nabral tchu i zanurkowal.
— Opuscic morze! — zawolal wesolo kwestor.
Myslak zadrzal, kiedy cos wielkiego, czarnego i oplywowego wynurzylo sie przed nim z wody. Zaraz potem opadlo wsrod piany i przewrocilo sie.
Inne takie obiekty wyplywaly na powierzchnie wokol goraczkowo machajacych rekami magow. Dziekan postukal w jeden z nich.
— Wiecie, te rekiny wcale nie sa takie grozne, jak mi sie wydawalo — oswiadczyl.
— To sa nasiona lodzi! — odgadl Myslak. — Wejdzmy na nie, ale szybko!
Byl pewien, ze cos otarlo sie o jego noge. W takich okolicznosciach czlowiek odkrywa u siebie nieznana dotychczas zrecznosc. Nawet dziekan zdolal wspiac sie na ciemna plyte — po krotkim okresie obrotowym i pienistym, w ktorym czlowiek i nasienie walczyli o zwierzchnictwo.
Ridcully wynurzyl sie w mocnym rozprysku.
— To na nic! — wysapal. — Zanurkowalem tak gleboko, jak sie dalo. Ani sladu po nim!
— Prosze wejsc na jakies nasienie, nadrektorze — zaproponowal pierwszy prymus.
Ridcully zamachal na przeplywajacego obok rekina.
— One nie atakuja, jesli czlowiek robi duzo halasu i chlapie — oswiadczyl.
— Myslalem, ze wlasnie wtedy atakuja, nadrektorze — zaprotestowal Myslak.
— To interesujacy eksperyment praktyczny — uznal dziekan i wyciagnal szyje, zeby lepiej widziec.
Ridcully wczolgal sie na nasienie.
— Co za sytuacja… Ale mysle, ze uda sie dodryfowac do ladu — powiedzial. — Zaraz… gdzie jest pani Whitlow?
Rozejrzeli sie.
— Och, nie… — jeknal pierwszy prymus. — Poplynela do brzegu…
Podazyli wzrokiem za jego spojrzeniem. Rzeczywiscie, fryzura gospodyni nierowno, ale konsekwentnie przesuwala sie w strone ladu — w stylu, ktory Ridcully nazwalby pewnie kanonicznym.
— Niespecjalnie to praktyczne, moim zdaniem — ocenil dziekan.
— Co z rekinami?
— Na razie plywaja pod nami w kolko — odparl pierwszy prymus, kiedy nasiona zakolysaly sie mocno.
Myslak spojrzal w wode.
— Chyba wlasnie odplywaja, poniewaz nie machamy nogami w wodzie — zauwazyl. — Kieruja sie… tez do brzegu.
— No coz, wiedziala, na co sie naraza, kiedy przyjmowala to stanowisko — stwierdzil dziekan.
— Co?! — oburzyl sie pierwszy prymus. — Chcesz powiedziec, ze zanim czlowiek zlozy podanie o prace jako gospodyni uniwersytetu, powinien powaznie rozwazyc grozbe pozarcia przez rekiny u brzegow nieznanego kontynentu tysiace lat przed wlasnym narodzeniem?
— Nie zadawala wielu pytan w czasie rozmowy kwalifikacyjnej, to wiem na pewno.
— Jesli wolno… Chyba niepotrzebnie sie martwimy — wtracil kierownik studiow nieokreslonych. — Reputacja rekinow jako ludojadow jest calkowicie niezasluzona. Wbrew temu, co mogliscie slyszec, nie jest znany ani jeden potwierdzony przypadek ataku rekina na czlowieka. To wrazliwe i pokojowo nastawione stworzenia o bogatym zyciu rodzinnym. Stanowczo nie sa zwiastunami zguby, a podobno zdarzalo sie niekiedy, ze przygarnialy zagubionych wedrowcow. Jako mysliwi sa rzeczywiscie bardzo skuteczni i dorosly rekin moze powalic nawet losia swym… ehm…
Zauwazyl ich miny.
— No… Wydaje mi sie, ze moglem je pomylic z wilkami — wymamrotal. — Pomylilem, prawda?
Przytakneli zgodnie.
— Bo… rekiny to te drugie, tak? — ciagnal. — Bezwzgledni, bezlitosni zabojcy z glebin, ktorzy nie zatrzymuja sie nawet, zeby przezuc zdobycz?
Znow przytakneli.
— Ojej… Nie wiem, gdzie sie podziac…
— Jak najdalej od rekinow — poradzil Ridcully. — Do rzeczy, panowie. To przeciez nasza gospodyni! Czy chcecie w przyszlosci sami scielic sobie lozka? Ponownie kule ogniste, jak sadze…
— Za daleko odplynela…
Czerwony ksztalt wystrzelil z wody obok Ridcully’ego, zwinal sie w powietrzu i znow wsunal pod powierzchnie niby brzytwa rozcinajaca jedwab.
— Co to bylo? Ktory z was to zrobil?
Trojkatna fala dotarla do grupki trojkatnych pletw jak pedzaca po torze kula do ustawionych kregli. A potem woda sie zagotowala.
— Na bogow, patrzcie, co robi z tymi rekinami!
— Czy to potwor?
— Nie, to na pewno delfin…
— Z ruda sierscia?
— Przeciez chyba nie…
Trafiony rekin przefrunal obok pierwszego prymusa. Powierzchnia wody za nim eksplodowala znowu w wielki rudy usmiech jedynego delfina na swiecie majacego skorzasta twarz i pomaranczowe futro na calym ciele.
— Iik? — odezwal sie bibliotekarz.
— Dobra robota, kolego! — zawolal Ridcully ponad woda. — Mowilem, ze na pewno nas nie zawiedziesz!
— Nie. Tak naprawde nie mowil pan tego, nadrektorze. Powiedzial pan, ze chyba… — zaczal Myslak.
— I dobry wybor ksztaltu! — kontynuowal bardzo glosno Ridcully. — A teraz, gdybys mogl tak jakby popchnac nas do brzegu… Wszyscy jestesmy na miejscu? Gdzie kwestor?
Kwestor byl juz tylko malym punkcikiem daleko z prawej strony. Wioslowal sennie przed siebie.
— No, w koncu dotrze na miejsce — uznal Ridcully. — Dalej, doprowadz nas na suchy lad!
— To morze… — odezwal sie nerwowo pierwszy prymus, spogladajac przed siebie. Nasiona sunely w strone ladu jak sznur przeladowanych barek. — To morze… Czy sadzicie, ze lad jest nim opasan?
— To z pewnoscia bardzo duze morze — przyznal wykladowca run wspolczesnych. — I wiecie, chyba nie tylko deszcz tak szumi. Slysze chyba takze pewna domieszke przyboju.
— Pare fal na pewno nam nie zaszkodzi — uznal Ridcully. — Woda przynajmniej jest miekka.
Myslak poczul, jak nasienie wznosi sie i opada, gdy przeplywa pod nim dluga fala. Dziwny ksztalt dla nasienia, musial przyznac. Oczywiscie, natura wiele uwagi poswieca nasionom, wyposazajac je w male skrzydelka czy zagle, komory plawne i inne wynalazki niezbedne, by mialy przewage nad wszystkimi innymi nasionami. Te tutaj byly po prostu splaszczona wersja obecnego ksztaltu bibliotekarza, wyraznie sluzacego, by bardzo szybko poruszac sie w wodzie.
— Hm… — odezwal sie do wszechswiata w ogolnosci. Oznaczalo to: Zastanawiam sie, czy naprawde o tym pomyslelismy.
— Nie widze przed nami zadnych skal! — zawolal dziekan.
— Opasan… — mruczal pierwszy prymus, jakby to slowo nie dawalo mu spokoju. — To bardzo stanowcze okreslenie, prawda? I brzmi tak troche po wojskowemu.
Myslakowi przyszlo do glowy, ze woda nie jest wlasciwie miekka. Jako chlopiec nigdy nie przepadal za sportem, ale pamietal zabawy z innymi miejscowymi chlopakami. Uczestniczyl we wszystkich, na przyklad Wepchnij Mazgaja Stibbonsa w Pokrzywy albo Zwiaz Stibba i Idz do Domu na Herbate. Zdarzylo sie tez nad nieduzym jeziorkiem, ze wrzucili go tam ze szczytu urwiska. To bolalo.
Flotylla stopniowo dogonila pania Whitlow, ktora chwycila unoszace sie na wodzie drzewo i popychala je ruchami nog. Drzewo mialo juz calkiem licznych pasazerow: ptaki, jaszczurki i — nie wiadomo skad przywleczonego — nieduzego wielblada, ktory staral sie ulozyc jakos wsrod galezi.
Fale byly teraz wyzsze. Slychac bylo niski, bezustanny grzmot zagluszajacy szum deszczu.
— Ach, pani Whitlow — odezwal sie pierwszy prymus. — Jakie ladne drzewo. Ma nawet liscie, prosze…
— Przybylismy, by pania ratowac — oznajmil dziekan wbrew widocznym faktom.