Marchewa melduje sie na rozkaz.
Vimes siedzial zgarbiony w swoim fotelu i patrzyl w okno. Znowu nadciagala mgla. Juz teraz gmach Opery naprzeciwko wydawal sie troche rozmyty.
— Tego… Sprawdzilismy tyle golemow, ile zdolalismy, sir — meldowal Marchewa, usilujac dyplomatycznie sprawdzic, czy gdzies na biurku nie stoi butelka. — Niewiele ich bylo. Znalezlismy jedenascie, ktore same sie roztrzaskaly albo odciely sobie glowy, a w poludnie ludzie zaczeli je rozbijac albo wyjmowac im slowa. To niedobrze, sir. W calym miescie leza porozrzucane kawalki ceramiki. Calkiem jakby ludzie… czekali tylko na okazje. To dziwne, sir. Przeciez one tylko pracuja i nikomu nie wchodza w droge; nie robia ludziom krzywdy. A niektore z tych, ktore same sie potlukly, zostawily… no, listy pozegnalne, sir. Pisaly, ze jest im wstyd i przykro. Wszystkie powtarzaly cos o ich glinie…
Vimes nie odpowiadal.
Marchewa pochylil sie troche w bok, sprawdzajac, czy butelka nie stoi przypadkiem na podlodze.
— A w Jamie Swidry, w delikatesach, sprzedawali zatrute szczury. Arszenik, sir. Poslalem sierzanta Colona i Nobby’ego, zeby to sprawdzili. To moze byc zbieg okolicznosci, ale nigdy nie wiadomo.
Vimes odwrocil sie. Marchewa slyszal jego oddech — krotkie, gwaltowne westchnienia, jak u czlowieka, ktory stara sie nad soba zapanowac.
— Co przeoczylismy, kapitanie? — zapytal znuzonym glosem.
— Sir?
— W sypialni jego lordowskiej mosci. Jest tam lozko. Sekretarzyk. Rzeczy na blacie. Stolik przy lozku. Krzeslo. Dywan. Wszystko. Wymienilismy wszystko. Je posilki. Sprawdzilismy jedzenie, prawda?
— Cala spizarnie.
— Cala? W tym mozemy sie mylic. Nie rozumiem, w jaki sposob, ale mozemy. Sa pewne dowody, lezace teraz na cmentarzu, ktore sugeruja, ze sie mylimy. — Vimes niemal warczal. — Co jeszcze pozostalo? Tyleczek twierdzi, ze na ciele nie ma zadnych sladow. Cos musialo pozostac. Dowiedzmy sie jak, a jesli bedziemy mieli szczescie, odkryjemy rowniez kto.
— Wiecej niz ktokolwiek inny oddycha powietrzem w pokoju, sir…
— Przenieslismy go do innej sypialni! Nawet gdyby ktos, sam nie wiem, gdyby pompowal trucizne, to przeciez nie moglby przejsc do innego pokoju, kiedy my patrzymy. To musi byc cos w jedzeniu!
— Przygladalem sie, jak je kosztuja, sir.
— W takim razie jest cos, czego nie widzimy, do licha! Ludzie umieraja, kapitanie! Pani Easy umarla!
— Kto, sir?
— Nie slyszeliscie o niej?
— Musze przyznac, ze nie, sir. A co takiego zrobila?
— Zrobila? Nic, jak przypuszczam. Tyle ze wychowala dziewiecioro dzieci w dwoch pokojach, w ktorych nie mozna sie przeciagnac, i szyla koszule po dwa pensy za godzine, przez wszystkie godziny, jakie jej dali ci nieszczesni bogowie, i tylko pracowala i nikomu nie wchodzila w droge, a teraz nie zyje, kapitanie. Podobnie jej wnuk. W wieku czternastu miesiecy. Poniewaz jej wnuczka wyniosla im z palacu troche jedzenia! Zeby czasem zjedli cos dobrego. I wiecie co? Mildred sadzila, ze chce ja zaaresztowac za kradziez! Na tym pogrzebie, na milosc bogow! — Vimes zaciskal i prostowal palce; kostki mu pobielaly. — Teraz to jest morderstwo. Nie skrytobojstwo, nie polityka, ale morderstwo! A my nie umiemy zadac odpowiednich pytan!
Otworzyly sie drzwi.
— Witam, szefie. — Colon dotknal palcami helmu. — Przepraszam, ze przeszkadzam. Pewnie macie teraz mnostwo pracy, ale musze zapytac, chocby po to, zeby wyeliminowac was z dalszego sledztwa, ze tak powiem. Czy uzywacie tutaj arszeniku?
— Ehm… Nie trzymaj tak pana oficera za drzwiami, Fanley — zabrzmial nerwowy glos i pracownik odsunal sie na bok. — Dzien dobry, panie oficerze. W czym mozemy pomoc?
— Sprawdzamy arszenik, prosze szanownego pana. Zdaje sie, ze troche go sie dostalo tam, gdzie nie powinno.
— Ehm… Na bogow! Cos podobnego. Jestem przekonany, ze nie uzywamy tu trucizny, ale prosze wejsc i zaczekac, a sprawdze u brygadzistow. Na pewno znajdzie sie tez imbryk goracej herbaty.
Colon obejrzal sie. Wstawala mgla. Niebo poszarzalo.
— Nie odmowie, szanowny panie — zapewnil.
Drzwi zamknely sie za nim.
Po chwili uslyszal cichy zgrzyt zasuwanych rygli.
— No dobrze — powiedzial Vimes. — Zacznijmy od poczatku.
Chwycil wyimaginowana chochle.
— Jestem kucharzem. Wlasnie przygotowalem pozywna owsianke, ktora smakuje jak psie siki. Napelniam trzy talerze. Wszyscy na mnie patrza. Talerze byly dobrze umyte, tak? W porzadku. Kosztowacz bierze dwa talerze, jeden do skosztowania, a ostatnio drugi do sprawdzenia przez Tyleczka. Potem sluzacy, to ty, Marchewa, bierze trzeci i…
— Wklada do windy, sir. Jest taka w kazdym pokoju.
— Myslalem, ze zanosi mu na gore.
— Szesc pieter? Wystygloby zupelnie.
— No dobrze… moment. Zaszlismy za daleko. Masz w reku talerz. Stawiasz go na tacy?
— Tak, sir.
— No to postaw.
Marchewa poslusznie umiescil niewidzialny talerz na niewidzialnej tacy.
— Cos jeszcze? — spytal Vimes.
— Kromka chleba, sir. Sprawdzamy bochenek.
— Lyzka?
— Tak, sir.
— Nie stoj tak. Wez je…
Marchewa oderwal jedna reke od niewidzialnej tacy, zeby wziac niewidzialna kromke chleba i niedotykalna lyzke.
— Co dalej… sol i pieprz?
— Chyba widzialem pojemniki z sola i pieprzem, sir.
— No to pakuj.
Vimes drapieznym jak jastrzab wzrokiem patrzyl na przestrzen miedzy dlonmi Marchewy.
— Nie — rzekl. — Tego bysmy nie przegapili. To znaczy… na pewno nie, prawda?
Siegnal reka i chwycil niewidoczny pojemnik.
— Powiedz mi, ze sprawdzalismy sol…
— To pieprz, sir — odparl uprzejmie Marchewa.
— Ocet z pieprzem! Sol z musztarda! — zawolal Vimes. — Nie zbadalismy wszystkiego, a potem jego lordowska mosc dosypywal sobie trucizny do smaku, tak? Arsen to metal. Czy mozna uzyc… soli metalu? Powiedz, ze zadalismy sobie to pytanie. Nie jestesmy chyba az tacy glupi, co?
— Natychmiast sprawdze — obiecal Marchewa. Rozejrzal sie szybko. — Odstawie tylko tace…
— Jeszcze nie — zatrzymal go Vimes. — Juz to przerabialismy. Nie wybiegamy z krzykiem „Dajcie mi recznik!” tylko dlatego, ze mielismy jeden dobry pomysl. Szukajmy dalej. Lyzka… Z czego jest zrobiona?
— Dobra uwaga, sir. Sprawdze sztucce.
— Teraz dosypalismy wegla drzewnego… Co on pije?
— Przegotowana wode, sir. Zbadalismy te wode. I sam sprawdzalem szklanki.
— Dobrze. Czyli… mamy juz tace, a teraz wstawiasz te tace do windy i co dalej?
— Ludzie w kuchni ciagna za liny i winda wjezdza na szoste pietro.
— Bez zadnych przystankow?
Marchewa spojrzal zdziwiony.
— Wjezdza szesc poziomow w gore — wyjasnil Vimes. — To taki szyb, a w nim duza skrzynka, ktora mozna przeciagac w gore albo opuszczac na dol. Tak? Zaloze sie, ze na kazdym pietrze sa drzwiczki do tego szybu.