malzenska”?

— Musze przyznac, ze sam czesto sie nad tym zastanawialem — rzekl wykladowca run wspolczesnych. — Wezmy takie zaby. Gdybym na przyklad byl pania zaba szukajaca meza, chcialbym poznac… no, dlugosc nog, kompetencje w lapaniu much…

— Dlugosc jezyka — wtracil Ridcully. — Dziekanie, czy moglbys brac cos na ten kaszel?

— No wlasnie — zgodzil sie wykladowca run wspolczesnych. — Czy ma porzadne bajorko i tak dalej. Raczej nie opieralbym swoich decyzji na tym, czy kandydat potrafi wydac gardlo do rozmiarow brzucha i wolac glosno „rade, rade”.

— O ile sie nie myle, to brzmi „rechu, rechu, rechu”, runisto.

— Na pewno?

— Wydaje sie, ze tak.

— No to ktore robia „rade, rade”?

— Pewnie radela… radiolarie.

— A sa takie?

— Tak. Bog je pewnie lubi, bo podobne do ameb.

— Zawsze uwazalem, ze seks to dosc niegustowna metoda zapewnienia kontynuacji gatunku — oznajmil kierownik studiow nieokreslonych, gdy dotarli na plaze. — Jestem pewien, ze daloby sie to zalatwic inaczej. Wszystko to takie… staroswieckie, moim zdaniem. I meczace.

— No coz, ogolnie sklonny jestem sie zgodzic, ale co proponujesz w zamian? — spytal Ridcully.

— Brydza — odparl stanowczo kierownik studiow nieokreslonych.

— Naprawde? Brydza?

— Masz na mysli taka gre w karty? — upewnil sie dziekan.

— Nie rozumiem, dlaczego by nie. Moze byc bardzo ekscytujaca, swietnie sprzyja nawiazywaniu kontaktow towarzyskich i nie wymaga specjalistycznego sprzetu.

— Ale potrzebna jest czworka — zauwazyl Ridcully.

— No tak, o tym nie pomyslalem. Rzeczywiscie, moga sie pojawic problemy. No dobrze. A co powiecie na… krokieta? Mozna grac we dwojke. Ba, czesto mi sie zdarzalo, ze wyskakiwalem na szybkie stukniecie czy dwa calkiem sam.

Ridcully pozwolil, aby nieco wieksza przestrzen pojawila sie miedzy nim a kierownikiem studiow nieokreslonych.

— Nie potrafie dostrzec, w jaki sposob mozna by wykorzystac krokieta w celach prokreacyjnych — powiedzial ostroznie. — Rekreacja, owszem, przyznaje. Ale nie prokreacja. Znaczy, niby jak to ma dzialac?

— To on jest bogiem — burknal kierownik studiow nieokreslonych. — Powinien jakos rozwiazywac szczegolowe kwestie techniczne, prawda?

— Ale myslisz, ze kobieta naprawde zdecyduje sie spedzic zycie z mezczyzna tylko dlatego, ze potrafi stuknac dlugim mlotkiem? — nie dowierzal dziekan.

— Wydaje mi sie, kiedy sie dobrze zastanowic, ze to nie bardziej absurdal… — zaczal Ridcully i urwal. — Mysle, ze powinnismy zostawic ten temat — oswiadczyl.

— Nie dalej jak w zeszlym tygodniu gralem z nim w krokieta — syknal dziekan do ucha Ridcully’emu, kiedy tylko kierownik sie oddalil. — Nie bede czul sie dobrze, dopoki nie wezme porzadnej kapieli.

— Kiedy wrocimy, zamkniemy gdzies jego mlotki, mozesz byc pewien — szepnal nadrektor.

— On ma w swoim pokoju cala mase ksiazek o krokiecie. Wiedziales o tym? Niektore nawet z kolorowymi ilustracjami!

— Czego?

— Slynnych krokietowych uderzen. Uwazam, ze koniecznie trzeba mu odebrac mlotek.

— Wlasnie o czyms takim myslalem, dziekanie. Wlasnie o czyms takim…

Kiedys umiarkowanie wesoly mag obozowal przy wyschnietej wodnej dziurze, w cieniu drzewa, ktorego w ogole nie potrafil zidentyfikowac. I wciaz klal, kiedy tlukl, ciagle tlukl w twarda puszke Gur, mowiac: „Tylko idiota w puszki piwo pcha”. Gdy wreszcie udalo mu sie zrobic otwor ostrym kamieniem, piwo wystrzelilo w formie wysokoenergetycznej piany, ale wylapal tyle, ile zdolal.

Jesli nie liczyc piwa, sprawy wygladaly o wiele lepiej. Sprawdzil, czy na drzewach nie ma spadomisiow, a co najwazniejsze, nie znalazl nawet sladu Skoczka.

Druga puszke przebil juz o wiele ostrozniej. Wysysal jej zawartosc i myslal.

Co za kraj! Nic nie bylo dokladnie tym, czym sie okazywalo, nawet wroble gadaly, a przynajmniej probowaly powiedziec „Kto tu jest slicznym ptaszkiem”. I nigdy nie padalo. Cala woda skrywala sie pod ziemia, tak ze musieli ja pompowac wiatrakami.

