— Funkcjonariusz Wizytuj, sir.

— O bogowie…

— Tak jest, sir.

— Postaram sie zajrzec tam jeszcze przed poludniem. Cos jeszcze?

— Kapral Nobbs jest chory, sir.

— To wiem.

— To znaczy, zwolnil sie z powodu choroby, sir.

— Tym razem nie z powodu pogrzebu babci?

— Nie, sir.

— Nawiasem mowiac, ile ich juz bylo w tym roku?

— Siedem, sir.

— Dziwna rodzina, ci Nobbsowie.

— Tak, sir.

— Fred, nie musisz ciagle zwracac sie do mnie „sir”.

— Mamy goscia, sir. — Sierzant zerknal znaczaco na lawe w glownej sali. — Przyszedl w sprawie posady dla alchemika.

Krasnolud usmiechnal sie nerwowo.

— Dobrze — rzucil Vimes. — Przyjme go w swoim gabinecie. — Wyjal spod plaszcza sakiewke skrytobojcy. — Wplac to na Fundusz Wdow i Sierot, Fred, dobrze?

— Jasne. O… dobra robota, sir. Jeszcze pare takich wplat, a bedziemy mogli sobie pozwolic na nowe wdowy.

Sierzant Colon wrocil do swojego biurka, dyskretnie otworzyl szuflade i wyjal ksiazke, ktora wlasnie czytal. Nazywala sie „Chow zwierzat”. Tytul troche go zaniepokoil — nie rozumial, po co chowac zwierzeta, skoro potem i tak trzeba ich szukac w celu hodowania, ale w koncu slyszalo sie rozne historie o dziwactwach mieszkancow wsi. Okazalo sie jednak, ze ksiazka mowi o tym, w jaki sposob bydlo, swinie i owce powinny sie krzyzowac.

Teraz zastanawial sie, gdzie dostac ksiazke o tym, jak nauczyc je czytac.

Na gorze Vimes pchnal ostroznie drzwi swojego gabinetu. Gildia Skrytobojcow grala wedlug zasad, trzeba to draniom przyznac. Zabicie kogos przypadkowego uznawane bylo za dowod fatalnych manier. Pomijajac wszystko inne, nikt za to nie placil. Dlatego pulapki w gabinecie nie wchodzily w rachube, gdyz zbyt wiele osob codziennie wchodzilo tam i wychodzilo. Mimo to uznal, ze ostroznosc nigdy nie zawadzi. Doskonale sobie radzil z pozyskiwaniem bogatych wrogow, ktorych stac na wynajecie skrytobojcy. Skrytobojcy wystarczy miec szczescie tylko raz, ale Vimesowi musialo sprzyjac ciagle.

Wsliznal sie do pokoju i wyjrzal przez okno. Lubil pracowac przy otwartym, nawet w chlody. Lubil sluchac odglosow miasta. Ale kazdy, kto probowalby wspiac sie do niego lub zsunac z gory, trafilby na rozmaite przeszkody w stylu luznych dachowek, ruchomych uchwytow i zdradzieckich rynien. Dodatkowo Vimes kazal w dole zainstalowac na murze kolczaste porecze. Byly ladne, ozdobne, ale przede wszystkim kolczaste.

Na razie wygrywal.

Zabrzmialo niepewne stukanie.

Jego zrodlem byly kostki krasnoludziego kandydata do pracy. Vimes wprowadzil go, zamknal drzwi i usiadl za biurkiem.

— No wiec… — zaczal. — Jestes alchemikiem. Slady kwasu na dloniach i brak brwi.

— Zgadza sie, sir.

— To dosc niezwykle spotkac w tym fachu krasnoluda. Wasi ludzie na ogol tyraja w kuzni wuja albo robia cos w tym rodzaju.

Aha, wasi ludzie, zauwazyl krasnolud.

— Nie mialem talentu do metalu.

— Krasnolud bez talentu do metalu? To wyjatkowe zjawisko.

— Dosc rzadkie, sir. Ale bylem calkiem niezly z alchemii.

— Nalezysz do gildii?

— Juz nie, sir.

— A jak odszedles?

— Przez dach, sir. Ale jestem prawie pewien, ze wiem, co zrobilem zle.

Vimes odchylil sie w krzesle.

— U alchemikow stale eksploduja rozne rzeczy. Nigdy nie slyszalem, zeby z tego powodu kogos wyrzucili.

— To dlatego, ze jeszcze nikt nie wysadzil rady gildii, sir.

— Jak to? Cala?

— Wiekszosc. A przynajmniej wszystkie latwo odlaczane elementy.

Vimes zauwazyl, ze odruchowo wysuwa szuflade biurka. Zamknal ja stanowczo i zajal sie papierami na blacie.

— Jak sie nazywasz, chlopcze?

Krasnolud przelknal sline. Najwyrazniej obawial sie tego pytania.

— Tyleczek, sir.

Vimes nawet nie podniosl glowy.

— A rzeczywiscie, mam to wpisane. To znaczy, ze pochodzisz z regionow gorskich Uberwaldu, tak?

— No… tak, sir — odparl nieco zdziwiony Tyleczek. Ludzie rzadko kiedy potrafili rozroznic klany krasnoludow.

— Nasza funkcjonariusz Angua tez stamtad pochodzi — stwierdzil Vimes. — Chwileczke… Tutaj jest napisane, ze na imie masz… nie moge odczytac pisma Freda… tego…

Nie bylo rady.

— Cudo, sir — oznajmil Cudo Tyleczek.

— Cudo, tak? Milo wiedziec, ze podtrzymuje sie dawne tradycje nadawania imion. Cudo Tyleczek. Dobrze.

Na twarzy Vimesa nie pojawil sie nawet najlzejszy grymas rozbawienia. Tyleczek przygladal sie uwaznie.

— Tak jest, sir. Cudo Tyleczek — powiedzial. I nadal nie dostrzegl chocby dodatkowej zmarszczki. — Ojcu bylo Wesoly. Wesoly Tyleczek — dodal tak, jak ktos moglby szturchac jezykiem chory zab, zeby sprawdzic, kiedy pojawi sie bol.

— Naprawde?

— A… jego ojciec mial na imie Klep. Klep Tyleczek.

Ani sladu, ani cienia usmiechu… Vimes odsunal tylko formularz.

— No coz… Zarabiamy tutaj na zycie, Tyleczek.

— Tak jest, sir.

— Nie wysadzamy roznych rzeczy w powietrze, Tyleczek.

— Oczywiscie, sir. Nie wszystko wysadzam w powietrze. Czesc sie tylko roztapia.

Vimes zabebnil palcami o biurko.

— Wiesz cos na temat martwych cial?

— Doznali tylko niezbyt mocnego wstrzasu, sir.

Vimes westchnal.

— Posluchaj, wiem, jak to jest byc glina. To zwykle chodzenie i rozmowy. Ale o wielu sprawach nie mam pojecia. Trafiasz na miejsce zbrodni i znajdujesz szary proszek na podlodze. Co to takiego? Ja nie wiem. Ale wy tam znacie sie na mieszaniu substancji w miskach, wiec mozecie to wykryc. A moze ofiara nie ma na ciele zadnych sladow przemocy. Czy ktos ja otrul? Wychodzi na to, ze potrzeba nam kogos, kto wie, jaki kolor powinna miec watroba. Kogos, kto zajrzy do popielniczki i powie mi, jakie pale cygara.

— Cienkie Panatelle Pantweeda — odparl odruchowo Tyleczek.

— Wielcy bogowie!

— Zostawil pan paczke na stole, sir.

Vimes spojrzal na stol.

— No dobrze, czasami odpowiedz jest latwa — przyznal. — Ale czasami nie jest. Czasami nie wiemy nawet,

Вы читаете Na glinianych nogach
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×