lsniacych, wypelnionych zyciem szescianow, a chrzaszcze brzeczaly im nad glowami. — Nie ma w tym perspektyw rozwojowych. Metoda dobrze sie sprawdza przy nizszych formach zycia, ale prawde mowiac, jest dosc krepujaca dla istot bardziej skomplikowanych, a juz calkowicie smiertelna dla koni. Nie, Myslaku. Seks bedzie z pewnoscia bardzo, ale to bardzo uzyteczny. Wszystko bedzie stawac na palcach… A to da nam czas, zeby sie zajac wielkim projektem…

Myslak westchnal. Wiedzial, ze musi byc jakis wielki projekt. Ten projekt… Bog nie robilby przeciez tego wszystkiego tylko po to, zeby uprzyjemnic zycie latwo palnym krowom.

— Czy moglbym w tym pomoc? — zapytal z nadzieja. — Na pewno bym sie przydal…

— Naprawde? Myslalem, ze raczej zwierzeta i ptaki to twoja… twoja… — Bog machnal reka. — No, twoje to, na czym hodujesz rozne rosliny. Niedaleko miejsca, gdzie zyjesz.

— No, niby tak, ale one sa troche ograniczone, prawda?

Bog sie rozpromienil. Nie ma nic lepszego niz przebywac w poblizu zadowolonego boga. To jakby goraca kapiel dla umyslu.

— Otoz to! — zawolal. — Ograniczone! Doskonale to ujales. Kazde z nich tkwi na jakiejs pustyni czy w dzungli albo w gorach, korzysta z jednego czy dwoch typow pozywienia, na lasce dowolnych kaprysow wszechswiata, bywa starte z powierzchni Dysku przez najmniejsza zmiane klimatyczna! Co za przerazajace marnotrawstwo!

— Zgadza sie! — przyznal Myslak. — Potrzebne jest stworzenie zaradne i zdolne do adaptacji, mam racje?

— Dobrze to ujales, Myslaku. Widze teraz, ze zjawiles sie w bardzo odpowiedniej chwili!

Potezne skrzydla wrot rozwarly sie przed nimi, odslaniajac okragla komore z niezbyt stroma schodkowa piramida posrodku. Nad jej wierzcholkiem unosil sie kolejny oblok blekitnej mgly, w ktorym od czasu do czasu zapalaly sie i gasly swiatla.

Przed Myslakiem Stibbonsem rozwinela sie przyszlosc. Oczy plonely mu tak jasno, ze az dymily szkla okularow; moglby pewnie wypalac wzrokiem otwory w cienkim papierze. O tak… O czym wiecej moglby marzyc dowolny filozof naturalny? Mial juz teorie, teraz mogl zajac sie praktyka.

I tym razem wykona sie to nalezycie. Do demona ze zmianami przyszlosci. W koncu przyszlosc wlasnie do tego sluzy. Owszem, byl temu przeciwny, to prawda, ale tylko… no, tylko wtedy, kiedy zmian dokonywal ktos inny. Ale teraz bog sluchal jego rad, wiec moze uda sie zastosowac odrobine inteligencji w procesie tworzenia inteligencji.

Na poczatek powinno byc mozliwe takie zlozenie ludzkiego mozgu, zeby dlugie brody nie byly kojarzone z madroscia, ktora za to w powszechnej opinii bylaby cecha osob mlodych, chudych i uzywajacych okularow do precyzyjnych robot.

— I… juz pan to skonczyl? — zapytal, kiedy wspinali sie na schody.

— Ogolnie rzecz biorac, tak — potwierdzil bog. — To moje najwieksze osiagniecie. Szczerze powiem, ze w porownaniu z nim slon wydaje sie calkiem lichy. Ale pozostalo do opracowania jeszcze wiele drobnych szczegolow. Uwazasz, ze dasz sobie z nimi rade?

— Bede zaszczycony — zapewnil Myslak.

Blekitna mgla byla tuz przed nim. Sadzac po iskrach, wewnatrz niej dzialo sie cos bardzo waznego.

— Czy daje im pan jakies instrukcje, zanim je pan wypusci na swobode? — spytal, oddychajac z trudem.

— Kilka bardzo prostych. — Bog skinal pomarszczona dlonia i swietlista kula zaczela sie kurczyc. — Na ogol same dochodza do tego, jak sie zachowywac.

— Oczywiscie, oczywiscie. Przypuszczam, ze jesli gdzies popelnia blad, zawsze mozna kilkoma przykazaniami naprowadzic je na sluszna droge.

— To nie jest konieczne — zapewnil bog, gdy blekitna mgla zniknela, odslaniajac korone stworzenia. — Przekonalem sie, ze calkiem wystarczaja proste instrukcje. No wiesz… „kieruj sie do ciemnych miejsc” i temu podobne. Prosze! Czy nie jest doskonaly? Co za dzielo! Slonce sie wypali, morza wyschna, ale ten maluch wciaz tu bedzie, zapamietaj moje… Hej! Myslak!

Dziekan poslinil palec i wystawil go do gory.

— Mamy wiatr ze sterburty — oznajmil.

— To dobrze, prawda? — upewnil sie pierwszy prymus.

— Mozliwe, mozliwe… Miejmy nadzieje, ze doprowadzi nas do tego kontynentu, o ktorym wspominal. Na wyspach robie sie nerwowy.

Ridcully odrabal w koncu lodyge lodzi i wyrzucil ja za burte.

Na szczycie zielonego masztu lejkowate kwiaty zdawaly sie drzec w podmuchach wiatru. Lisciasty zagiel z trzaskiem ustawil sie w nowej pozycji.

— Powiedzialbym, ze to cud natury — rzekl dziekan. — Gdybysmy nie spotkali osoby, bedacej jego autorem. To troche psuje efekt.

Co prawda magowie nie sa z natury poszukiwaczami przygod, jednak rozumieja, ze kluczowym elementem kazdego wielkiego przedsiewziecia jest zabezpieczenie odpowiedniej aprowizacji. Dlatego tez w chwili obecnej lodz zanurzala sie w wodzie o wiele glebiej.

Dziekan wyjal naturalne cygaro, zapalil i skrzywil sie.

— Nie najlepsze — uznal. — Jeszcze zielone.

— Trudno, warunki beda ciezkie — stwierdzil Ridcully. — Co robisz, pierwszy prymusie?

— Szykuje tace dla pani Whitlow. Kilka wybranych smakolykow.

Magowie zerkneli w strone prymitywnego zadaszenia, jakie wzniesli na dziobie. Wlasciwie wcale o to nie prosila. Wyglosila tylko uwage o tym, jak goraco jest na sloncu, az trudno wytrzymac, i nagle wszyscy wchodzili sobie w droge, wycinajac tyczki i splatajac palmowe liscie. Chyba nigdy jeszcze tyle intelektualnego wysilku nie zostalo wlozone w budowe przeciwslonecznego daszku, co pewnie bylo przyczyna jego chwiejnosci.

— Sadzilem, ze teraz moja kolej — rzucil chlodno dziekan.

— Nie, dziekanie. Ty zaniosles jej napoj owocowy, jesli sobie przypominasz — odparl pierwszy prymus, krojac orzech serowy na eleganckie kostki.

— To byl tylko jeden nieduzy napoj! — zirytowal sie dziekan. — A ty przygotowujesz cala tace. Ulozyles nawet kwiaty w skorupie kokosa.

— Pani Whitlow lubi takie rzeczy — wyjasnil spokojnie pierwszy prymus. — Wspomniala jednak, ze nadal jest jej goraco, moze wiec powachlujesz ja palmowym lisciem, kiedy ja bede dla niej obieral winogrona.

— I znowu to ja musze zwrocic uwage na te elementarna niesprawiedliwosc — rzekl dziekan. — Zwykle machanie lisciem to calkiem prymitywne zajecie w porownaniu z usuwaniem skorek winogron, a tak sie sklada, ze mam wyzsze od ciebie stanowisko, pierwszy prymusie.

— Doprawdy, dziekanie? W jaki sposob doszedles do takich wnioskow?

— To nie jest moja prywatna opinia, czlowieku! To jest wpisane w sama strukture grona wykladowczego!

— Czego dokladnie?

— Czyzes calkiem skwestorzyl? Niewidocznego Uniwersytetu, oczywiscie!

— A gdziez on sie znajduje? — pytal pierwszy prymus, starannie ukladajac lilie w mily dla oka wzor.

— Na bogow, czlowieku, to przeciez… to jest…

Dziekan machnal reka w strone horyzontu i zamilkl, kiedy dotarly do niego pewne fakty zwiazane z czasem i przestrzenia.

— Zostawiam cie, zebys to sobie przemyslal, dobrze? — rzekl pierwszy prymus. Wstal z kolan i z szacunkiem podniosl tace.

— Pomoge! — Dziekan poderwal sie na nogi.

— Jest calkiem lekka, zapewniam…

— Nie, nie! Nie pozwole, zebys sam sie meczyl!

Obaj sciskali tace jedna reka, druga starajac sie odepchnac konkurenta. I tak ruszyli chwiejnie naprzod, zostawiajac za soba smuge rozlanego mleka kokosowego i platkow lilii.

Ridcully przewrocil oczami. To pewnie upal, pomyslal. Zwrocil sie do kierownika studiow nieokreslonych, ktory probowal liana przywiazac krotkie polano do dlugiego patyka.

Вы читаете Ostatni kontynent
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату