— Ha! Ale przynajmniej przez cale studia nie pilem, nie uprawialem hazardu i nie wloczylem sie nocami po knajpach!
— Aha! A ja owszem, i nie zaluje! Poznalem troche swiata, a i tak mialem prawie tyle punktow co ty, i to mimo zabojczego kaca, ty nadeta beko smalcu!
— Tak? Tak? Wiec teraz zaczynamy przytyki osobiste?
— Absolutnie, dwukrzeslowcu! Rzucmy pare przytykow! Zawsze powtarzalismy, ze idac za toba, czlowiek dostaje choroby morskiej!
— Zastanawiam sie, czy w tym miejscu… — odezwal sie kwestor.
Powietrze wokol iskrzylo. Rozzloszczony mag przyciaga magie, tak jak przejrzaly owoc przyciaga muszki.
— Zgodzisz sie chyba, kwestorze, ze bylbym lepszym nadrektorem, prawda? — spytal dziekan.
Kwestor mrugnal zalzawionymi oczami. — Ja, tego… obaj panowie… no… wiele cennych zalet… i… moze chwila jest odpowiednia, hm, zeby we wspolnej sprawie… Zastanawiali sie obaj przez chwile.
— Dobrze powiedziane — przyznal dziekan.
— Cos w tym jest — zgodzil sie Ridcully.
— Bo wiesz, wlasciwie to nigdy specjalnie nie lubilem wykladowcy run wspolczesnych…
— Bez przerwy znaczaco sie usmiecha. Nie czuje sie czlonkiem zespolu.
— Och, doprawdy? — Wykladowca run wspolczesnych zademonstrowal wyjatkowo zlosliwy znaczacy usmieszek. — Ale przynajmniej mialem lepsze stopnie od ciebie i jestem wyraznie chudszy od dziekana! Chociaz wiele rzeczy jest od niego chudszych. Powiedz im, Stibbons!
— Dla ciebie pan Stibbons, tlusciochu! — uslyszal Myslak swoj glos. Wiedzial, ze to jego wlasny. Byl jak zahipnotyzowany. Mogl przestac w kazdej chwili, tyle ze jakos nie mial ochoty.
— Czy moglbym, no, zauwazyc… — probowal wtracic kwestor.
— Zamknij sie, kwestorze! — huknal Ridcully.
— Przepraszam. Przepraszam. Przepraszam…
Ridcully wskazal dziekana palcem.
— A teraz posluchaj…
Fioletowa iskra skoczyla z jego dloni, pozostawiajac za soba smuge dymu, przemknela obok ucha dziekana i trafila w maszt, ktory eksplodowal.
Dziekan nabral tchu — a kiedy nabieral tchu, w atmosferze pozostawalo znaczaco mniej powietrza. Wypuscil je w formie gniewnego ryku.
— Jak smiesz ciskac we mnie czarami?!!
Ridcully przygladal sie swojej rece.
— Ale ja… ja…
Myslak zdolal w koncu wypchnac slowa miedzy zebami, ktore usilowaly sie zacisnac.
— Agia a asz ziala!
— Co? Co tam belkoczesz, czlowieku? — spytal wykladowca run wspolczesnych.
— Ja ci pokaze czary, ty nadety blaznie! — wrzasnal dziekan, unoszac obie rece.
— To magia mowi! — zdolal wykrzyknac Myslak, chwytajac go za ramie. — Dziekanie, przeciez nie chcesz rozsadzic nadrektora na kawalki!
— Owszem, wlasnie chce!
— Bardzo przepraszam, nie chcialabym przeszkadzac… — W luku ukazala sie pani Whitlow.
— O co chodzi, pani Whitlow?! — wrzasnal Myslak, gdy strumien energii z dloni dziekana z sykiem przemknal mu nad glowa.
— Wiem, ze sa panowie zajeci sprawami uniwersytetu, ale czy tam powinny byc te wszystkie pekniecia? Woda sie wlewa…
Myslak spojrzal w dol. Poklad trzeszczal mu pod stopami.
— Toniemy — stwierdzil. — Wy glupi, starzy… — Powstrzymal cisnace sie na usta okreslenia. — Lodz sie rozpada tak samo szybko jak nasz zespol! Patrzcie, cala zolknie!
Zielen splywala z pokladu jak swiatlo slonca z burzowego nieba.
— To jego wina! — wrzasnal dziekan.
Myslak podbiegl do burty. Ze wszystkich stron slyszal trzaski.
Najwazniejsze teraz to uspokoic umysl, opanowac sie i jesli sie uda, myslec o milych rzeczach, takich jak blekitne niebo albo kotki. Jesli to mozliwe, nie takie, ktore wlasnie maja utonac.
— Sluchajcie — powiedzial. — Jesli nie zatopimy naszych konfliktow, one nas zatopia. Rozumiecie? Lodz… dojrzewa albo cos w tym rodzaju. A my jestesmy daleko od ladu. Rozumiecie? W wodzie moga byc rekiny.
Opuscil wzrok. Uniosl wzrok.
— W wodzie naprawde sa rekiny! — krzyknal.
Lodz przechylila sie, gdy podbiegli do niego magowie.
— To rekiny? Jak myslicie? — spytal Ridcully.
— Moga byc tunczyki — stwierdzil dziekan.
Za nimi opadly z masztu resztki zagla.
— Czy potrafisz w miare pewnie je odroznic? — zainteresowal sie pierwszy prymus.
— Mozna policzyc im zeby po drodze do wnetrza — westchnal Myslak.
Ale przynajmniej nikt juz nie ciskal w nikogo czarami. Mozna usunac magow z Niewidocznego Uniwersytetu, ale nie da sie usunac Niewidocznego Uniwersytetu z magow.
Lodz przechylila sie jeszcze bardziej, kiedy przez burte wyjrzala pani Whitlow.
— Co sie stanie, jak wpadniemy do wody? — spytala.
— Musimy opracowac plan — rzekl Ridcully. — Dziekanie, prosze zebrac grupe robocza, ktora rozwazy problem naszego przetrwania w nieznanych, rojacych sie od rekinow wodach. Dobrze?
— Moze powinnismy plynac do brzegu? — zaproponowala pani Whitlow. — Niezle se radzilam w wodzie jako mloda dziewucha.
Ridcully usmiechnal sie do niej cieplo.
— Wszystko w swoim czasie, pani Whitlow. Ale pani sugestia zostala uwzgledniona.
— Za chwile bedzie jedyna, ktora zdazymy uwzglednic — mruknal Myslak.
— A jaka dokladnie bedzie panska rola, nadrektorze? — warknal gniewnie dziekan.
— Okreslilem wasze cele — odparl Ridcully. — To wasza sprawa, zeby przeanalizowac wszystkie mozliwosci.
— W takim razie — uznal dziekan — glosuje za opuszczeniem statku.
— A po co? — wtracil kierownik studiow nieokreslonych. — Zeby zrobic rekinom przyjemnosc?
— To problem do rozwazenia pozniej — wyjasnil dziekan.
— Oczywiscie — zgodzil sie Myslak. — Potem zawsze mozemy glosowac, czy opuscic rekina.
Lodz zakolysala sie nagle. Pierwszy prymus stanal w bohaterskiej pozie.
— Uratuje pania, pani Whitlow! — zawolal i chwycil kobiete na rece.
A przynajmniej probowal. Jednak pierwszy prymus byl — jak na maga — dosc lekkiej budowy, natomiast pani Whitlow dysponowala wspaniala, pelna figura. Co wiecej, mozliwosci maga znacznie ograniczal fakt, ze tylko nielicznych regionow pani Whitlow osmielal sie dotknac. Staral sie jak najlepiej poradzic sobie z pewnymi zewnetrznymi obszarami i udalo mu sie troche ja podniesc. Jedynym efektem bylo przeniesienie calego ciezaru maga i gospodyni na calkiem drobne stopy pierwszego prymusa, ktore przebily poklad jak stalowa sztaba.
Lodz, sucha teraz jak pieprz i miekka jak prochno, rozpadla sie powoli.
Woda byla strasznie zimna. Magowie rozpryskiwali ja na wszystkie strony. Kawalek wraku trafil Myslaka w glowe i pchnal w dol, w blekitny swiat, gdzie cos szumialo mu w uszach.
Kiedy z trudem wydostal sie znowu na powierzchnie, odglosy te okazaly sie klotnia. Po raz kolejny zwyciezyl czar Niewidocznego Uniwersytetu. Nawet przebierajac nogami w wodzie, w kregu rekinow, mag zawsze uzna, ze najwiekszym zagrozeniem sa dla niego inni magowie.
— To nie moja wina! On… no, on chyba zasnal!
— Chyba?
— Byl materacem! Czerwonym!
— To jedyny bibliotekarz, jakiego mamy! Jak mogles byc taki nieuwazny! — krzyknal Ridcully. Po czym