Marchewa poruszyl wargami, analizujac sentencje.

— Majacy umrzec… reszty nie rozumiem.

— Bardzo podnosi na duchu — zapewnil go Rincewind. — Plynie prosto z serca.

— Doskonale. Bardzo dziekuje. — Marchewa sie ucieszyl. — Natychmiast biore sie do pracy.

Rincewind westchnal.

— Ciebie to ekscytuje, prawda? — zapytal. — Powaznie.

— Z pewno scia bedzie to spore wyzwanie: wyruszyc tam, gdzie nie dotarl jeszcze zaden czlowiek…

— Blad. Wyruszamy tam, skad zaden czlowiek jeszcze nie wrocil. No, oprocz mnie, naturalnie. Ale ja nie polecialem daleko, a po tem z po wrotem spadlem na Dysk.

— Opowiadano mi o tym. Co tam widziales?

— Cale moje zycie przesuwajace mi sie przed oczami.

— Moze nam uda sie zobaczyc cos ciekawszego.

Rincewind spojrzal gniewnie na Marchewe, znow pochylonego nad haftem. Wszystko w tym czlowieku bylo wymuskane, choc nie ozdobne; wygladal jak ktos, kto bardzo dokladnie sie myje. Rincewindowi wydawal sie kompletnym idiota z mle kiem pod nosem, tyle ze kompletni idioci nie wyglaszaja takich komentarzy.

— Zabieram ikonograf i duzo farby dla chochlika. Wiesz, magowie chca, zebysmy prowadzili najrozniejsze obserwacje — mowil dalej Marchewa. — Powtarzaja, ze taka okazja zdarza sie raz w zy ciu.

— Nie znajdujesz tu wielu nowych przyjaciol, co? — mruknal Rincewind.

— Domyslasz sie, czego moze chciec Srebrna Orda?

— Wina, skarbow i kobiet. Chociaz mysle, ze na tych ostatnich juz im tak bardzo nie zalezy.

— Ale czy nie mieli juz mniej wiecej tego wszystkiego?

Rincewind pokiwal glowa. To byla prawdziwa zagadka. Orda juz to zdobyla. Mieli wszystko, co mozna kupic, a ze na Kontynencie Przeciwwagi jest duzo pieniedzy, oznaczalo to po prostu wszystko.

Przyszlo mu jednak do glowy, ze kiedy czlowiek ma wszystko, to nie pozostalo juz nic wiecej.

* * *

Dolina wypelniona byla bladym, zielonkawym blaskiem odbijanym przez lodowa wieze centralnej iglicy. Swiatlo falowalo i plynelo niczym woda. Prosto w owo lsnienie wkroczyla Srebrna Orda, burczac i proszac sie nawzajem, by mowic glosniej.

Za nimi, zgiety wpol ze grozy i przera zenia, blady jak ktos, kto widzial rzeczy straszne, szedl minstrel. Ubranie mial w strze pach. Cos oderwalo mu jedna nogawke rajtuzow. Byl przemoczony, chociaz niektore elementy odziezy wygladaly jak przypalone. W drzacej dloni sciskal brzeczace pozostalosci lutni, odgryzionej w po lowie.

Oto byl czlowiek, ktory naprawde poznal zycie, glownie w chwili zakonczenia.

— Niespecjalnie oblakani, jak na mnichow — stwierdzil Caleb. — Po mojemu to raczej smetni niz w glowie metni. Znalem takich, co im piana ciekla z ust.

— A nie ktore potwory juz dawno powinny trafic do rzeznika, nie da sie ukryc — dodal Truckle. — Przyznam uczciwie, az troche glupio bylo je zabijac. Wygladaly na starsze od nas.

— Ryby byly niezle — przypomnial Cohen. — Naprawde wielkie dranie.

— I bar dzo dobrze, bo skonczyl nam sie mors — stwierdzil Zlowrogi Harry.

— Pieknie sie spisali twoi siepacze, Harry — pochwalil Cohen. — Glupota to zbyt lagodne okreslenie. Nigdy jeszcze nie widzialem, zeby tak wielu trafialo sie w glowe wlasnymi mieczami.

— To byly dobre chlopaki. — Harry westchnal. — Durnie do konca.

Cohen usmiechnal sie do Malego Williego, ktory ssal palec.

— Zeby — powiedzial. — Akurat… Odpowiedz zawsze jest „zeby”, co?

— Dobrze juz, dobrze, czasami to „jezyk” — przyznal Maly Willie. Odwrocil sie do minstrela. — Widziales te scene z wielka tarantula? — zapytal.

Minstrel powoli uniosl glowe. Struna lutni pekla.

— Wrr… — zawarczal.

Cala Orda natychmiast zebrala sie przy nim. Nie chcieli pozwolic, zeby jeden z nich dostal wszystkie najlepsze strofy.

— Nie zapomnij wyspiewac tego, jak polknela mnie ta wielka ryba, a ja wyrabalem sobie droge od srodka, dobra?

— Wrr…

— A nie przegapiles, jak zabilem ten wielki szescioreczny tanczacy posag?

— Wrr…

— Co ty gadasz? To ja zabilem ten posag!

— Tak? A ja przecialem go rowno na pol. Nikt by tego nie przezyl.

— To czemu zwyczajnie mu nie odrabales glowy?

— Bo nie moglem. Ktos odrabal mu wczesniej.

— Zaraz, on tego nie zapisuje! Czemu on nic nie zapisuje? Cohen, powiedz mu, zeby zapisywal!

— Zostawcie go na chwile — uspokoil ich Cohen. — Ryba mu chyba zaszkodzila.

— Niemozliwe! — obruszyl sie Truckle. — Wyciagnalem go przeciez, ledwie zdazyla go nadgryzc. A w tamtym korytarzu na pewno ladnie sie wysuszyl. Wiesz, w tym, co niespodziewanie plomienie wystrzelily z podlogi.

— Mam wrazenie, ze nasz bard nie spodziewal sie plomieni strzelajacych tak niespodziewanie.

Truckle demonstracyjnie wzruszyl ramionami.

— Jak kto nie ma zamiaru spodziewac sie niespodziewanie strzelajacych plomieni, to po co w ogole gdziekolwiek sie wybiera?

— I cze kala nas niezla bojka ze strzegacymi bramy demonami z pod ziemnego swiata, gdyby Wsciekly Hamish sie nie obudzil — mowil dalej Cohen.

Hamish poruszyl sie w swoim wozku, pod wielkim stosem rybnych filetow owinietych niewprawnie w zolte mnisie szaty.

— Co?

— POWIEDZIALEM, ZE BYLES ZLY, KIEDY CI PRZERWALY DRZEMKE!

— A tak. Nu jasne.

Maly Willie potarl udo.

— Musze przyznac, ze jeden z tych potworow o malo mnie nie dostal — powiedzial. — Chyba bede sie musial wycofac.

Cohen obejrzal sie szybko.

— I umrzec jak Stary Vincent, tak?

— No, moze nie…

— Gdzie by trafil, gdyby nie bylo nas przy nim, zeby mu urzadzic odpowiedni pogrzeb? Wielkie ognisko to wlasciwy pogrzeb dla bohatera. A wszy scy inni mowili, ze tylko marnujemy porzadna lodz! Wiec przestan wygadywac takie rzeczy i za mna!

— Wrr… wrrr… — rozgrzewal sie minstrel, az w koncu zdolal wykrztusic zrozumiale slowa: — Wrria… Wariaci! Wariaci! Jestescie normalnymi wariatami! Chyba was obled ogarnal!

Wszyscy ruszyli za przywodca. Caleb tylko zwolnil i po klepal chlopaka po ramieniu.

— Wolim okreslenie „szal bitewny”, moj maly — powiedzial.

* * *

Pewne rzeczy wymagaja przetestowania.

— Obserwowalem noca smoki bagienne — rzucil swobodnym tonem Leonard, gdy Myslak Stibbons ustawial mechanizm odpalania statycznego. — Jest dla mnie oczywiste, ze plomien to dla nich calkiem uzyteczne zrodlo napedu. Smok bagienny jest w pew nym sensie zywa rakieta. Zawsze sie zastanawialem, jak te niezwykle istoty pojawily sie w naszym swiecie. Podejrzewam, ze przybyly skadinad.

— Maja sklonnosc do czestych eksplozji — przypomnial Myslak, cofajac sie o krok. Smok w sta lowej klatce

Вы читаете Ostatni bohater
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату