posiadam dusze niesmiertelna, cha, cha… Moze zajrzelibyscie pozniej, kiedy…
— Chodzi o te slowa, ktore kazal mi pan sprawdzic — powiedzial z wyrzutem Wizytuj.
— Jakie slowa?
— Te, ktore ojciec Tubelcek wypisal wlasna krwia. A pan kazal mi sprawdzic, co znacza.
— A tak. Wejdzcie do gabinetu. — Vimes odprezyl sie wyraznie. Nie czekala go kolejna trudna rozmowa na temat stanu jego duszy i koniecznosci wyszorowania jej i ogolnego mycia, zanim dosiegnie go wieczne potepienie. Tym razem chodzilo o cos waznego…
— To starozytny cenotynski, sir. Tekst pochodzi z jednej z ich swietych ksiag, choc oczywiscie, kiedy mowie „swietych”, pomijam fakt, ze zasadniczo zbladzili w…
— Tak, tak, na pewno. — Vimes usiadl przy biurku. — Czy przypadkiem te slowa to: „Pan X to zrobil, argh, argh, argh”?
— Nie. Takie zdanie nie wystepuje w zadnej znanej swietej ksiedze, sir.
— Szkoda — mruknal Vimes.
— Poza tym zbadalem inne dokumenty znalezione w jego pokoju. Ten tekst nie zostal chyba spisany reka zmarlego, sir.
Vimes poweselal.
— Aha! Ktos inny? Czy moze jest tam napisane: „Masz, ty draniu, cale wieki czekalismy, zeby cie dorwac za to, co zrobiles przed laty”?
— Nie, sir. Takie sformulowanie takze nie wystepuje w zadnej swietej ksiedze — odparl funkcjonariusz Wizytuj i zawahal sie. — Oprocz apokryfow do „Msciwego Testamentu Offlera” — dodal uczciwie. — Znalezione slowa pochodza z cenotynskiej „Ksiegi Prawdy”… — prychnal lekcewazaco. — Tak ja nazywaja. Ich falszywy bog…
— Czy moge dostac tlumaczenie i zostawic na boku religioznawstwo porownawcze?
— Oczywiscie, sir. — Funkcjonariusz Wizytuj byl urazony, ale rozwinal kartke papieru. Wzgardliwie pociagnal nosem. — To sa zasady, jakie bog rzekomo przekazal pierwszym ludziom, ktorych wypiekl z gliny, sir. Takie jak „Bedziesz pracowal owocnie przez wszystkie dni swego zywota”, sir, i „Nie bedziesz zabijal” czy „Bedziesz pokorny”. Takie rzeczy.
— I to wszystko? — zdziwil sie Vimes.
— Tak jest, sir.
— Tylko religijne cytaty?
— Tak.
— Macie pomysl, dlaczego mial je wsuniete w usta? Biedak wygladal, jakby chcial zapalic ostatniego papierosa.
— Nie, sir.
— Moglbym zrozumiec, gdyby to bylo cos w rodzaju „powalisz nieprzyjacioly swoje”. Ale z tego wynika tylko „pilnuj swojej roboty i nie rob klopotow”.
— Ceno byl dosc liberalnym bogiem, sir. Nie mial wielkich wymagan, jesli idzie o przykazania.
— Wydaje sie prawie porzadny, jak na boga.
Wizytuj spojrzal na niego z dezaprobata.
— Cenotyni przez niemal piecset lat gineli, toczac najkrwawsze wojny na kontynencie.
— Chcesz wychowac kongregacje, nie oszczedzaj piorunow, co? — mruknal Vimes.
— Slucham, sir?
— Nic takiego. No coz, dziekuje, funkcjonariuszu. Ja, tego… dopilnuje, zeby powiadomic kapitana Marchewe, dziekuje raz jeszcze, nie pozwolcie mi przeszkadzac…
Rozpaczliwie zwiekszajac tempo mowienia, Vimes nie zdazyl jednak powstrzymac Wizytuja przed wyjeciem spod pancerza zwoju papieru.
— Przynioslem panu najnowszy numer magazynu „Nieupiekszane Fakty” i „Wartownie” z tego miesiaca. Zawieraja licze artykuly, ktore z pewnoscia pana zainteresuja; wsrod nich odezwe pastora Nosala Domokrazcy do wiernych, by staneli meznie i szczerze przemawiali do ludzi przez szczeliny na listy.
— Hm… bardzo dziekuje.
— Nie moglem nie zauwazyc, sir, ze broszury i magazyny, ktore dalem panu w zeszlym tygodniu, wciaz leza na panskim biurku, gdzie je zostawilem.
— No tak, niestety, bardzo mi przykro, ale wiecie, jak to jest, mamy ostatnio tyle roboty, ze trudno znalezc wolna chwile…
— Nigdy nie jest za wczesnie, by pomyslec o wiecznym potepieniu, sir.
— Mysle o nim przez caly czas, funkcjonariuszu. Dziekuje.