okazuja szacunek, nie ma z kim walczyc, a od tych miekkich lozek tylko w krzyzu czlowieka lupie. Masa pieniedzy, ale nie ma ich na co wydawac, chyba ze na zabawki. Cywilizacja wysysa z czlo wieka cale zycie.
— Zabila Starego Vincenta — poinformowal Maly Willie. — Udlawil sie na smierc ogrodnikiem.
Zapadla cisza, tylko syczaly platki sniegu wpadajace w ogien i grupa ludzi szybko myslacych.
— Chodzi chyba o ogo rek — odezwal sie w koncu minstrel.
— Rzeczywiscie, ogorek — przyznal Maly Willie. — Nie mam pamieci do nazw.
— To bardzo istotna roznica w sy tuacji braku warzyw — stwierdzil Cohen. Znowu zwrocil sie do Zlowrogiego Harry'ego. — Bohater nie powinien umierac: miekki, gruby, jedzac wystawne kolacje. Bohater powinien ginac w walce.
— Tak. Ale wy, chlopaki, nigdy nie zalapaliscie, o co chodzi w tym umieraniu — zauwazyl Zlowrogi Harry.
— Bo nie wybieralismy odpowiednich wrogow. Ale tym razem mamy zamiar spotkac sie z bogami. — Postukal w beczke, na ktorej siedzial, a reszta Srebrnej Ordy drgnela mimowolnie. — Mamy tu cos, co nalezy do nich.
Rozejrzal sie i do strzegl ledwie zauwazalne skinienia glow ordyncow.
— Wybralbys sie z nami, Zlowrogi Harry? — zaproponowal. — Mozesz zabrac swoich zlowrogich siepaczy.
Zlowrogi Harry wyprostowal sie dumnie.
— Chwileczke! Jestem wladca ciemnosci! Jak by to wygladalo, gdybym zaczal sie wloczyc z banda bohaterow?
— Nijak by nie wygladalo — odparl surowo Cohen. — I moze lepiej ci wytlumacze dlaczego. Jestesmy ostatni, rozumiesz? My i ty. Nie ma wiecej bohaterow, Harry. I nie ma zloczyncow.
— Zawsze sa jacys zloczyncy — upieral sie Zlowrogi Harry.
— Och, sa zlosliwi, zlowrodzy, podstepni dranie, to prawda. Ale teraz wykorzystuja prawo. I nigdy nie maja takich imion jak Zlowrogi Harry.
— To ludzie, ktorzy nie znaja Kodeksu — dodal Maly Willie.
Wszyscy pokiwali glowami. Mozna nie przestrzegac prawa, ale trzeba przestrzegac Kodeksu.
— Ludzie z kawal kami papieru — dodal Caleb.
Znow nastapilo zbiorowe przytakniecie. Ordyncy nie byli zagorzalymi czytelnikami. Papier okazal sie wrogiem, tak samo jak ludzie, ktorzy go uzywali. Papier okrazal czlowieka i przej mowal wladze nad swiatem.
— Zawsze cie lubilismy, Harry — zapewnil Cohen. — Grales wedlug zasad. To co, idziesz z nami ?
Zlowrogi Harry byl wyraznie zaklopotany.
— Hm, bardzo bym chcial — powiedzial. — Ale… wiecie, przeciez jestem Zlowrogim Harrym, nie? Ani na moment nie mozecie mi zaufac. Przy pierwszej okazji zdradze was wszystkich, wbije noz w plecy albo co… Musze, rozumiecie? Oczywiscie, gdyby to ode mnie zalezalo, byloby calkiem inaczej. Ale musze pamietac o swojej reputacji, nie? Jestem Zlowrogim Harrym. Nie proscie, zebym szedl z wami.
— Slusznie rzecze — pochwalil Cohen. — Lubie ludzi, ktorym nie moge zaufac. Przy takim niegodnym zaufania czlowiek wie, na czym stoi. Tylko taki, z ktorym nic nie wiadomo, zawsze sprawia klopoty. Chodz z nami, Harry. Jestes jednym z nas. I twoi chlopcy tez. Nowi, jak widze… — Cohen uniosl brwi.
— No, wlasciwie tak. Sam wiesz, jak trudno o na prawde glupich siepaczy — wyjasnil Zlowrogi. — To jest Szlam…
— …nork, nork — powiedzial Szlam.
— Oho, jeden z kla sycznie glupich ludzi-jaszczurow. Dobrze wiedziec, ze jeszcze jacys pozostali. A ten to…
— …nork, nork.
