Nobby wyjal z kieszeni pomieta talie.
— Teraz bede raczej zajety bywaniem, ale potem chetnie zagram kilka partyjek Okalecz pana Cebule. Gdybys mial ochote.
Lokaj zmierzyl go wzrokiem od stop do glow, ale nie zyskal tym wiele. Slyszal pogloski — kto nie slyszal? — ze w Strazy Miejskiej sluzy prawowity krol Ankh-Morpork. Musial przyznac, ze gdyby ktos chcial ukryc nastepce tronu, nie moglby mu znalezc lepszego miejsca niz za obliczem C. W. St J. Nobbsa.
Z drugiej strony… Lokaj byl z zamilowania kims w rodzaju historyka i wiedzial, ze w dziejach nawet na tronie zasiadaly kreatury garbate, jednookie, z rekami do ziemi albo brzydkie jak sam grzech. Gdyby to brac pod uwage, Nobby wygladal istotnie krolewsko. Jesli — technicznie rzecz biorac — nie byl garbaty, to tylko dlatego, ze garbil sie rowniez z przodu i po bokach. Zdarzaja sie chwile, pomyslal lokaj, kiedy oplaca sie skierowac swoj powoz ku szczesliwej gwiezdzie, nawet jesli wzmiankowana gwiazda jest czerwonym karlem.
— Nigdy nie byles na takim przyjeciu, panie?
— Pierwszy raz — przyznal Nobby.
— Jestem pewien, ze krew podpowie waszej milosci, co trzeba robic — stwierdzil slabym glosem lokaj.
Musze odejsc, myslala Angua, kiedy szli szybko wsrod oparow. Nie moge tak zyc z miesiaca na miesiac.
Nie o to chodzi, ze nie jest sympatyczny. I nie ma chyba czlowieka bardziej troskliwego.
O to wlasnie chodzi. Troszczy sie o kazdego. Troszczy sie o wszystko. Troszczy sie bez rozroznienia. Wie wszystko o wszystkich, bo wszyscy go interesuja, ale ta troska jest calkiem ogolna, nigdy nie osobista. Nie uwaza, ze osobiste jest tym samym co wazne.
Gdyby mial choc jedna porzadna ludzka ceche, jak chocby egoizm…
Jestem pewna, ze on sam tak nie uwaza, ale widac, ze ta sprawa z wilkolakiem budzi w nim niepokoj. Przejmuje sie, co ludzie gadaja za moimi plecami, i nie wie, jak sobie z tym poradzic.
Co to mowily wczoraj te krasnoludy? Jeden powiedzial cos w rodzaju: „Chec ja bierze”, a drugi dodal: „Byc jak zwierze”. Widzialam jego mine. Ja sobie radze z takim rzeczami… w kazdym razie na ogol… ale on nie potrafi. Gdyby choc komus przylozyl. Nie pomogloby to, ale sam poczulby sie lepiej.
I bedzie jeszcze gorzej. W najlepszym razie przylapia mnie w czyims kurniku, a wtedy nac rzeczywiscie trafi w wiatrak. Albo zlapia mnie w czyims pokoju…
Starala sie wyprzec te mysl, ale bez skutku: mozna tylko kontrolowac wilkolaka; nie mozna go oswoic.
To jest miasto. Zbyt wielu ludzi, zbyt wiele zapachow…
Moze cos by z tego wyszlo, gdybysmy zamieszkali gdzies sami. Ale jesli powiem „Ja albo miasto”, nawet nie zauwazy, ze jest jakis wybor.
Wczesniej czy pozniej bede musiala wrocic do domu. Tak bedzie dla niego najlepiej.
Vimes wracal przez wilgotna ciemnosc. Wiedzial, ze jest za bardzo rozzloszczony, by myslec rozsadnie.
Dotarl donikad, a pokonal daleka droge. Mial cala pake faktow, wykonal wszystkie logiczne dzialania, a jednak gdzies komus musi sie wydawac durniem.
W oczach Marchewy i tak juz pewnie wyglada na durnia. Przeciez stale wpadal na swietne pomysly — pomysly doswiadczonego policjanta — a kazdy z nich okazywal sie marnym zartem. Zloscil sie, krzyczal i robil co nalezy, ale nic z tego nie wychodzilo. Niczego sie nie dowiedzieli. Zwiekszyli tylko zakres swojej ignorancji.
Widmo starej pani Easy pojawilo sie przed oczami jego duszy. Nie pamietal jej zbyt dobrze. Byl wtedy kolejnym zasmarkanym dzieciakiem w gromadzie innych zasmarkanych dzieciakow. A ona kolejna zatroskana twarza nad fartuchem. Jedna z mieszkanek ulicy Kogudziobnej. Szyla, zeby zwiazac koniec z koncem i zachowac pozory; jak wszyscy inni z tej ulicy, przekradala sie przez zycie, nie proszac o nic i jeszcze mniej dostajac.
