— Tak mi sie wydaje — zaczal — ze wszyscy tu dostali lekkiego obledu, z wyjatkiem mnie i ciebie… Ehm… co robisz?
— Zastanawiam sie, czy pani Whitlow nie bedzie miala ochoty na partyjke krokieta — wyjasnil kierownik i porozumiewawczo poruszyl brwiami.
Nadrektor westchnal ciezko i odszedl spacerem wzdluz relingu. Bibliotekarz znowu stal sie lezakiem, zapewne uznajac to za forme odpowiednia do zycia na statku, a kwestor zasnal na nim.
Wielki lisc poruszyl sie lekko. Ridcully mial wrazenie, ze zielone trabki na maszcie wachaja wiatr.
Znajdowali sie juz kawalek od brzegu, ale zauwazyl zblizajaca sie po sciezce kolumne pylu. Zatrzymala sie na plazy i zmienila w punkt, ktory skoczyl w fale.
Zagiel znow zatrzeszczal i zalopotal, gdy wzmogl sie wiatr.
— Hej tam, ahoj! — krzyknal Ridcully.
Odlegla figurka pomachala mu reka i poplynela dalej. Ridcully nabil fajke i z zaciekawieniem obserwowal, jak Myslak Stibbons dogania lodz.
— Niezly pokaz plywania, musze przyznac — powiedzial.
— Prosze o zgode na wejscie na poklad, sir! — zawolal Myslak, przebierajac nogami w wodzie. — Moze mi pan rzucic liane?
— Alez oczywiscie.
Nadrektor pykal spokojnie z fajki, gdy mlody mag wspial sie na poklad.
— To byc moze rekordowy wynik na tym dystansie, panie Stibbons.
— Dziekuje, nadrektorze. — Myslak ociekal woda.
— Musze tez pogratulowac panu tego, ze jest pan wlasciwie ubrany. Nosi pan swoj spiczasty kapelusz, ktory jest sine qua non dla maga w miejscach publicznych.
— Dziekuje.
— To dobry kapelusz.
— Dziekuje, panie nadrektorze.
— Mowia, ze mag bez kapelusza nie jest ubrany, panie Stibbons.
— Tak slyszalem, nadrektorze.
— Ale w panskim przypadku, musze to zaznaczyc, ma pan kapelusz, ale wciaz jest pan, w bardzo konkretnym sensie, nieubrany.
— Balem sie, ze szata bedzie mnie hamowac.
— I chociaz dobrze znowu pana widziec, Stibbons, i to raczej wiecej pana, niz normalnie chcialbym kontemplowac, chcialbym zapytac, dlaczego wlasciwie pan tu jest.
— Nagle poczulem, ze nieuczciwie byloby pozbawiac uniwersytet moich uslug, nadrektorze.
— Doprawdy? Nagla fala nostalgii za stara alma mater?
— Mozna tak to okreslic, nadrektorze.
Oczy Ridcully’ego blysnely za klebem dymu — i juz nie po raz pierwszy w Myslaku zrodzilo sie podejrzenie, ze nadrektor jest czasem sporo madrzejszy, niz sie wydaje. Co by nie bylo takie trudne.
Ridcully wzruszyl ramionami, wyjal z ust fajke i podlubal wewnatrz cybuchu, by usunac jakas przeszkadzajaca brylke popiolu.
— Gdzies tu lezy kostium kapielowy pierwszego prymusa — powiedzial. — Radze go wlozyc. Podejrzewam, ze w tej chwili urazenie czymkolwiek pani Whitlow skonczy sie dla pana powieszeniem na rei. W porzadku? I gdyby chcial pan o czyms porozmawiac, moje drzwi zawsze sa otwarte.
— Dziekuje, nadrektorze.
— W tej chwili, naturalnie, nie mam drzwi.
— Dziekuje, nadrektorze.
— Ale mimo to prosze sobie wyobrazic, ze sa otwarte.
— Dziekuje, nadrektorze.
W koncu, myslal Myslak, odchodzac z ulga, magowie z NU sa tylko zwariowani. Nawet kwestor nie jest tak naprawde oblakany.
Jeszcze teraz, kiedy przymknal oczy, wciaz widzial boga ewolucji, z promiennym usmiechem obserwujacego pierwsze poruszenia karalucha.
Rincewind szarpnal krate.
— Nie bede mial procesu? — wrzasnal.
Po chwili korytarzem nadszedl dozorca.
— A po co ci proces, szefuniu?
— Co? Dobra, nazwij mnie panem Glupkiem, jesli masz ochote, ale przeciez moze sie okazac, ze wcale nie probowalem ukrasc tej nieszczesnej owcy, nie? Tak naprawde to ja ratowalem. Gdybyscie tylko wytropili zlodzieja, toby wam powiedzial!
Dozorca oparl sie o sciane i wsunal kciuki za pasek.
— Tylko ze, niby, taka zabawna historia wyszla — powiedzial. — Bo wiesz, szukalismy i szukalismy, wieszalismy ogloszenia, ale… smieszna rzecz, w zyciu bys nie uwierzyl… ten dran nie mial dosc przyzwoitosci, zeby sie zglosic… Mozna sie zalamac, kiedy czlowiek sie zastanowi nad ludzka natura, nie?
— No to co ze mna bedzie?
Dozorca podrapal sie w nos.
— Powiesza cie za szyje, az bedziesz martwy, koles. Jutro rano.
— Nie mogliby moze powiesic mnie za szyje, az mi sie zrobi przykro?
— Nie, koles. Musisz byc martwy.
— Na bogow, przeciez chodzi tylko o owce!
Dozorca usmiechnal sie szeroko.
— No, w przeszlosci wielu juz poszlo na szubienice, powtarzajac cos takiego. Prawde mowiac, od lat jestes pierwszym owcokradem, jakiego tu mamy. Wszyscy nasi wielcy bohaterowie byli owcokradami. Bedziesz mial niezly tlum widzow.
— Beee! — wtracila sie owca.
— A moze i niezle stadko — dokonczyl dozorca.
— No wlasnie, mam jeszcze jedno pytanie — oswiadczyl Rincewind. — Co robi w mojej celi ta owca?
— Dowod rzeczowy, koles…
Rincewind przyjrzal sie zwierzeciu.
— Aha. No to nie ma zmartwienia.
Dozorca odszedl. Rincewind usiadl ciezko na pryczy.
No coz, mogl poszukac jasniejszych stron swego polozenia. To przeciez… cywilizacja. Niewiele jej widzial, lezac zwiazany na konskim grzbiecie, ale to, co zobaczyl, bylo poorane koleinami, poznaczone sladami kopyt i brzydko pachnialo, co czesto sie cywilizacji zdarza. Zamierzali rano go powiesic. Ten budynek byl pierwszym zbudowanym z kamienia, jaki znalazl w tym kraju. Mieli nawet straz. Zamierzali rano go powiesic. Ludzkie glosy i turkot wozow saczyly sie przez umieszczone wysoko okno. Zamierzali rano go powiesic.
Rozejrzal sie po celi. Wygladala, jakby ten, co ja budowal, z niewyjasnionych przyczyn zapomnial o umieszczeniu dogodnych wlazow przykrytych dyskretnymi klapami.
Klapa… Tak, nad tym slowem warto sie zastanowic.
Bywal juz w gorszych miejscach od tego. O wiele, wiele gorszych. I dlatego chyba teraz bylo gorzej, bo wtedy za przeciwnikow mial paskudne, magiczne, dziwaczne stwory. I jakos nagle o wiele latwiej mu sie o nich myslalo niz o tym, ze siedzi wlasnie zamkniety w kamiennym pudle, a rano jacys calkiem mili ludzie, ktorych pewnie by polubil, gdyby ich spotkal w jakims barze, wyciagna go stad i kaza stanac na bardzo niepewnej podlodze, w bardzo ciasnym kolnierzu na szyi.
— Beee!
— Zamknij sie!
— Beee?
— Nie moglabys sie umyc, wykapac albo co? Robi sie tu troche… wiejsko…
Teraz, kiedy oczy przyzwyczaily sie do polmroku, odkryl, ze sciane celi pokrywaja rozne bazgroly, a w szczegolnosci te charakterystyczne plotki rysowane przez wiezniow, ktorzy licza dni. Zamierzaja rano go powiesic,