— To tez Szlam. — Zlowrogi Harry poklepal drugiego czlowieka-jaszczura po ramieniu, ostroznie, zeby uniknac kolcow. — Typowy czlowiek-jaszczur ma trudnosci z zapa mietaniem wiecej niz jednego imienia. A tam … — Skinal na cos w przy blizeniu podobne do krasnoluda, co spojrzalo na niego pytajaco. — Jestes Pacha — podpowiedzial Zlowrogi Harry.
— Pacha — przedstawil sie z wdziecznoscia Pacha.
— …nork, nork — wtracil jeden z ludzi -jaszczurow, na wypadek gdyby ta uwaga byla skierowana do niego.
— Dobra robota, Harry — pochwalil Cohen. — Strasznie trudno jest znalezc naprawde glupiego krasnoluda.
— Nie bylo latwo, mozesz mi wierzyc — przyznal z duma Harry. Wskazal kolejnego ze swych slug. — A to Rzeznik.
— Dobre imie… — Cohen przyjrzal sie wielkiemu grubasowi. — Dozorca wiezienny, co?
— Niezle sie go naszukalem — opowiadal Zlowrogi Harry, gdy Rzeznik usmiechal sie z za dowoleniem do niczego. — Wierzy we wszystko, co mu sie powie, nie potrafi sie zorientowac w najbar dziej bzdurnym przebraniu, wypuscilby na wolnosc nawet transwestyte w ko stiumie praczki, chocby miala brode, w kto rej da sie rozbic oboz. Latwo zasypia na krzesle stojacym blisko krat i…
— …nosi klucze na tym wielkim kolku u pasa, zeby latwo bylo mu je wykrasc! — dokonczyl Cohen. — Klasyka. Mistrzowskie pociagniecie. Widze, ze masz tez trolla?
— To jo — powiedzial troll.
— …nork, nork.
— To jo.
— No tak, trzeba przeciez miec trolla. Troche za sprytny, jak na moje potrzeby, ale nie ma wyczucia kierunku i nie potrafi zapamietac wlasnego imienia.
— A co tutaj mamy? — dziwil sie Cohen. — Prawdziwy stary zombi? Gdzies go wykopal? Podobaja mi sie tacy, ktorzy bez obawy pozwalaja, zeby cale cialo im odpadlo od kosci.
— Gak — stwierdzil zombi.
— Nie masz jezyka, co? — domyslil sie Cohen. — Nie przejmuj sie, chlopcze. Wrzask, od ktorego krew krzepnie w zylach, to wszystko, czego ci trzeba. I jesz cze paru kawalkow drutu, na oko sadzac. To kwestia stylu.
— To jo.
— …nork, nork.
— Gak.
— To jo.
— Twoja Pacha.
— Musisz byc z nich dumny. Nie pamietam juz, kiedy widzialem glupsza bande siepaczy. Harry, jestes jak odswiezajace pierdniecie w po koju pelnym roz. Musisz ich zabrac ze soba. Nie chce nawet slyszec, ze zostajesz.
— Milo, kiedy czlowieka doceniaja. — Harry zarumienil sie skromnie.
— Zreszta, co cie tu jeszcze czeka? Kto dzisiaj potrafi naprawde docenic dobrego wladce ciemnosci? Swiat zrobil sie za skomplikowany. Nie nalezy juz do nam podobnych. Takich jak my dlawi na smierc ogorkami.
— A co wy wlasciwie chcecie zrobic, Cohenie? — zainteresowal sie Zlowrogi Harry.
— …nork, nork.
— Tak sobie mysle, ze pora juz odejsc tak, jak zaczelismy — wyjasnil Cohen. — Ostatni rzut koscia. — Znow postukal w be czulke. — Pora juz — rzekl — zeby cos oddac.
— …nork, nork.
— Zamknij sie.
Noca swiatlo sie przesaczalo przez otwory i szcze liny w plan dece. Vetinari zastanawial sie, czy Leonard w ogole sypia. Calkiem mozliwe, ze wymyslil jakies urzadzenie, ktore spalo za niego.
W tej chwili bardziej martwily go inne sprawy.
Smoki plynely na osobnym statku. Zbyt niebezpieczne byloby wstawic je na poklad z czym kolwiek innym. Statki zbudowane sa z drewna, a smoki nawet w do brym nastroju wydmuchuja male kule ognia. Kiedy sa podniecone, wybuchaja.