Sierzant Colon otworzyl oczy i jeknal. Glowa go bolala. Chyba go czyms uderzyli. Mozliwe, ze sciana.
I zwiazali go — rece i nogi.
Zdawalo sie, ze lezy w ciemnosci na drewnianej podlodze. W powietrzu unosil sie dziwny zapach — znajomy, ale irytujaco nierozpoznawalny.
Kiedy oczy z wolna przyzwyczaily mu sie do ciemnosci, dostrzegl cienkie linie swiatla, jakie moga oznaczac drzwi. Slyszal tez glosy.
Sprobowal podniesc sie na kolana i jeknal, gdy bol w glowie uderzyl z nowa sila.
Kiedy ktos cie wiaze, pomyslal, to nie wrozy niczego dobrego. Oczywiscie, wiazanie i tak jest lepsze od zabijania, ale moze oznaczac, ze odkladaja czlowieka na bok, zeby zabic pozniej.
Takie rzeczy sie nie zdarzaja, powiedzial sobie. Za dawnych dni, kiedy czlowiek przylapal kogos na kradziezy, to praktycznie przytrzymywal mu drzwi, zeby tamten mogl uciec. Dzieki temu wracal do domu w jednym kawalku.
Zdolal sie jakos podniesc, wykorzystujac kat miedzy sciana a ciezkimi skrzyniami. Nie poprawil tym zbytnio swojej sytuacji, ale kiedy ucichly juz huczace w glowie gromy, podskakujac niezgrabnie, zblizyl sie do drzwi.
Z drugiej strony wciaz slyszal jakies glosy. Najwyrazniej ktos poza sierzantem Colonem tez mial klopoty.
— …klaunie! Po to mnie tu wezwales? W strazy maja wilkolaka! Ah-ha. Nie ktoregos z tych waszych dziwolagow, ale prawdziwego bimorfa! Rzucisz moneta, a wilkolak wyniucha, na ktora strone spadla.
— To moze go zabijemy i odciagniemy stad cialo?
— Myslisz, ze nie wyczuje roznicy miedzy trupem a zywym cialem?
Sierzant Colon jeknal cichutko.
— Eee… To moze wyprowadzimy go gdzies w te mgle…?
— One umieja wyczuc strach, idioto! Ah-ha. Dlaczego nie pozwoliles mu sie rozejrzec? Co by znalazl? Znam tego straznika. Tlusty stary tchorz z mozgiem nie lepszym, ah-ha, od swini. Przez caly czas cuchnie strachem.
Sierzant Colon mial nadzieje, ze nie zacznie cuchnac niczym innym.
— Poslij do niego Meshuge, ah-ha.
— Jestes pewien? On sie robi jakis dziwny. Chodzi gdzies, a noca krzyczy. Przeciez one nie powinny tego robic. W dodatku peka. Wiadomo, tepe golemy niczego nie zrobia po…
— Wszyscy wiedza, ze nie mozna ufac golemom. Ah-ha. Dopilnuj tego.
— Slyszalem, ze Vimes jest…
— Sam zajalem sie Vimesem!
Colon jak najciszej odsunal sie od drzwi. Nie mial pojecia, czym jest ta rzecz zwana Meshuga, ktora zrobily golemy. Tyle ze wydawalo sie bardzo dobrym pomyslem, by znalezc sie tam, gdzie jej nie ma.
Gdyby byl kims tak sprytnym jak Vimes albo Marchewa, pewnie… pewnie znalazlby gwozdz albo cos takiego i pozbyl sie wiezow. Byly mocne i wcinaly mu sie w skore, przede wszystkim dlatego ze sznur byl cienki, niewiele grubszy od dratwy, wielokrotnie owinietej i zasuplanej. Gdyby tylko udalo sie znalezc cos, o co by potrzec…
Niestety jednak, wbrew wszelkiemu rozsadkowi, czasami ludzie nieprzewidujaco wrzucaja swych zwiazanych jencow do pomieszczen calkowicie pozbawionych gwozdzi, porecznych ostrych kamieni, kawalkow szkla czy nawet — w przypadkach ekstremalnych — dostatecznej ilosci starego zlomu, by zbudowac z niego w pelni funkcjonalny woz pancerny.
Zdolal jakos opasc na kolana i zaczal przesuwac sie po deskach podlogi. Wystarczy nawet drzazga. Kawalek metalu. Szeroko otwarta brama z napisem WOLNOSC. Zadowoli sie byle czym.
Znalazl tylko malenki krag swiatla na podlodze. Dziura po seku, ktory juz dawno wypadl, i teraz przedostawalo sie przez nia swiatlo — slaby, pomaranczowy blask.
