— No, znaczy sie, lata zycia w ta kim zamknieciu bardzo ograniczaja zasieg wizji. Nie ma wlasciwie nic do roboty oprocz zaznaczania kolejnych dni na murze.
— Mowia, ze niezle maluje.
— Tak, obrazy… — mruknal lekcewazaco dziekan. — Ale podobno sa tak dobre, ze oczy podazaja za patrzacym po pokoju.
— Powaznie? A co wtedy robi reszta twarzy?
— Chyba zostaje na miejscu.
— Jak dla mnie, nie brzmi to zachecajaco — stwierdzil dziekan, gdy obaj wyszli juz na swiatlo dnia.
Przy swoim warsztacie, rozwazajac problem sterowania pojazdem, Leonard starannie narysowal roze.
Zlowrogi Harry zamknal oczy.
— Nie czuje sie dobrze.
— To latwe, kiedy sie juz przyzwyczaisz — uspokoil go Cohen. — Chodzi tylko o sposob patrzenia.
Zlowrogi Harry znowu otworzyl oczy.
Stal na rozleglej, zielonkawej rowninie, ktora po lewej i prawej stronie opadala lagodnie w dol. Przypominalo to pozycje na wysokim, porosnietym trawa grzbiecie. Przed nimi grzbiet niknal w chmu rach.
— To zwykly spacerek — zapewnil stojacy obok Maly Willie.
— Sluchajcie. Moje stopy nie sa tutaj problemem — zapewnil Harry. — Moje stopy nie protestuja, tylko mozg.
— Pomaga, jesli sobie pomyslisz, ze grunt jest za toba — podpowiadal Maly Willie.
— Nie — sprzeciwil sie Zlowrogi Harry. — Wcale nie pomaga.
Niezwykla wlasciwosc Gory polegala na tym, ze kiedy czlowiek postawil juz stope na zboczu, kierunek stawal sie kwestia osobistego wyboru. Ujmujac to nieco inaczej: grawitacja byla tu opcjonalna. Kierowala sie pod stopy, niezaleznie od tego, w ktora strone owe stopy wskazywaly.
Zlowrogi Harry nie rozumial, dlaczego tylko on ma z tym klopoty. Orda wydawala sie zupelnie nieporuszona. Nawet potworny wozek inwalidzki Wscieklego Hamisha toczyl sie swobodnie w kie runku, ktory Harry do tej chwili uwazal za pion. To pewnie dlatego, pomyslal, ze wladcy ciemnosci sa zwykle inteligentniejsi od bohaterow. Trzeba miec kilka dzialajacych szarych komorek, chocby po to, zeby przygotowac liste plac dla pol tuzina siepaczy. A szare komorki Zlowrogiego Harry'ego podpowiadaly mu, zeby patrzyl wprost przed siebie i staral sie wierzyc, ze spaceruje sobie po szerokim, milym grzbiecie, a takze by pod zadnym pozorem sie nie ogladal, poniewaz za nim gnh, gnh, gnh…
— Spokojnie. — Maly Willie przytrzymal go za ramie. — Sluchaj lepiej stop. One wiedza, co robia.
Ku przerazeniu Harry'ego, Cohen ten wlasnie moment wybral, by sie obejrzec.
— Spojrzcie, jaki widok! — zawolal. — Mozna stad zobaczyc domy!
— Och nie, prosze, nie! — jeczal Zlowrogi Harry. Rzucil sie na ziemie i pro bowal ja objac.
— Niesamowite, nie? — powiedzial Truckle. — Wszystkie te morza tak jakby wisza nad toba i… Co sie stalo Harry'emu?
— Samopoczucie mu spada — wyjasnila Vena.
Ku zdziwieniu Cohena, na minstrelu widok nie robil szczegolnego wrazenia.
— Pochodze z gor — wyjasnil chlopak. — Czlowiek przyzwyczaja sie tam do wysokosci.
— Bylem juz wszedzie, gdzie widac. — Cohen rozejrzal sie. — Bylem tam, robilem to… bylem tam znow, robilem to dwa razy… Nie zostalo juz zadne miejsce, gdzie bym nie byl…
Minstrel przyjrzal mu sie uwaznie i w jego wzroku pojawil sie cien zrozumienia. Wiem, czemu to robisz, pomyslal. Bogom dzieki za klasyczne wyksztalcenie. Zaraz, jaki to byl cytat?
— „Carelinus zaplakal, bowiem nie bylo juz wiecej krain do zdobycia” — powiedzial.
— Co to za gosc? Wspominales juz o nim.
— Nie slyszeliscie o cesarzu Carelinusie?
— Nie.
— Przeciez… przeciez byl najwiekszym zdobywca w hi storii! Jego imperium obejmowalo caly Dysk. Z wy jatkiem Kontynentu Przeciwwagi i Czte riksow, ma sie rozumiec.
— Nie dziwie mu sie. W jed nym za zadne pieniadze nie dostanie czlowiek dobrego piwa, a na drugi paskudnie trudno sie dostac.
— No wiec kiedy dotarl az na brzeg Muntabu, podobno stanal nad woda i zapla kal. Jakis filozof powiedzial mu, ze gdzies tam lezy wiecej swiatow, ale ze nigdy nie zdola ich podbic. Ehm… troche to przypomnialo mi pana.
Przez chwile Cohen maszerowal w mil czeniu.
— No tak — stwierdzil w koncu. — Faktycznie, widze, ze to mozliwe. Tylko ze nie tak mazgajowato.
— W tej chwili — rzekl Myslak Stibbons — mamy czas T minus dwanascie godzin.
Siedzaca na pokladzie publicznosc przygladala mu sie z czuj nym i uprzejmym niezrozumieniem.
— To znaczy, ze machina latajaca przefrunie za krawedz swiata jutro tuz przed switem — wyjasnil Myslak.
Wszyscy zwrocili sie do Leonarda, ktory obserwowal mewe.
— Panie da Quirm — odezwal sie Vetinari.
— Co? A tak. — Leonard zamrugal. — Tak. Urzadzenie bedzie gotowe, chociaz ciagle mam problemy z wy godka.
Wykladowca run wspolczesnych pogrzebal w ob szernych kieszeniach swej szaty.
— Ojej, mialem tu przeciez butelke czegos… Na mnie morze tez zawsze tak wplywa.
— Mialem na mysli raczej klopoty wynikajace z roz rzedzonego powietrza i slabego ciazenia. O nich wlasnie wspominal rozbitek z „Marii Pesto”. Jednak dzis po poludniu szczesliwie wpadlem na pomysl wygodki, ktora wykorzystuje rozrzedzone na duzej wysokosci powietrze dla osiagniecia efektu zwykle uzyskiwanego dzieki ciazeniu. Oddzialuje poprzez delikatne ssanie.
Myslak skinal glowa. Szybko kojarzyl, gdy chodzilo o tech niczne szczegoly, i ufor mowal juz sobie myslowy wizerunek. Teraz przydalaby mu sie myslowa gumka.
— Ehm… to dobrze — powiedzial. — Wiekszosc statkow w nocy pozostanie z tylu, za barka. Nawet z ma gicznie wspomaganym wiatrem nie osmielimy sie zapuscic blizej niz na trzydziesci mil od Kranca. Potem bylibysmy porwani przez prad i zmyci poza Krawedz.
Rincewind, ktory w za dumie opieral sie o reling, odwrocil sie, slyszac te slowa.
— Jak daleko jestesmy od wyspy Krull? — zapytal.
— Od nich? Setki mil — uspokoil go Myslak. — Wolimy sie trzymac z daleka od tych piratow.
— Czyli… wbijemy sie prosto w Ob wod?
Zapadla cisza, choc tylko formalna, gdyz glosna od niewypowiedzianych mysli. Kazdy z obec nych zajety byl szukaniem powodu, dla ktorego byloby zbyt wielkim wymaganiem oczekiwanie, by on sam o tym pomyslal, jednoczesnie bedacego powodem, by oczekiwac tego od kogos innego. Obwod byl najwieksza konstrukcja, jaka kiedykolwiek zbudowano; rozciagal sie niemal na jedna trzecia krawedzi. Na duzej wyspie Krull cala cywilizacja zyla tylko tym, co z niego wydobywano. Jedli duzo sushi, a ich niechec wobec reszty swiata przypisywano trwalej niestrawnosci.
Patrycjusz w swoim fotelu usmiechnal sie kwasno.
— W samej rzeczy — zgodzil sie. — Obwod, o ile dobrze rozumiem, siega na kilka tysiecy mil. Jednakze, jak slyszalem, Krullianie nie trzymaja juz schwytanych marynarzy jako niewolnikow. Obciazaja ich tylko rujnujacymi oplatami za akcje ratunkowa.
— Kilka kul ognistych rozbije Obwod na kawalki — zapewnil Ridcully.
— To jednak wymaga raczej, by znalazl sie pan bardzo blisko — zauwazyl Vetinari. — Dokladniej mowiac, tak blisko Wodospadu Krawedziowego, ze niszczylby pan to wlasnie, co ratuje przed zmyciem poza Krawedz. To skomplikowany problem, panowie.