sola? Czy nie od tego wzielo sie okreslenie „solidne dochody”? Czyli musiala to byc niezla wyplata. Czlowiek szedl szybkim marszem przez caly tydzien, rownoczesnie budujac dla siebie droge, potem walczyl z oszalalymi niebieskimi wojownikami z Vexatii, szybkim marszem wracal do domu, a w piatek zjawial sie centurion z wielkim workiem i mowil: „Dobra robota, chlopcy! Tu macie troche soli!”.
Zadziwiajace, jak sprawnie pracowal jego umysl.
Raz jeszcze obejrzal pudelko z sola, wzruszyl ramionami i wsypal je cale. Kiedy czlowiek chwile pomysli, dochodzi do wniosku, ze sol to naprawde niezwykle pozywienie. W dodatku nie jadl jej juz od tygodni, wiec pewnie dlatego wzrok zaczynal mu szwankowac i nie czul wlasnych nog.
Dopil tez piwo.
Polozyl sie na wznak, opierajac glowe o kamien. Unikac klopotow i w nic sie nie mieszac, to najwazniejsze. Takie na przyklad gwiazdy w gorze. Przez caly czas nic nie maja do roboty. Musza tylko tkwic tam i blyszczec. Nikt im nie rozkazuje, szczesciarzom.
Obudzil sie drzacy. Cos potwornego wpelzlo mu do ust i wcale nie przynioslo ulgi odkrycie, ze to jego wlasny jezyk. Bylo chlodno, a horyzont zapowiadal swit.
Rozbrzmiewal takze zalosny odglos ssania.
Noca kilka owiec wdarlo sie do obozowiska, a jedna z nich usilowala chwycic pyskiem pusta puszke po piwie. Przestala, kiedy zobaczyla, ze sie obudzil, i cofnela sie troche, ale nie za daleko. Przeszyla go przenikliwym wzrokiem udomowionego zwierzecia, przypominajacego swemu udomawiaczowi, ze zawarli uklad.
Glowa go bolala.
Gdzies przeciez musi byc jakas woda. Wstal niepewnie i zamrugal w strone horyzontu. Byly takie… wiatraki i tak dalej, prawda? Pamietal z wczoraj te popsute wiatraki. W kazdym razie woda musi sie gdzies znalezc, niewazne, co o tym mowia. Na bogow, alez chcialo mu sie pic…
Metnym spojrzeniem objal wspanialy nocny eksperyment kulinarny Drozdzowa zupa jarzynowa — co za rewelacyjny pomysl! Akurat taki, ktory wydaje sie naprawde swietny kolo pierwszej w nocy, kiedy czlowiek za duzo wypil.
Teraz przypomnial sobie — z dreszczem odrazy — kilka innych wynalazkow, jakie stworzyl przy podobnych okazjach. Spaghetti z budyniem… tak, to bylo niezle. Groszek smazony w oleju — kolejny tryumf. A raz zdarzylo sie, ze uznal za calkiem niezly pomysl, by zjesc troche drozdzy i maki, i popic to ciepla woda, bo akurat skonczyl mu sie chleb, a w koncu tak wlasnie widzialby to zoladek, prawda? Problem z nocnym gotowaniem polega na tym, ze wszystko to w danej chwili wydaje sie calkiem sensowne. Zawsze tkwila za tym jakas logika, tyle ze nie taka, jakiej czlowiek uzywa kolo poludnia.
Teraz jednak musial cos zjesc, a wypelniajaca polowe puszki ciemnobrazowa breja byla w okolicy jedyna zywnoscia nie majaca szesciu lub wiecej nog. Nawet nie pomyslal o jedzeniu baraniny. Nie mozna, kiedy baranina patrzy na czlowieka tak zalosnie.
Pogrzebal w brei patykiem. Chwycila drewno niczym klej.
— Spadaj!
Galaretowata bryla odpadla w koncu. Rincewind skosztowal ostroznie… Moze akurat, kiedy zmiesza sie drozdze w piwie i jarzyny, powstaje…
Nie. Powstala slona, piwna, brazowa maz.
Chociaz… Co prawda byla okropna, ale mimo to Rincewind skosztowal jeszcze troche.
O bogowie. Teraz naprawde chcialo mu sie pic.
Siegnal po puszke i zataczajac sie, ruszyl w strone kepy drzew. Tak sie szukalo wody. Czlowiek patrzyl, gdzie rosna drzewa, a potem, zmeczony czy nie, kopal.
Pol godziny zajelo mu zgniecenie pustej puszki i wykopanie nia dolu glebokiego do pasa. Palcami stop wyczul wilgoc.
Kolejne pol godziny doprowadzilo go na glebokosc do ramion i dalo mokre kostki u nog.
Brazowe blocko okazalo sie niezle. Bylo rzadszym odpowiednikiem chleba krasnoludow. Czlowiek nie wierzyl tak naprawde wlasnym ustom mowiacym, co wlasnie jadly, wiec jadl jeszcze troche. Prawdopodobnie zawieralo wiele pozywnych witamin i mineralow. Wiekszosc rzeczy, w ktorych smak trudno uwierzyc, zawiera…
Kiedy znow uniosl glowe, otaczaly go owce. Zerkaly na niego czujnie miedzy kolejnymi tesknymi spojrzeniami w wilgotna glebie.
— Nie macie co tak na mnie patrzec — uprzedzil.
Nie zwrocily uwagi na jego slowa. Nadal patrzyly.
— To nie moja wina — mruczal Rincewind. — Nie obchodzi mnie, co wygaduje ten kangur. Jestem tu od niedawna. Nie odpowiadam za pogode, na bogow!
Wciaz patrzyly.
Zlamal sie. Praktycznie kazdy sie zlamie, zanim zlamie sie owca. W owcy nie ma zbyt wielu lamliwych elementow.
— Niech to demon! Moze uda sie postawic jakis system z wiadrem na bloczku — powiedzial. — W koncu i tak nie planowalem na dzis zadnych spotkan.
Kopal dalej, w nadziei ze dostanie sie glebiej, zanim woda zniknie calkowicie. I wtedy uslyszal, ze ktos gwizdze.
Wyjrzal spomiedzy owczych nog. Jakis czlowiek skradal sie przez wyschnieta wodna dziure i pogwizdywal falszywie miedzy zebami. Nie zauwazyl Rincewinda, gdyz w skupieniu obserwowal krecace sie bezladnie owce. Odlozyl plecak, wyjal worek, zblizyl sie do jednej, stojacej samotnie na uboczu… i skoczyl. Ledwie miala czas zabeczec.
Kiedy pakowal ja do worka, zabrzmial glos:
— Wiesz, ona pewnie jest czyjas wlasnoscia.
Mezczyzna rozejrzal sie nerwowo. Glos dobiegal od strony grupki owiec.
— Mysle sobie, ze kradnac owce, narazasz sie na powazne klopoty. Jestem pewien, ze wkrotce tego pozalujesz. Komus pewnie naprawde zalezy na tej owcy. Wypusc ja.
Mezczyzna rozgladal sie zalekniony.
— Znaczy, pomysl tylko — ciagnal glos. — Macie tu taki mily kraj, z papugami i w ogole, a ty chcesz to wszystko zepsuc, kradnac cudza owce, a tak ciezko pracowali, zeby ja wyhodowac. Zaloze sie, ze nie chcialbys byc pamietany jako owcokrad… Och…
Mezczyzna rzucil worek i zaczal oddalac sie biegiem, bardzo szybko.
— Wiesz, nie musiales tak nagle odwalcowac, probowalem tylko przemowic do lepszej strony twojej natury! — zawolal Rincewind, wypelzajac z dolu.
Przylozyl zwiniete dlonie do ust.
— I zapomniales sprzetu biwakowego! — krzyknal za znikajacym obloczkiem kurzu.
Worek zameczal.
Rincewind podniosl go i nagle jakis halas za plecami kazal mu sie obejrzec. Inny mezczyzna przygladal mu sie z konskiego grzbietu. Byl wyraznie rozgniewany.
Za nim stalo jeszcze trzech, noszacych identyczne helmy, kamizele i ponure miny. Mogli miec na czolach wypisane „straz” — powolnym, nierownym pismem. I wszyscy trzej mierzyli do niego z kusz.
W Rincewindzie znow zbudzilo sie to glebokie przeczucie, ze wpakowal sie w cos, co go nie dotyczylo, i ze wkrotce sie przekona, jak trudno sie z tego wypakowac.
Sprobowal sie usmiechnac.
— Witam — powiedzial. — Nie ma zmartwienia, co? Musze przyznac, ze naprawde sie ciesze na wasz widok, dronga, i nie ma dwoch zdan!
Myslak Stibbons odchrzaknal.
— Gdzie mialbym zaczac? — spytal. — Chyba potrafilbym dokonczyc slonia…
— Jak sobie radzisz ze szlamem?
Myslak nie planowal przyszlej kariery jako projektant szlamu, ale w koncu kazdy musi od czegos zaczac.
— Swietnie — powiedzial. — Swietnie.
— Oczywiscie, w szlamie wszystko po prostu dzieli sie na polowy — tlumaczyl bog, kiedy szli wzdluz rzedow