Colon polozyl sie i przysunal do dziury oko. Niestety, wskutek tego w poblize otworu trafil tez jego nos.
Smrod byl przerazajacy. Byla w nim jakas sugestia wodnistosci, a w kazdym razie cieklosci. Colon musial sie znalezc nad jednym z licznym potokow, ktore plynely przez miasto, choc w ciagu wiekow zostaly calkowicie zabudowane. Teraz — jesli ktos w ogole pamietal o ich istnieniu — wykorzystywano je do celow, do jakich ludzkosc zawsze uzywala swiezej i czystej wody, to znaczy do czynienia jej mozliwie metna i niezdatna do picia. A ten potok przeplywal pod targiem bydla. Zapach amoniaku wwiercal sie w zatoki Colona niczym swider.
A jednak w dole palilo sie swiatlo.
Colon wstrzymal oddech i spojrzal jeszcze raz.
Kilka stop pod soba zobaczyl bardzo mala tratwe. Lezalo na niej kilka martwych szczurow i palil sie malutki ogarek swiecy.
W pole widzenia wplynela mala wioslowa lodz. Na jej dnie lezal szczur, a przy wioslach siedzial…
— Ciut Szalony Artur?
Gnom spojrzal w gore.
— Kto tam jest?
— To ja, Fred Colon, twoj stary kumpel! Mozesz mi pomoc?
— Co ty tam robisz?
— Leze zwiazany, a oni chca mnie zabic! Dlaczego tam tak strasznie smierdzi?
— To potok Kogudziobny. Zlewaja do niego scieki ze wszystkich zagrod bydla. — Ciut Szalony Artur wyszczerzyl zeby. — Czujesz chyba, jak ci oczyszcza nos, co? Mozesz mnie nazywac Krolem Zlotej Rzeki.
— Oni chca mnie zabic, Artur! Wiec nie zalewaj!
— Aha, niezly zart.
Pod wplywem rozpaczy w mozgu Colona zaiskrzyly dodatkowe komorki.
— Bylem na tropie tych typow, ktorzy truja twoje szczury — powiedzial.
— Gildia Szczurolapow! — warknal Artur, omal nie upuszczajac wiosla. — Wiedzialem, ze to oni. Tak? Bo tu wlasnie zlapalem te szczury. Jest ich tam wiecej, martwych jak cwieki.
— Zgadza sie! I musze przekazac nazwiska komendantowi Vimesowi! Osobiscie! Ze wszystkimi rekami i nogami na miejscu! On bardzo dba o takie szczegoly.
— Wiesz, ze lezysz na klapie? — spytal Artur. — Zaczekaj no chwile.
Machnal wioslami i zniknal. Colon przetoczyl sie na bok. Po chwili cos zaszuralo pod sciana i ktos kopnal go w ucho.
— Au!
— Dostane za to jakas forse? — zapytal Ciut Szalony Artur, unoszac ogryzek swiecy. Byla to bardzo mala swieca, jaka mozna by umiescic na torcie urodzinowym dziecka.
— A co z obywatelska powinnoscia?
— Aha! Czyli forsy nie bedzie?
— Bedzie. Duzo. A teraz mnie rozwiaz.
— Uzyli jakiegos sznurka — stwierdzil Artur. — Zamiast przyzwoitego powroza.
Colon poczul, ze ma wolne rece, choc nadal czul ucisk na przegubach.
— Co z ta klapa? — zapytal.
— Lezysz na niej. Wygodna do wyrzucania roznych smieci. Z dolu wyglada, jakby od lat nikt jej nie otwieral. Wiesz, teraz juz wszedzie tam znajdowalem martwe szczury! Wielkie jak twoj leb i dwa razy bardziej zdechle. A tak mi sie cos zdawalo, ze te, co je zlapalem dla Swidry, byly ciut powolne.
Brzeknelo i Colon mial wolne takze nogi. Usiadl ostroznie i sprobowal je rozmasowac.
— Jest stad jakies wyjscie?
— Mnostwo dla mnie, ale nic dla takich wielkich tepakow jak ty. Bedziesz musial poplywac.
— Chcesz, zeby wskoczyl do… do tego?
— Nie ma zmartwienia, nie utopisz sie.
— Na pewno?
— Ale mozesz sie udusic. Slyszales o tym potoku, o ktorym mowia, ze mozna nim plywac bez wiosel?
— To chyba nie ten? — spytal Colon z nadzieja.
— Wszystko przez te zagrody dla bydla — tlumaczyl Ciut Szalony Artur. — Bydlo w zamknieciu robi sie nerwowe.
— Znam to uczucie.