Konstelacje Dysku zmienialy sie dosc czesto, gdy swiat przesuwal sie w pustce. To oznaczalo, ze astrologia jest nauka z pierwszej linii badan, a nie, jak gdzie indziej, chytrym sposobem unikania normalnej pracy. To zadziwiajace, jak ludzkie cechy charakteru i ludzkie sprawy moga byc tak pewnie i regularnie kierowane przez zbior wielkich kul plazmy, z ktorych wiekszosc nigdy nawet nie slyszala o ludzkosci.
— Jestesmy rozbitkami na jakims innym swiecie! — jeknal pierwszy prymus.
— Ehm… Nie wydaje mi sie — wtracil Myslak.
— Ma pan pewnie jakies lepsze wyjasnienie?
— No… Widzicie, panowie, to duze pasmo gwiazd, o tam? Magowie spojrzeli na spora gromade mrugajaca nad horyzontem.
— Bardzo ladne — przyznal Ridcully. — I co?
— Wydaje mi sie, ze to cos, co nazywamy Mala Nieciekawa Grupka Slabych Gwiazd. Ma mniej wiecej odpowiedni ksztalt. I wiem, co chce pan powiedziec, nadrektorze. Chce pan powiedziec: „Ale to jest taki kleks na niebie, a nie plamka wsrod kleksow, jaka zwykle widzimy”. Ale widzi pan, nadrektorze, tak wlasnie mogly wygladac, kiedy Wielki A’Tuin byl o wiele blizej nich, tysiace lat temu. Innymi slowy, nadrektorze… — Myslak nabral tchu, lekajac sie tego, co ma nadejsc. — Mysle, ze cofnelismy sie w czasie. O tysiace lat.
To byla druga strona tej dziwacznej cechy magow. Wprawdzie potrafili klocic sie przez pol godziny, czy to mozliwe, zeby byl wtorek, ale rzeczy oszalamiajace brali z marszu, tupiac swymi spiczastymi butami. Pierwszy prymus wygladal nawet, jakby przyjal to z ulga.
— Ach, wiec o to chodzi… — powiedzial.
— W koncu musialo sie zdarzyc — przyznal dziekan. — Nigdzie nie jest przeciez napisane, ze te dziury lacza zawsze ten sam czas.
— Powrot do domu moze byc troche utrudniony — zaniepokoil sie Ridcully.
— Tylko ze… to moze nie byc takie proste, nadrektorze — zauwazyl Myslak.
— Znaczy, tak proste jak znalezienie sposobu podrozowania przez czas i przestrzen?
— Chodzi mi o to, ze moze nie byc zadnego domu, do ktorego mozna wrocic. — Myslak zamknal oczy. To bedzie trudne, wiedzial.
— Alez oczywiscie, ze jest — stwierdzil Ridcully. — Bylismy tam dzisiaj ra… Ledwie wczoraj. To znaczy wczoraj tysiace lat w przyszlosci, naturalnie.
— Ale widzi pan, jesli nie bedziemy ostrozni, mozemy zmienic te przyszlosc. Sama nasza obecnosc w przeszlosci moze zmienic przyszlosc. Niewykluczone, ze juz zmienilismy historie. To bardzo wazne, zebym was uprzedzil.
— Chlopak mowi z sensem, Ridcully — zgodzil sie dziekan. — Przy okazji, nie zostalo troche rumu?
— Przeciez tutaj nie dzieje sie zadna historia! To tylko mala, zapomniana wysepka.
— Obawiam sie, ze nawet niewielkie dzialania gdziekolwiek na swiecie moga miec bardzo powazne konsekwencje, nadrektorze — rzekl Myslak.
— Na pewno nie chcielibysmy zadnych konsekwencji. Ale do czego pan zmierza? Co pan radzi?
Wszystko szlo tak dobrze… Zdawalo sie, ze niemal dotrzymuja mu kroku. Moze to wlasnie sklonilo Myslaka, by zachowac sie jak czlowiek, ktory — skoro spadl juz sto stop i nie doznal zadnej krzywdy — wierzy, ze ostatnie kilka cali do ziemi to tylko zwykla formalnosc.
— Ze uzyje klasycznej metafory, najwazniejsze jest, by nie zabic wlasnego dziadka — powiedzial i uderzyl o kamienie.
— Niby czemu, u demona, mialbym to robic? — zdumial sie Ridcully. — Calkiem staruszka lubilem.
— Nie… Naturalnie, chodzilo mi o przypadek — tlumaczyl Myslak. — Zreszta wszystko jedno…
— Doprawdy? Coz, wie pan zapewne, ze codziennie przypadkowo zabijam ludzi. A poza tym jakos go tu nie widze…
— To tylko ilustracja, nadrektorze. Problemem jest przyczyna i skutek, a chodzi o to…
— Chodzi o to, panie Stibbons, ze nagle pan uznal, jakoby kazdy z nas, kiedy tylko cofnie sie w czasie, stal sie dziadkobojca. Tymczasem gdybym tylko spotkal mojego dziadka, postawilbym mu drinka i poradzil, by nie zakladal, ze weze nie kasaja, jesli krzyczy sie na nie glosno. To informacja, za ktora w pozniejszym zyciu moglby mi dziekowac.
— Dlaczego? — zdziwil sie Myslak.
— Poniewaz mialby jakies pozniejsze zycie.
— Alez nie, nadrektorze! To by bylo jeszcze gorsze, niz gdyby go pan zastrzelil!
— Byloby?
— Tak, prosze pana!
— Mam wrazenie, panie Stibbons, ze w panskiej logice sa luki, ktore trudno mi przeskoczyc — oswiadczyl chlodno nadrektor. — Mam nadzieje, ze nie planuje pan przypadkiem zastrzelenia wlasnego dziadka?
— Oczywiscie, ze nie! — burknal zirytowany Myslak. — Nie mam nawet pojecia, jak wygladal. Umarl, zanim sie urodzilem!
— Aha…
— Nie o to…
— Ale przeciez cofnelismy sie w czasie o wiele za daleko — przypomnial dziekan. — Tysiace lat, jak twierdzi Stibbons. Dziadka zadnego z nas nie ma jeszcze na swiecie.
— To rzeczywiscie szczesliwa okolicznosc dla pana Stibbonsa seniora — stwierdzil Ridcully.
— Nie, nadrektorze — powiedzial stanowczo Myslak. — Bardzo prosze. Chcialem w ten sposob wyrazic fakt, ze cokolwiek zrobimy w przeszlosci, zmienia przyszlosc. Najdrobniejsze dzialania moga przyniesc bardzo powazne skutki. Moze pan teraz… nadepnac na mrowke, co w efekcie uniemozliwi komus w przyszlosci narodziny!
— Naprawde?
— Tak, nadrektorze.
Ridcully ucieszyl sie wyraznie.
— To dobra wiadomosc. Jest paru ludzi, bez ktorych historia swietnie by sobie poradzila. Ma pan pomysl, jak znalezc wlasciwe mrowki?
— Nie, nadrektorze! — Myslak goraczkowo usilowal w mozgu nadrektora znalezc szczeline, w ktora daloby sie wsunac lom zrozumienia… I przez kilka sekund mial prozna nadzieje, ze znalazl. — Poniewaz… ta mrowka, ktora pan rozdepcze, moze byc panska!
— Znaczy… Moge nadepnac na mrowke, a to tak wplynie na historie, ze sie nie urodze?
— Tak! Tak! Wlasnie tak! O to mi chodzi, nadrektorze!
— Ale w jaki sposob? — zdumial sie Ridcully. — Przeciez nie pochodze od mrowek.
— No bo… — Myslak czul, jak wzbiera wokol morze wzajemnego niezrozumienia, ale wciaz staral sie nie utonac. — No… jakby… Przypuscmy na przyklad, ze ta mrowka… ugryzla czyjegos konia, ktory zrzucil jezdzca, a ten jezdziec wiozl bardzo wazna wiadomosc i jej nie dostarczyl na czas, wiec wybuchla straszliwa bitwa i jeden z panskich przodkow zginal… nie, chcialem powiedziec, ze nie zginal…
— A jak ta mrowka przedostala sie przez morze?
— Na kawalku drewna — wyjasnil natychmiast dziekan. — Zdumiewajace, co moze sie dostac nawet na odlegle wyspy, trzymajac sie kawalka drewna. Owady, jaszczurki, nawet male ssaki.
— A potem przeszla po plazy i cala droge na pole bitwy? — powatpiewal Ridcully.
— Na nodze jakiegos ptaka — stwierdzil dziekan. — Czytalem o tym w ksiazce. Nawet rybia ikra jest transportowana ze stawu do stawu uczepiona ptasiej nogi.
— Bardzo zdecydowana mrowka… — Ridcully pogladzil brode. — Ale musze przyznac, ze zdarzaly sie dziwniejsze rzeczy.
— Praktycznie codziennie — zgodzil sie pierwszy prymus.
Myslak odetchnal z ulga. Udalo sie pokonac rozszerzona metafore…
— Tylko jednego nie rozumiem — powiedzial jeszcze Ridcully. — Kto rozdepcze te mrowke?
— Co?
— No, to przeciez oczywiste. Jesli rozdepcze mrowke, to sie nie urodze, wiec nie bede mogl jej rozdeptac, wiec nie rozdepcze, wiec sie urodze. Prawda? — Przyjaznie dzgnal Myslaka palcem. — Ma pan niezly umysl, panie Stibbons, ale czasem sie zastanawiam, czy w ogole probuje pan do spraw biezacych stosowac zasady logicznego myslenia. Co sie wydarzylo, juz sie wydarzylo. To przeciez rozsadne. Och, niech pan sie nie zalamuje… — dodal, zapewne niewinnie mylac wyraz bezsilnej wscieklosci na twarzy Myslaka z wyrazem wstydliwej konsternacji. —