Co mogl zrobic? Przeciez praktycznie zeskrobali nawet ze scian te przeklete tape…
Zatrzymal sie.
W obu pokojach byly te same tapety. W kazdym pokoju na tym pietrze. Te paskudne zielone tapety.
Ale… nie, to nie to. Vetinari sypial tam przeciez od lat, jesli w ogole sypial. Nie mozna przeciez zakrasc sie i wyremontowac pokoju tak, zeby nikt nie zauwazyl.
Mgla rozwiala sie na moment. Dostrzegl oswietlony pokoj w pobliskim budynku, po czym geste kleby znow przeslonily wszystko.
Mgla. Tak. Wilgoc. Wsuwa sie do wnetrza, wnika w tapety. Stare, zakurzone, plesniejace tapety…
Czy Cudo sprawdzil tapety? W koncu, w pewnym sensie, tak naprawde sie ich nie widzi. Nie sa „w pokoju”, poniewaz raczej okreslaja, czym jest ten pokoj. Czy mozna otruc kogos sciana?
Ledwie osmielal sie o tym myslec. Jesli pozwoli, by umysl skupil sie na tym podejrzeniu, ono wywinie sie i odleci, tak jak pozostale.
Ale… to jest to, przekonywal sam siebie gdzies w glebi. Wszystkie te korowody z podejrzanymi i sladami… to tylko cos, co dostarcza cialu zajecia, gdy umysl pracuje w ukryciu. Kazdy prawdziwy glina wie, ze nie po to szuka sie sladow, by odkryc, kto jest sprawca. Nie; czlowiek zaczyna z dobrym wyobrazeniem tego, kto jest sprawca, i dzieki temu wie, jakich sladow ma szukac.
Nie czeka go chyba kolejny dzien zaskoczen przedzielanych rozpaczliwie dziwacznymi pomyslami. Dostatecznie fatalnie sie czul, obserwujac wyraz twarzy kaprala Tyleczka — twarzy, ktora za kazdym razem wydawala sie bardziej barwna.
Powiedzial: „Ale przeciez arsen jest metalem, wiec moze ktos zrobil z niego sztucce?”. Nie zapomni miny krasnoluda, ktory staral sie wytlumaczyc, ze owszem, jest to w zasadzie mozliwe, trzeba sie tylko upewnic, ze nikt nie zauwazy, jak lyzka rozpuszcza sie w zupie niemal natychmiast.
Tym razem najpierw sie dobrze zastanowi.
— Hrabia Ankh, jego wysokosc lord kapral C. W. St J. Nobbs!
Gwar rozmow ucichl. Odwrocily sie glowy. Gdzies w tlumie ktos wybuchnal smiechem i zostal pospiesznie uciszony przez sasiadow.
Wystapila lady Selachii. Byla kobieta wysoka, o kanciastej sylwetce, ostrych rysach i haczykowatym nosie, bedacych charakterystycznymi cechami jej rodu. Kiedy sie zblizala, czlowiek mial wrazenie, ze ktos cisnal w niego toporem.
Dygnela.
Wokol zabrzmialy zdumione sykniecia, ale spojrzala groznie na zebranych i natychmiast przez sale przeszla fala dygow i uklonow. W tyle ktos zaczal:
— Przeciez on jest calkowitym auc…
…ale natychmiast mu przerwano.
— Czy ktos cos zgubil? — zapytal nerwowo Nobby. — Moge wam pomoc szukac.
Lokaj z taca pojawil sie przy nim.
— Cos do picia, panie?
— Dobra, podaj kufel winkle’a.
Opadly szczeki. Jednak lady Selachii nie stracila glowy.
— Winkle’a? — spytala.
— To rodzaj piwa, wasza wysokosc — odparl lokaj.
Jej wysokosc wahala sie tylko przez moment.
— Jak sie zdaje, kamerdyner pija piwo. Prosze przyniesc — polecila. — I ja tez napije sie winkle’a. Coz to za niezwykly pomysl!
Wywolalo to pewien efekt wsrod gosci, ktorzy wiedzieli, na ktorej stronie krakersa rozsmarowany jest pasztet.
— Rzeczywiscie! Kapitalna mysl! Tez poprosze kufel winkle’a.
— Hua hua! Lewelacja! Winkle i dla mnie!
— Winkle dla wszystkich!
— Przeciez on jest absolutnym…
— Zamknij sie!