— Uuk!!!
Bibliotekarz jakby sobie przypomnial, z jakim typem intelektu ma do czynienia. Wystawil palec i spojrzal badawczo na Ridcully’ego.
— Uuk?
— Wciaz nie calkiem…
W gore poszly dwa palce.
— Uuk uuk?
— Nie wiem, czy dobrze…
— Uuk uuk uuk!
Myslak Stibbons przyjrzal sie trzem wystawionym teraz palcom.
— Mysle, ze on liczy, nadrektorze.
Bibliotekarz dal mu banana.
— Ach, to ta stara gra „Ile palcow widzisz” — domyslil sie dziekan. — Ale tradycyjnie wszyscy powinnismy o wiele wiecej wypic…
Bibliotekarz skinal reka na ryby, jedzenie, muszle, na rosnace za nimi drzewa. Jeden palec zdawal sie kluc niebo. — Uuk!
— Wszystko to jest dla ciebie jednym? — zgadywal Ridcully. — To jedno wielkie miejsce? Czujesz jednosc z natura?
Bibliotekarz otworzyl usta, a potem kichnal.
Na piasku lezala bardzo duza czerwona muszla.
— O bogowie! — zawolal Myslak.
— To bardzo ciekawe — zgodzil sie kierownik studiow nieokreslonych. — Zmienil sie w bardzo piekny egzemplarz wielkiej konchy. Mozna z nich uzyskac calkiem interesujacy dzwiek, jesli dmuchnac w ostry koniec…
— Sa ochotnicy? — mruknal dziekan, prawie nieslyszalnie.
— O bogowie! — powtorzyl Myslak.
— Co sie z panem dzieje? — spytal dziekan.
— Jest tylko jedno — wyjasnil Myslak. — To wlasnie probowal nam powiedziec.
— Co jedno? — zdziwil sie Ridcully.
— Wszystko jest jedno, nadrektorze. Wszystkiego jest tylko po jednym.
Byla to, jak uznal pozniej, dramatycznie calkiem niezla wypowiedz. Sluchacze powinni spogladac po sobie nawzajem z narastajacym i zaleknionym zrozumieniem, powtarzajac przy tym: „Na demony! Wiecie, on ma racje!”. Ale to byli magowie — zdolni do myslenia bardzo wielkich mysli w bardzo malych kawalkach.
— Nie badz glupi, czlowieku! — zaprotestowal Ridcully. — Sa tu przeciez miliony tych nieszczesnych muszli!
— Tak, nadrektorze, ale prosze sie im przyjrzec. Kazda jest inna. I wszystkie drzewa, jakie odkrylismy… jest po jednym kazdego rodzaju. Wiele drzew bananowych, ale kazde z nich daje inna odmiane bananow. Byl tylko jeden krzew papierosowy, prawda?
— Duzo pszczol — zauwazyl Ridcully.
— Ale z jednego roju — odparl Myslak.
— Miliony chrzaszczy — dodal dziekan.
— Nie wydaje mi sie, zebym widzial choc dwa podobne.
— Owszem, to bardzo ciekawe — przyznal Ridcully. — Ale nie rozumiem…
— Po jednym ze wszystkiego nie moze dzialac, nadrektorze. Nie bedzie sie rozmnazac.
— Tak, ale przeciez to tylko drzewa, Stibbons.
— Drzewa tez potrzebuja rodzaju meskiego i zenskiego, nadrektorze.
— Naprawde?
— Tak, nadrektorze. Czasami to rozne fragmenty tego samego drzewa, nadrektorze.
— Co? Jest pan pewien?
— Tak, nadrektorze. Moj wujek hodowal orzechy.
— Ale ciszej, ciszej, prosze! Pani Whitlow moze uslyszec!
Myslak zdumial sie wyraznie.
— Co takiego, nadrektorze? Przeciez… no… to pani Whitlow…
— A co to ma wspolnego z uprzejmoscia?
— To znaczy… Mozna chyba uznac, ze istnial tez pan Whitlow, nadrektorze.
Twarz Ridcully’ego stezala na moment; tylko jego wargi sie poruszaly, gdy wyprobowywal rozmaite reakcje. Wreszcie zdecydowal sie na:
— To faktycznie mozliwe, ale jak dla mnie brzmi dosc nieladnie.
— Obawiam sie, ze tak dziala natura, nadrektorze.
— Lubilem czasem pospacerowac sobie po lesie w jakis piekny wiosenny poranek, Stibbons. Chce mi pan powiedziec, ze te drzewa przez caly czas… tak na ostro?
W tym miejscu wiedza sadownicza Myslaka okazala sie niemal wyczerpana. Probowal sobie jak najwiecej przypomniec o wujku, ktory wieksza czesc zycia spedzal na drabinie.
— Ja, tego… Wydaje mi sie, ze czasem przydatne sa pedzelki z wielbladziej siersci… — zaczal, ale mina Ridcully’ego zdradzila mu, ze nie jest to fakt mile widziany. Brnal wiec dalej. — W kazdym razie, prosze pana, jedynki nie dzialaja. I jeszcze jedna sprawa, nadrektorze. Kto pali papierosy? Znaczy, jesli krzak liczy na to, ze niedopalki beda rozrzucone po okolicy, to mysli, ze kto bedzie palil?
— Co?
Myslak westchnal.
— Sensem owocow jest to, nadrektorze, ze sluza jako rodzaj przynety. Ptak zjada owoc, a potem, no… zrzuca gdzies nasienie. W ten sposob roslina sie rozprzestrzenia. Ale na tej wyspie procz roslin widzielismy tylko ptaki i pare jaszczurek, wiec jak niby…
— Rozumiem, o co panu chodzi — zapewnil Ridcully. — Zastanawia sie pan, jaki ptak, jaszczurka czy roslina przystanie na chwile, zeby sobie zapalic…
— Cebula dymka — podpowiedzial kwestor.
— Milo widziec, ze wciaz jest pan z nami, kwestorze — rzucil Ridcully, nie ogladajac sie nawet.
— Rosliny nie pala, nadrektorze. Ani ptaki, ani jaszczurki. Trzeba wiec zadac pytanie, co krzak z tego ma. Gdyby zyli tu ludzie, owszem, pewnie w koncu moglyby sie pojawic jakies nikotynowe rosliny, bo ci ludzie paliliby papierosy… To znaczy… — poprawil, gdyz szczycil sie zdolnoscia logicznego myslenia — …te rzeczy, ktore wygladaja jak papierosy. Gasiliby je wszedzie dookola i przy okazji rozrzucali nasiona ukryte w filtrach. Niektore z nasion wymagaja goraca do zakielkowania. Ale bez ludzi ten krzak nie ma zadnego sensu.
— My jestesmy ludzmi — zauwazyl dziekan. — A ja lubie sobie zapalic po kolacji. Wszyscy o tym wiedza.
— Tak, ale z calym szacunkiem, jestesmy tu dopiero od kilku godzin i watpie, czy wiadomosc o tym rozeszla sie juz po calej wyspie — tlumaczyl cierpliwie Myslak, jak sie okazalo, ze stuprocentowa niedokladnoscia. — To chyba za malo, zeby cokolwiek zdazylo wyewoluowac.
— Chce pan mi wmowic… — rzekl Ridcully z mina czlowieka, ktorego niepokoi jakas mysl — …ze kiedy pan je jablko, to panskim zdaniem pomaga pan w… — Urwal. — Juz z drzewami mi sie to nie podobalo. — Prychnal niechetnie. — Lepiej zostane przy rybach. One przynajmniej same zalatwiaja takie rzeczy. W przyzwoitej odleglosci. Poza tym wie pan, co mysle o ewolucji, panie Stibbons. Jesli juz zachodzi, a szczerze mowiac, zawsze uwazalem to raczej za bajke, to musi zachodzic szybko. Spojrzmy na lemingi…
— Lemingi?
— Wlasnie. Te male lobuzy caly czas skacza z urwisk, prawda? A ile ich po drodze na dol zmienilo sie w ptaki? Co?
— No, zaden oczywi…
— I o to mi chodzi! — zawolal tryumfalnie Ridcully. — I nic nikomu z tego nie przyjdzie, ze ktorys z nich poleci w dol, myslac: „Zaraz, a moze by pomachac troche pazurkami?”. Nie, moim zdaniem powinny calkiem powaznie wziac sie za wypuszczanie porzadnych skrzydel.
— Niby jak? W te kilka sekund, kiedy spadaja na skaly?