Minal jeszcze jeden taki, kiedy opuscil ten labirynt kanionow. Z rury wciaz ciekla struzka wody, ale wyschla, gdy na nia patrzyl; potem tylko z rzadka spadala do koryta pojedyncza kropla.

Niech to! Powinien zabrac stamtad troche wody, kiedy mial okazje…

Obejrzal zywnosc w worku. Znalazl bochenek chleba rozmiaru i ciezaru kuli armatniej oraz troche jarzyn. Ale przynajmniej byly to rozpoznawalne jarzyny. Trafil sie nawet ziemniak.

Rincewind uniosl go i obejrzal na tle zachodzacego slonca.

Jadal juz w wielu krainach na Dysku, a czasem udawalo mu sie skonczyc caly posilek, zanim musial uciekac. I zawsze czegos potrawom brakowalo. Pewnie, ludzie potrafili dokonac wspanialych rzeczy z przyprawami, oliwkami, batatami, ryzem i czym tam jeszcze, on jednak zaczal tesknic za skromnym ziemniakiem.

Byl czas, kiedy wystarczylo mu poprosic o talerz puree albo frytek — musial tylko zejsc na dol do kuchni. O jedzenie na uniwersytecie zawsze wystarczylo poprosic, to trzeba przyznac, nawet jesli czlowiek przyznawal to z pelnymi ustami. A choc dzisiaj wydaje sie to smieszne, bardzo rzadko prosil. Polmisek ziemniakow przesuwal sie przed nim w czasie posilkow, a on prawdopodobnie nakladal sobie lyzke, ale czasami nie! Pozwalal… zeby… polmisek… go… minal. Zamiast tego bral ryz. Ryz! Pewnie, na swoj sposob calkiem smaczny, ale uprawiany wylacznie tam, gdzie ziemniaki wyplywalyby na powierzchnie.

Niekiedy wspominal te czasy, zwykle we snie. Budzil sie wtedy z krzykiem: „Podajcie mi ziemniaki, jesli mozna prosic!”.

Czasami przypominal sobie rowniez topione maslo. To byly te zle dni.

Z szacunkiem ulozyl ziemniaka na ziemi i wysypal reszte zawartosci worka. Byla tam cebula i kilka marchewek. Puszka… herbaty, sadzac po zapachu, i male pudeleczko soli.

Iskra natchnienia trafila go z cala moca i jaskrawoscia, jakie charakteryzuja pomysly docierajace poprzez piwo.

Zupa! Pozywna i prosta! Wystarczy wszystko ugotowac. Tak, mozna wykorzystac jedna z pustych puszek po piwie, rozpalic ogien, pokroic jarzyny, a ta wilgotna plama, o tam, sugeruje, ze jest tu woda…

Przeszedl tam chwiejnie, zeby sprawdzic. Znalazl koliste zaglebienie w ziemi, wygladajace, jakby mogla stac tu kiedys jakas kaluza; byla tez typowa kepa nieco zdrowszych niz zwykle drzewek, jakie spotykalo sie w takich miejscach, lecz ani odrobiny wody, a byl juz zbyt zmeczony, zeby kopac.

I wtedy z predkoscia piwa wpadla mu do glowy kolejna mysl. Piwo! Przeciez tak naprawde to tylko woda z jakimis dodatkami. Zgadza sie? A wieksza czesc tych dodatkow to drozdze, ktore praktycznie sa przeciez lekarstwem i zdecydowanie jedzeniem. Wlasciwie, kiedy sie zastanowic, piwo to taki plynny chleb. I chyba nawet lepiej uzyc piwa do zupy! Zupa piwna! Kilka komorek w mozgu zglaszalo protesty, ale pozostale zlapaly je za kolnierz i powiedzialy chrapliwie: „Przeciez gotuje sie kurczaki w winie, nie?”.

Troche czasu zajelo mu odciecie denka, w koncu jednak puszka stanela na ogniu z plywajacymi w pianie krojonymi warzywami. Kilka watpliwosci zaatakowalo go w owej chwili, ale zostaly szybko wypchniete lokciami, zwlaszcza ze od unoszacego sie zapachu slina naplynela mu do ust. Otworzyl wiec kolejne piwo jako aperitif.

Po chwili naklul patykiem kilka jarzyn. Wciaz byly dosc twarde, choc wydawalo sie, ze spora czesc piwa zdazyla wyparowac. Czyzby o czyms zapomnial?

Sol! Tak, to jest to! Sol, cudowna substancja. Czytal kiedys, ze czlowiek zupelnie sie wykancza, jesli przez pare tygodni nie je soli. Pewnie dlatego czul sie teraz tak dziwnie. Wygrzebal pudelko z sola i wrzucil szczypte do puszki.

Sol to ziele lecznicze. Dobre na rany, zgadza sie? A kiedys, naprawde dawno, czy zolnierzom nie placili

Вы читаете Ostatni kontynent
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату