przygladal mu sie uwaznie.
— Niewlasciwa dieta — oswiadczyl stanowczo Leonard. — Byc moze rozna od tej, do jakiej byly przyzwyczajone. Ale jestem przekonany, ze mieszanka, jaka stworzylem, okaze sie zarowno pozywna, jak i bez pieczna, a takze pozwoli… uzyskac pozadany efekt…
— Ale teraz, prosze pana, musimy obaj isc sie schowac za workami z pia skiem — przypomnial Myslak.
— Hm… Czy naprawde sadzisz, ze…
— Tak, prosze pana.
Mocno oparty plecami o sciane workow, Myslak zamknal oczy i pocia gnal za sznurek. Przed klatka smoka opadlo lustro. A pierw sza reakcja samca smoka na widok innego samca jest zianie ogniem…
Rozlegl sie ryk. Obaj badacze wyjrzeli zza oslony i zoba czyli zoltozielona lance plomienia rozcinajaca wieczorny mrok na morzu.
— Trzydziesci trzy sekundy — oznajmil Myslak Stibbons, kiedy plomien w koncu zagasl.
Maly smok czknal.
Ogien juz praktycznie zgasl, wiec byla to najwilgotniejsza eksplozja, jaka Myslak przezyl.
— Aha — rzekl Leonard, wychodzac zza muru workow i zdra pujac z glowy kawalek luskowatej skory. — Prawie osiagnelismy cel, moim zdaniem. Jeszcze dodatkowa szczypta wegla drzewnego i eks traktu z wodo rostow, zeby powstrzymac fale zwrotna.
Myslak zdjal kapelusz. Uznal, ze w tej chwili potrzebuje kapieli. A po tem nastepnej kapieli.
— Wlasciwie to nie jestem magiem rakietowym, prosze pana — powiedzial, scierajac z twarzy kawalki smoka.
Ale w go dzine pozniej plomien zajasnial nad woda waski i bialy, z niebie skawym jadrem. I tym razem… tym razem smok jedynie sie usmiechnal.
— Raczej zgine, niz wpisze gdzies swoje imie — zapewnil Maly Willie.
— Ja wolalbym stanac przed smokiem — dodal Caleb. — Jednym z tych porzadnych, z daw nych lat, nie tym malym fajerwerkowym, co to je maja dzisiaj.
— Kiedy juz raz cie namowia, zebys napisal swoje imie, maja cie tam, gdzie chca — oznajmil Cohen.
— Za duzo tych liter — stwierdzil Truckle. — W do datku kazda inna. Ja tam zawsze stawiam X.
Orda zatrzymala sie na odpoczynek i papie rosa. Snieg lezal na ziemi gruba warstwa, ale powietrze bylo niemal cieple. Wyczuwalo sie juz lekkie mrowienie pola magicznego o wyso kim natezeniu.
— Za to czytanie… — powiedzial Cohen. — To calkiem inna historia. Nie mam nic przeciwko takim, co czasami umieja cos przeczytac. Przypuscmy, ze trafiam na mape, jak to sie zdarza, a ona ma wyrysowany wielki krzyz. Czlowiek czytajacy moze wtedy sporo odgadnac.
— Co takiego? Ze to mapa Truckle'a? — zapytal Maly Willie.
— Otoz to. Moze byc wlasnie Truckle'a.
— Ja umiem czytac i pisac — wyznal Zlowrogi Harry. — Przykro mi. Nalezy do zawodu. Tak jak etykieta. Trzeba byc uprzejmym wobec ludzi, ktorych wprowadza sie na deske nad zbiornikiem z reki nami. Wtedy jest bardziej zlowrogo.
— Nikt nie ma ci tego za zle, Harry — zapewnil go Cohen.
— Ha… to nie znaczy, ze udalo mi sie dostac te rekiny — dodal Harry. — Powinienem cos podejrzewac, kiedy Johnny Bezreki powiedzial, ze to rekiny, tylko jeszcze nie wyrosly im wszystkie pletwy. A one plywaly sobie w kolko, piszczaly wesolo i pro sily o ryby. Kiedy wrzucam ludzi do zbiornika tortur, to maja byc rozerwani na strzepy, a nie odkrywac swoja wewnetrzna jazn i osia gac zjednoczenie z kosmo sem.
— Po mojemu rekiny bylyby lepsze niz te ryby — uznal Caleb i skrzy wil sie.
— Nie, rekin smakuje jak siki — zaprotestowal Cohen. — A na przyklad…
— A na przyklad to — przerwal mu Truckle — nazywam zwykle kucharstwem.
Podazyli za zapachem przez labirynt glazow, az do jaskini. Ku zdumieniu minstrela kazdy z or dyncow wydobyl miecz.
— Nie mozna ufac kucharstwu — rzekl Cohen, najwyrazniej probujac to wytlumaczyc.
— Ale przeciez dopiero co walczyliscie z po twornymi, oblakanymi demonicznymi rybami! — przypomnial mu minstrel.
— Nie, to mnisi byli oblakani. Ryby byly… Z ry bami trudno powiedziec. Z obla kanym mnichem czlowiek wie, na czym stoi. A ktos, kto gotuje tak dobrze w takim miejscu, to zagadka.
— Wiec?
— Zagadki moga zabic.
— Ale przeciez zyjecie.
Miecz Cohena swisnal w po wietrzu, a moze nawet zaskwierczal — takie wrazenie odniosl minstrel.
— Rozwiazuje zagadki — oswiadczyl Cohen.
— Aha. Swoim mieczem… Tak jak Carelinus rozwiazal Wezel Tsortyjski?
— Nie znam sie na wezlach, maly.
Na pustej przestrzeni miedzy skalami, na ognisku bulgotala potrawka, a star sza pani pracowala nad haftem. Takiej sceny minstrel sie tutaj nie spodziewal, choc trzeba przyznac, ze starsza pani byla nieco… mlodo ubrana jak na babcie, a de wiza, ktora wyszywala na makatce, brzmiala SKOSZTUJ ZIMNEJ STALI, SWINSKI PSIE!
— Cos takiego… — Cohen schowal miecz. — Tak mi sie zdawalo, ze poznalem twoja reke. Jak leci, Vena?
— Dobrze wygladasz, Cohenie — powiedziala kobieta tak spokojnie, jakby wlasnie na nich czekala. — Macie ochote na potrawke, chlopaki?
— Pewno. — Truckle usmiechnal sie od ucha do ucha. — Ale niech bard pierwszy sprobuje.
— Wstydz sie, Truckle. — Kobieta odlozyla robotke.
— Wiesz, w koncu przy naszym ostatnim spotkaniu uspilas mnie i ukra dlas stos klejnotow…
— Czlowieku, to bylo czterdziesci lat temu! Poza tym zostawiles mnie sama, zebym walczyla z banda goblinow.
— Wiedzialem, ze gobliny pobijesz.
— A ja wiedzialam, ze te klejnoty wcale ci nie sa potrzebne. Dzien dobry, Zlowrogi Harry. Czesc, chlopaki. Przysuncie sobie jakis kamien. A kto to jest to chodzace chude nieszczescie?
— Bard — wyjasnil Cohen. — Bardzie, to jest Vena Kruczowlosa.
— Co? — zdumial sie bard. — Niemozliwe! Nawet ja slyszalem o Ve nie Kruczowlosej. To wysoka mloda kobieta z… Och…
Vena westchnela.
— Ciagle kraza te stare historie. — Przygladzila swe siwe wlosy. — Zreszta teraz jestem pania McGarry, chlopcy.
— Tak, slyszalem, ze sie ustatkowalas. — Cohen zanurzyl chochle w garnku i skosz towal potrawki. — Wyszlas za oberzyste. Zawiesilas miecz na scianie, mialas dzieciaki…
— Wnuki — poprawila go z duma pani McGarry. Po chwili jednak dumny usmiech zbladl. — Jeden z nich przejal gospode, ale drugi jest papiernikiem. Robi papier.
— Prowadzenie gospody to uczciwy fach. A nie wiele jest bohaterskiego w pa peterii hurtem. Ciecie papieru to jednak nie to samo. — Mlasnal glosno. — Dobre to, dziewczyno.
— Zabawne — powiedziala Vena. — Nigdy nie wiedzialam, ze mam talent, ale ludzie potrafia podrozowac cale mile, zeby sprobowac moich kluseczek.
— Czyli nic sie nie zmienilo — stwierdzil Truckle Nieuprzejmy. — He, he, he.
— Truckle — rzekl Cohen — pamietasz, kazales mi mowic, kiedy jestes za bardzo nieuprzejmy?
— Tak. I co ?
— To byl jeden z takich przypadkow.
— Zreszta — podjela pani McGarry, usmiechajac sie slodko do czerwonego ze wstydu Truckle'a — siedzialam tam jakis czas po smierci Charliego, az pomyslalam: Czy to juz wszystko? Mam juz tylko czekac na