— Z palacu? Nikt nie lapie szczurow w palacu. To zabronione. Nie; pamietam te szczury. Dobre, tluste… Chcialem pensa za kazdego, ale wytargowal trojke za cztery, liczykrupa jeden.
— Wiec gdzie je upolowales?
Artur wzruszyl ramionami.
— Kolo targu bydla. Targ bydla zalatwiam we wtorki. Ale nie powiem wam, skad tam przyszly. Ich tunele siegaja wszedzie, nie?
— A mogly zjesc trucizne, zanim je upolowales?
Ciut Szalony Artur najezyl sie.
— Nikt tu nie wyklada trucizny. Nie pozwalam na to, jasne? Mam wszystkie kontrakty przy Rzezniczej, a nie bede robil interesow z zadnym petakiem, ktory uzywa trucizny. Nic nie biore za eksterminacje, rozumiecie? Gildia tego nienawidzi. Ale sam sobie dobieram klientow. — Usmiechnal sie zlosliwie. — Chodze tylko tam, gdzie jest najlepsze zarcie dla szczurow, i pozbywam sie ich tak, ze je opycham ozdobom trawnikowym. I jak spotkam kogos, kto na moim terenie uzywa trucizny, to niech placi stawki gildii za robote gildii. Zobaczymy, jak mu sie to spodoba.
— Widze, ze bedziesz wielkim czlowiekiem w zywieniu zbiorowym — stwierdzil Colon.
Ciut Szalony Artur przechylil glowe na bok.
— Wiesz, co sie stalo z ostatnim kolesiem, ktory rzucal takie dowcipy?
— Eee… nie.
— Ani nikt inny. Nigdy go nie znalezli. Skonczyliscie? Bo zanim wroce do domu, musze jeszcze zalatwic gniazdo os.
— Czyli lapales je pod Rzeznicza? — nie ustepowal Colon.
— Pod cala. To niezla trasa. Sa tam garbarze, swieczkarze, rzeznicy, kielbasnicy… Prawdziwy raj, jesli sie jest szczurem.
— Zgadza sie. Dzieki. Mysle, ze dosc juz zajelismy ci czasu…
— Jak lapiesz osy? — zainteresowal sie Nobby. — Odymiasz je?
— To niesportowe, trafiac je nie w locie — wyjasnil Ciut Szalony Artur. — Ale kiedy mam duzo pracy, robie petardy z takiego czarnego proszku numer jeden, co go sprzedaja alchemicy.
Wskazal obciazone bandoliery.
— Wysadzasz je? — zdziwil sie Nobby. — To chyba nie bardzo sportowo.
— Tak? A probowales kiedy przygotowac i podpalic z pol tuzina lontow, a potem przebic sie z powrotem do wyjscia, zanim wybuchnie pierwszy ladunek?
— Szukamy wiatru w polu, sierzancie — mowil Nobby, kiedy szli juz ulica. — Jakies szczury zjadly gdzies trucizne, a potem on je dorwal. I niby co mamy z tym zrobic? Trucie szczurow nie jest nielegalne.
Colon poskrobal sie po brodzie.
— Mam takie wrazenie, ze mozemy miec klopoty, Nobby — powiedzial. — Znaczy, wszyscy tam biegaja i detektywuja, i tylko my dwaj wyjdziemy na durniow. Znaczy sie, chcesz wrocic do Yardu i opowiedziec, zesmy pogadali z Ciut Szalonym Arturem i to nie on, koniec historii? Jestesmy ludzmi, tak? No, ja w kazdym razie jestem i wiem, ze prawdopodobnie ty tez. A tutaj wyraznie wleczemy sie w tyle. Mowie ci, Nobby, to juz nie jest moja straz. Trolle, krasnoludy, gargulce… Nic do nich nie mam, znasz mnie przeciez, ale nie moge sie juz doczekac swojej malej farmy z kurczetami wokol drzwi. I wcale by mi nie przeszkadzalo, gdybym przed odejsciem dokonal czegos, z czego bylbym dumny.
— No ale co niby mamy robic? Pukac do wszystkich drzwi w okolicach targu bydla i pytac, czy nie maja u siebie arszeniku?
— Wlasnie — potwierdzil Colon. — Chodzic i rozmawiac. Tak zawsze mowil Vimes.
— Ich tam sa cale setki. Zreszta i tak kazdy powie, ze nie.
— Ale trzeba go zapytac. Dzis juz nie jest tak jak kiedys, Nobby. To nowoczesna praca policyjna. Detektowanie. Dzisiaj mamy wyniki. Znaczy, straz jest coraz wieksza. Nie przeszkadza mi, ze Detrytus zostal sierzantem, nie jest taki zly, kiedy go lepiej poznac, ale juz niedlugo to krasnolud moze wydawac rozkazy, Nobby. Mnie nic do tego, ja wtedy bede juz na mojej farmie…
— …przybijac kurczaki do drzwi — dokonczyl Nobby.
— …ale ty powinienes myslec o przyszlosci. A jesli tak dalej pojdzie, to moze niedlugo straz zacznie szukac nowego kapitana. I naprawde zrobi sie paskudnie, jesli ten kapitan bedzie sie nazywal na przyklad Wrecemocny albo Lupek. Wiec lepiej pokazywac, ze sie jest sprytnym.
— A ty nigdy nie chciales zostac kapitanem, Fred?
— Ja? Oficjerem? Mam swoja dume, Nobby. Niech sobie oficjeruja na zdrowie ci, co maja powolanie, ale to nie robota dla takich jak ja. Moje miejsce jest miedzy prostymi ludzmi.
— Chcialbym, zeby moje tez bylo — mruknal smetnie Nobby. — Popatrz, co rano znalazlem w swojej przegrodce na listy.
Pokazal sierzantowi kwadratowy kartonik ze zloconymi brzegami.
— „Lady Selachii bedzie Obecna w Domu dzisiejszego popoludnia od piatej i z przyjemnoscia powita Towarzystwo lorda de Nobbes” — przeczytal.
— Hm.
— Slyszalem o tych bogatych starszych paniusiach — mowil przygnebiony Nobby. — Pewnie chce, zebym byl dziglakiem, co?
— Nie, nie — zaprotestowal sierzant, patrzac na najmniej prawdopodobna zabawke namietnosci. — Wiem o takich sprawach od mojego wuja. „W Domu” to znaczy, ze podaja drinki. To tam wy, z jasniepanstwa, rozmawiacie. Rozumiesz, Nobby, pijecie, smiejecie sie, dyskutujecie o literaturze i sztukach.
— Nie mam zadnych jasniepanskich ubran.
— I tutaj wygrywasz, Nobby. Mundury zawsze pasuja. Dodaja nawet klasy. Zwlaszcza kiedy wygladasz olsniewajaco — dodal Colon, ignorujac fakt, ze Nobby wygladal raczej pochmurnie, wrecz deszczowo.
— Naprawde? — Nobby rozchmurzyl sie troche. — Bo mam wiecej takich zaproszen. Rozne karteczki, co wygladaja, jakby ktos je obgryzal zlotymi zebami. Bankiety, bale i takie rozne.
Colon spojrzal uwaznie na przyjaciela. Dziwna, ale natretna mysl wpadla mu do glowy.
— No tak — powiedzial. — Konczy sie sezon towarzyski, rozumiesz. Nie ma wiele czasu.
— Na co?
— No wiesz… Mozliwe, ze wszystkie te bogate kobiety chca za ciebie wydac swoje corki, dla ktorych to jest sezon.
— Co?
— Nic nie przebija hrabiego z wyjatkiem diuka, a takich nie mamy. Krola tez nie mamy. Hrabia Ankh bedzie swietna partia.
Tak, latwiej bylo to powiedziec w taki sposob. Gdyby zamienic „hrabiego Ankh” na „Nobby’ego Nobbsa”, zdanie nie brzmialo dobrze. Ale brzmialo znakomicie, jesli powiedzialo sie tylko „hrabia Ankh”. Z pewnoscia wiele kobiet chetnie zostaloby tesciowymi hrabiego Ankh, nawet jesli w tej transakcji dostawaly takze Nobby’ego Nobbsa.
No, w kazdym razie kilka kobiet.
Nobby’emu blysnely oczy.
— O tym nie pomyslalem — stwierdzil. — A niektore z tych dziewczyn pewno maja troche kasy?
— Wiecej niz ty, Nobby.
— I oczywiscie musze zadbac, zeby rod Nobbsow nie wygasl. Winien to jestem potomnosci — dodal w zadumie Nobby.
Colon patrzyl na niego z duma, ale i pewna troska, jak szalony naukowiec, ktory przymocowal glowe, potem sciagnal blyskawice do trzaskajacych elektrod, a teraz widzi, jak jego dzielo chwiejnym krokiem zmierza do wioski.
— O rany… — westchnal Nobby. Wzrok mu sie lekko rozogniskowal.
— Tak. Ale przedtem — przypomnial Colon — ja sprawdze wszystkie miejsca przy Rzezniczej, a ty zalatwisz te na Flaku. I wracamy do Yardu, robota wykonana, lokal sprzatniety. Zgoda?
— Dzien dobry, panie komendancie — powiedzial Marchewa, zamykajac za soba drzwi. — Kapitan