Mrocznego Kosiarza? I wtedy … Byl taki zwoj…
— Jaki zwoj?! — zawolali chorem Cohen i Zlo wrogi Harry.
Spojrzeli na siebie podejrzliwie.
— Popatrz — rzekl w koncu Cohen, siegajac do swego worka. — Znalazlem taki stary zwoj z mapa, a na niej bylo pokazane, jak dotrzec do Gory Swiata i wszystkie te drobne sztuczki, zeby sie przedostac…
— Ja tez — przyznal Harry.
— Nic nie mowiles.
— Jestem wladca ciemnosci, Cohenie — tlumaczyl cierpliwie Harry. — Nie powinienem pracowac jako kapitan Pomocna Dlon.
— Powiedz przynajmniej, gdzie go znalazles.
— Och, w ja kims starozytnym grobowcu, ktory lupilismy.
— Ja swoj znalazlem w starym magazynie, w Im perium Agatejskim.
— A moj zostawil w gospo dzie pewien wedrowiec, caly w czerni — oznajmila pani McGarry.
W ciszy odezwal sie nagle minstrel.
— Ehm… przepraszam…
— Co? — zapytala chorem cala trojka.
— Czy to ja cos pomylilem, czy czegos tu nie dostrzegamy?
— Czego na przyklad? — zapytal Cohen.
— No, te zwoje wszystkie opisuja, jak sie dostac na Gore Swiata, a to niebezpieczna wyprawa, z ktorej nikt jeszcze nie wrocil zywy.
— Tak? No i co ?
— No to… tego… kto spisal te zwoje?
Offler, bog krokodyl, wstal od planszy, ktora byla w rze czywistosci swiatem.
— No dofra, czyj on jest? — zapytal. — Fo trafil naf sie infeligent.
Nastapilo ogolne wyciaganie szyi zebranych bostw, az wreszcie jedno z nich podnioslo reke.
— A ty jestes…
— Wszechmocny Nuggan. Czcza mnie w cze sciach Borogravii. Ten mlody czlowiek zostal wychowany w wie rze we mnie.
— A w co wierza nugganici?
— Tego… we mnie. Glownie we mnie. A wy znawcom nie wolno jesc czekolady, imbiru, grzybow i czosnku.
— Kiedy fegos fakafujesz, fo nie oszczedzasz, co? — mruknal Offler.
— Przeciez nie ma sensu zakazywac brokulow, prawda? Taka postawa jest bardzo staroswiecka. — Nuggan przyjrzal sie minstrelowi. — A ten az do tej chwili nigdy nie byl jakis szczegolnie inteligentny. Mam go porazic? W tej potrawce na pewno jest jakis czosnek. Pani McGarry wyglada na taka kobiete.
Offler zawahal sie. Byl bardzo starym bogiem, ktory powstal z paruja cych bagien w go racych, mrocznych krainach. Przetrwal wzloty i upadki nowszych, i z pew noscia piekniejszych bostw, rozwijajac u siebie pewna doze madrosci — to znaczy madrosci jak na boga.
Poza tym Nuggan nalezal do mlodszych bogow, pelnych ogni piekielnych, zarozumialosci i ambicji. Offler nie byl moze blyskotliwy, ale niejasno wyczuwal, ze na dluzsza mete przetrwanie wymaga od bostwa czegos wiecej niz tylko braku piorunow. Zywil tez calkiem nieboskie wspolczucie wobec kazdej istoty ludzkiej, ktorej bog zakazywal czekolady i czosnku. Poza tym Nuggan mial niesympatyczny wasik. Zaden bog nie powinien sie obnosic z takim wyszczotkowanym wasikiem.
— Nie — powiedzial, potrzasajac koscmi. — Fedzie lefsza zafawa.
Cohen zdusil koniec pogniecionego papierosa, wcisnal go sobie za ucho i spoj rzal na zielony lod.
— Jeszcze nie jest za pozno, zeby zawrocic — powiedzial Zlowrogi Harry. — Gdyby ktos mial ochote.
— Owszem, jest za pozno — odparl Cohen, nie ogladajac sie nawet. — Poza tym ktos tu nie gra uczciwie.
— Wlasciwie to zabawne — uznala Vena. — Przez cale zycie szukalam przygod ze starymi mapami znalezionymi w staro zytnych grobowcach, ale nigdy sie nie martwilam, skad pochodza. To jedna z tych spraw, nad ktorymi czlowiek sie nie zastanawia, jak na przyklad to, kto porzuca cala te bron, klucze i ze stawy medyczne, co to przewalaja sie w nie zbadanych lochach.
— Ktos chyba zastawia pulapke — stwierdzil Maly Willie.
— Pewno tak — zgodzil sie Cohen. — To nie bedzie pierwsza pulapka, w ktora wpadne.
— Chcemy wystapic przeciwko bogom, Cohenie — przypomnial Harry. — Kiedy ktos to robi, powinien byc pewien swego szczescia.
— Moje jakos dzialalo, az do teraz.
Wyciagnal reke i dotknal skalnej sciany przed soba.
— Ciepla.
— Przeciez jest pokryta lodem!
— Tak. Dziwne, nie? Dokladnie tak, jak pisali w tych zwojach. A widzi cie, jak ten lod sie trzyma skaly? To magia. No to… idziemy.
Nadrektor Ridcully zdecydowal, ze zaloga powinna odbyc szkolenie. Myslak Stibbons zauwazyl, ze wyruszaja w dzie dzine zjawisk nieoczekiwanych, Ridcully zarzadzil wiec, ze otrzymaja nieoczekiwane szkolenie.
Rincewind za to stwierdzil, ze wyruszaja na pewna smierc, co kazdemu w koncu udaje sie osiagnac bez zadnego szkolenia.
Potem jednak uznal, ze urzadzenie Myslaka jest wystarczajace. Po pieciu minutach spedzonych w nim pewna smierc przyjalby jako wyzwolenie.
— Znowu zwymiotowal — zauwazyl dziekan.
— Ale idzie mu to coraz lepiej — uznal kierownik studiow nieokreslonych.
— Jak mozesz tak mowic? Poprzednio wytrzymal cale dziesiec sekund, zanim popuscil.
— Tak, ale teraz wymiotuje bardziej obficie i ma wiekszy zasieg — wyjasnil kierownik studiow nieokreslonych, po czym oddalili sie obaj.
Dziekan rozgladal sie pilnie. Trudno bylo dostrzec aparat latajacy w cie niach okrytej brezentem barki. Plachty zakrywaly co ciekawsze fragmenty, unosil sie ostry zapach kleju i poli tury. Bibliotekarz, ktory lubil angazowac sie w przed siewziecia, zwisal swobodnie z bomu i wbijal w de ske drewniane kolki.
— To na pewno beda balony, zapamietaj moje slowa — uznal dziekan. — Mam juz w my slach pelny obraz. Balony, zagle, takielunek i tak dalej. Prawdopodobnie tez kotwica. Wymyslne zabawki.
— Podobno w Im perium Agatejskim maja latawce takie wielkie, ze moga uniesc czlowieka — przypomnial sobie kierownik studiow nieokreslonych.
— To moze on buduje tylko wiekszy latawiec?
W pewnym oddaleniu Leonard z Qu irmu siedzial w pla mie swiatla i szki cowal. Od czasu do czasu oddawal arkusz czekajacemu terminatorowi, ktory odbiegal natychmiast.
— Widziales, co wczoraj wymyslil? — zapytal dziekan. — Mial taki pomysl, ze beda moze musieli wyjsc na zewnatrz machiny, zeby ja naprawic albo co, wiec zaprojektowal takie urzadzenie, ktore pozwala ci latac ze smokiem na plecach! Twierdzi, ze to na sytuacje zagrozenia.
— Czy moze byc wieksze zagrozenie niz smok na plecach? — zdziwil sie kierownik studiow nieokreslonych.
— Otoz to! Ten czlowiek zyje w wiezy z kosci sloniowej!
— Naprawde? Myslalem, ze Vetinari trzyma go zamknietego w jakiejs komorce.