— Seks?
I wtedy Myslak przypomnial sobie: Mono Wyspa. Oj…
— No… samce i samice… — sprobowal.
— Co to za jedne? — spytal bog.
Magowie znieruchomieli.
— Prosze dalej, panie Stibbons — zachecil go Ridcully. — Cali zmieniamy sie w sluch. Zwlaszcza slon.
— No… — Myslak wiedzial, ze jest caly czerwony. — Tego… A wlasciwie skad pan bierze w tej chwili kwiaty i rozne takie?
— Buduje je — odparl bog. — Potem obserwuje i sprawdzam, jak funkcjonuja, a kiedy juz sie zuzyja, buduje wersje udoskonalone, w oparciu o wyniki doswiadczenia. — Zmarszczyl czolo. — Chociaz mam wrazenie, ze rosliny zachowuja sie ostatnio bardzo dziwnie. Jaki jest sens tych nasion, ktore produkuja? Probuje je zniechecic, ale jakos nie chca sluchac.
— Mysle… no… ze probuja wynalezc seks — stwierdzil Myslak. — Bo ten… seks… to sposob, zeby mozna… stworzenia mogly… moga robic nastepne… stworzenia.
— Chcesz powiedziec, ze slonie moga robic wiecej sloni?
— Tak, prosze pana.
— Cos podobnego! Powaznie?
— O tak.
— A jak sie do tego zabieraja? Taka kalibracja machania uszami jest wyjatkowo czasochlonna. Uzywaja specjalnych narzedzi?
Myslak zauwazyl, ze dziekan wpatruje sie w sklepienie jaskini. Inni magowie takze znalezli sobie jakies najwyrazniej fascynujace obiekty do obserwacji, dzieki czemu mogli nawzajem unikac swojego wzroku.
— No, w pewnym sensie — odparl Myslak. Wiedzial, ze wkracza na sliski grunt, postanowil zrezygnowac. — Ale wlasciwie to nie znam sie…
— I warsztatow, jak przypuszczam — dodal bog. Wyjal z kieszeni notes, a zza ucha olowek. — Pozwolisz, ze sobie to zapisze?
— One… znaczy samica… — jakal sie Myslak.
— Samica… — zanotowal poslusznie bog.
— No wiec ona… takie zwierze plci zenskiej… ona… to popularna metoda… tak jakby… buduje nowego… wewnatrz siebie.
Bog przestal pisac.
— Chwileczke. To przeciez niemozliwe. Nie da sie zrobic slonia wewnatrz slonia.
— No… mniejsza wersje…
— Po raz kolejny musze wskazac blad w tym opisie. Po kilku takich konstrukcjach dostalibysmy slonia wielkosci krolika.
— No bo on… on potem robi sie wiekszy.
— Doprawdy? W jaki sposob?
— Tak jakby, no… buduje sam siebie… od srodka…
— A ten drugi, ten, ktory nie jest, no, zenska samica? Jaka odgrywa role w tym procesie? Czy twoj kolega jest chory?
Pierwszy prymus mocno walnal dziekana w kark.
— Juz dobrze — wysapal dziekan. — Czesto miewam… takie ataki… kaszlu…
Bog pisal cos pilnie przez kilka sekund, po czym przerwal i w zadumie przygryzl koniec olowka.
— I caly ten… no, ten seks wykonywany jest przez pracownikow niewykwalifikowanych? — zapytal.
— O tak.
— Zadnej kontroli jakosci, chocby pobieznej?
— Eee… nie.
— A jak wasz gatunek sobie z tym radzi? — spytal bog, patrzac badawczo na Myslaka.
— To… eee… my… no…
— Unikamy tego — wyjasnil Ridcully. — Paskudny kaszel cie zlapal, dziekanie.
— Doprawdy? — zdziwil sie bog. — To bardzo ciekawe. A co robicie zamiast? Dzielicie sie na polowy? Ta metoda doskonale sie sprawdza u ameb, ale dla zyraf okazuje sie wrecz niezwykle trudna. Wiem cos o tym.
— Co? Nie, koncentrujemy sie na sprawach wyzszych. Bierzemy zimne kapiele, uprawiamy poranne biegi dla zdrowia i temu podobne rzeczy.
— Cos podobnego! Musze to zanotowac. — Bog poklepal sie po kieszeniach szaty. — A jak dokladnie odbywa sie ten proces? Czy samice wam towarzysza? A te wyzsze sprawy… Moglbys precyzyjnie okreslic, jak wysokie? Bardzo interesujaca koncepcja. Zapewne wymagane sa dodatkowe otwory?
— Przepraszam, co takiego? — spytal zaskoczony Myslak.
— Sklonic stworzenia, zeby same siebie wytwarzaly, co? Myslalem, ze cala ta historia z nasionami to takie szalenstwo, ale widze, ze moze oszczedzic sporo pracy. Mnostwo pracy. Oczywiscie, trzeba sie napracowac na etapie projektu, ale potem, wydaje sie, wszystko zaczyna dzialac samo… — Bog pisal tak szybko, ze jego dlon sie rozmywala w oczach. Mowil dalej: — Hmm… popedy i potrzeby powinny byc kluczowe… Tak… A jak to dziala, powiedzmy, z drzewami?
— Potrzebny jest tylko wuj Myslaka i pedzelek — odezwal sie pierwszy prymus.
— Prosze pana! — oburzyl sie Myslak.
Bog rzucil im spojrzenie pelne inteligentnego oszolomienia, jak ktos, kto wlasnie uslyszal dowcip opowiedziany w calkiem obcym jezyku i nie jest pewien, czy opowiadajacy dotarl juz do puenty. Po chwili wzruszyl ramionami.
— Jedyne, czego nie do konca rozumiem — powiedzial — to dlaczego dowolne stworzenie mialoby poswiecac czas na caly ten… — Zajrzal do notatek. — Na ten seks, kiedy moze spedzac go przyjemnie? Ojej, wasz kolega chyba sie dusi…
— Dziekanie! — huknal Ridcully.
— Trudno nie zauwazyc — dodal bog — ze kiedy mowa o seksie, wasze twarze czerwienieja i macie sklonnosc do nerwowego przestepowania z nogi na noge. Czy to jakis typ sygnalu?
— Ehm…
— Gdybyscie mogli po prostu mi wytlumaczyc, jak to dziala… Zaklopotanie wypelnilo przestrzen — wielkie i rozowe. Gdyby bylo skala, mozna by w niej wyrzezbic ogromne, ukryte rozane miasta.
Ridcully wykrzywil twarz w stezalym usmiechu.
— Przepraszam na chwile — rzucil. — Posiedzenie rady, panowie.
Myslak przygladal sie, jak magowie zbijaja sie w ciasna grupke. Wsrod szeptow uslyszal kilka zdan.
— …ojciec mowil, ale oczywiscie nie uwierzylem…
— …nie podnosi swego paskudnego lba…
— Moglbys sie przymknac, dziekanie? Nie mozemy przeciez…
— Zimne prysznice, doprawdy…
Ridcully odwrocil sie i znowu blysnal skamienialym usmiechem.
— Seks nie jest, hm, nie jest czyms, o czym rozmawiamy — oznajmil.
— Czesto — dodal dziekan.
— Och, rozumiem — odparl bog. — Coz, demonstracja praktyczna bedzie o wiele bardziej zrozumiala…
— Eee… My nie… nie planowalismy…
— Ho-ho… tu jestescie, panowie!
Pani Whitlow wkroczyla do jaskini. Magowie umilkli, wyczuwajac swymi magicznymi umyslami, ze wprowadzenie jej na scene w tym punkcie bedzie niczym prad elektryczny w basenie zycia.
— Och, jeszcze jedno z was — stwierdzil wesolo bog. Przyjrzal sie uwaznie. — A moze jakis inny gatunek?
Myslak poczul, ze musi cos powiedziec. Pani Whitlow rzucila mu Spojrzenie.
— Pani Whitlow jest… no, dama.
— Aha. Zanotuje to sobie. A co one robia?
— Sa… tego samego gatunku co, no, co my — tlumaczyl zaklopotany Myslak. — Eee… eee…