niebezpieczne szczeliny. Potem trzeba przeplynac podwodnymi grotami, strzezonymi przez gigantyczne, ludozercze ryby; zaden czlowiek ich jeszcze nie przebyl. Pozniej sa jacys oblakani mnisi i drzwi, ktore mozna przekroczyc, jedynie rozwiazujac jakas starozytna zagadke… Zwykle zagrywki.

— Brzmi to jak powazne zadanie — stwierdzil Zlowrogi Harry.

— Znamy rozwiazanie zagadki — wyjasnil Maly Willie. — To „zeby”.

— Jak to odkryliscie?

— Nie musielismy. W tych wrednych starych zagadkach zawsze chodzi o zeby.  — Maly Willie steknal, gdy wraz z Har rym przesuwali wozek przez wyjatkowo gleboka zaspe. — Ale najwiekszy klopot to przeciagnac tamtedy ten przeklety wozek, i to tak, zeby Hamish sie nie obudzil i nie narobil klopotow.

* * *

W swym mrocznym domu na krawedzi Czasu Smierc przygladal sie drewnianej skrzynce.

MOZE POWINIENEM SPROBOWAC JESZCZE RAZ, powiedzial.

Schylil sie, podniosl kociaka, poglaskal, po czym wlozyl do skrzynki i za mknal wieko.

KOT ZDECHNIE, KIEDY SKONCZY SIE POWIETRZE?

— Pewnie tak, panie — zgodzil sie Albert, jego kamerdyner. — Ale chyba nie o to chodzi. Jezeli dobrze zrozumialem, nie wiadomo, czy kot jest zywy, czy martwy, dopoki sie do niego nie zajrzy.

MARNIE WYGLADALYBY SPRAWY, ALBERCIE, GDYBYM NIE WIEDZIAL, CZY COS JEST ZYWE, CZY MARTWE, DOPOKI BYM NIE POSZEDL DO TEGO I NIE POPATRZYL.

— Hm… Wedlug teorii, panie, to akt patrzenia okresla, czy jest zywy, czy nie.

Smierc wydawal sie urazony.

CZYZBYS SUGEROWAL, ALBERCIE, ZE ZABIJE KOTA SAMYM SPOJRZENIEM?

— To nie calkiem tak, panie.

ZNACZY, NIE ROBIE PRZECIEZ MIN ANI NIC.

— Szczerze panu wyznam, ze moim zdaniem nawet magowie nie calkiem rozumieja te historie z nie oznaczonoscia. Za moich czasow nie zajmowalismy sie takimi kategoriami problemow. Jesli czlowiek nie byl pewien, to byl martwy.

Smierc pokiwal glowa. Coraz trudniej bylo dotrzymac kroku czasom. Wezmy takie wymiary rownolegle. Wymiary pasozytnicze to co innego; te rozumial. Mieszkal w jednym z nich. Byly to wszechswiaty nie do konca zupelne, mogly zatem istniec jedynie przysysajac sie do nosiciela, tak jak remora. Ale rownolegle wymiary oznaczaly, ze cokolwiek ktos zrobil, nie zrobil tego gdzie indziej. Dla istoty, ktora z samej swej natury operowala na faktach pewnych, to trudny problem. Jak gra w po kera przeciwko nieskonczonej liczbie przeciwnikow.

Otworzyl skrzynke i wyjal kotka. Zwierzak patrzyl na niego z obla kanym zdumieniem, normalnym u wszystkich kociat.

NIE POPIERAM OKRUCIENSTWA WOBEC KOTOW, oswiadczyl Smierc i po stawil zwierzaka na podlodze.

— Chyba ten pomysl z ko tem w pu delku to zwyczajna metafora — rzekl Albert.

AHA. KLAMSTWO.

Smierc pstryknal palcami.

Gabinet Smierci nie zajmowal przestrzeni w zwy klym sensie tego slowa. Sciany i sufit sluzyly raczej jako dekoracja niz dowolny typ ograniczen wymiarowych. Teraz rozwialy sie, a w powie trzu wyrosla gigantyczna klepsydra.

Trudno byloby okreslic jej rozmiar, ale z pewno scia byl mierzony w mi lach. Wewnatrz wsrod spadajacego piasku uderzaly blyskawice. Na zewnatrz, na szkle, wyryty byl zolw.

MUSIMY ZROBIC TROCHE MIEJSCA, stwierdzil Smierc.

* * *

Zlowrogi Harry kleczal przed pospiesznie skonstruowanym oltarzem. Zbudowal go glownie z cza szek, ktore nietrudno bylo znalezc w tym okrutnym krajobrazie. Harry sie modlil. W dlu gim zyciu wladcy ciemnosci, chocby w nie wielkiej skali, nawiazal pewne kontakty na innych plaszczyznach istnienia. Byly to… chyba bostwa, jak przypuszczal. Mialy takie imiona, jak na przyklad Olk-Kalath, Wysysacz Dusz, ale szczerze mowiac, rozgraniczenie miedzy bogami a de monami nawet w naj lepszych momentach wydawalo sie dosc nieokreslone.

— O, po tezny — zaczal, co bylo rozsadnym zagajeniem i religij nym odpowiednikiem zdania „Do wszystkich zainteresowanych”. — Musze cie uprzedzic, ze banda bohaterow wspina sie na Gore Swiata, zeby uderzyc was zwracanym ogniem. Obys porazil ich gromem swego gniewu, a po tem spojrzal przychylnie na twego sluge, Zlowrogiego Harry'ego Leka, poczte mozna zostawiac u pani Gibbons, Aleja Dolmenow 12, Barr-han, Llamedos. Takze, jesli to mozliwe, chcialbym otrzymac lokalizacje w poblizu prawdziwych kraterow z lawa, kazdy inny zly wladca jakos zdobywa przerazajacy krater z lawa, nawet na stu stopach tej przekletej gleby osadowej, wybacz prosze moj klatchianski, to kolejny dowod dyskryminacji malych firm, bez urazy.

Odczekal chwile, na wypadek gdyby nadeszla odpowiedz, westchnal i stanal na nieco drzacych nogach.

— Jestem zlym i nie godnym zaufania wladca ciemnosci — stwierdzil. — Czego wlasciwie sie spodziewali? Mowilem im. Uprzedzalem. Owszem, gdyby to tylko ode mnie zalezalo… Ale gdzie bym sie znalazl, jako wladca ciemnosci, gdybym…

Jego wzrok trafil nagle na cos rozowego. Lezalo niedaleko. Wspial sie na przysypany sniegiem glaz, zeby lepiej widziec…

Dwie minuty pozniej reszta Srebrnej Ordy dolaczyla do niego i w za dumie obserwowala caly obraz. Tylko minstrel dostal mdlosci.

— Czegos takiego nie widuje sie czesto — stwierdzil Maly Willie.

— Czego? Czlowieka zaduszonego motkiem rozowej welny? — zdziwil sie Caleb.

— Nie, myslalem o tam tych dwoch.

— Tak. Trudno uwierzyc, czego mozna dokonac drutami do robotek — przyznal Cohen. Obejrzal sie na zaimprowizowany oltarz. — To twoja robota, Harry? Mowiles, ze chcesz zostac sam.

— Rozowa welna? — zasmial sie nerwowo Harry. — Ja i rozowa welna?

— Przepraszam, ze cos takiego sugerowalem — zmieszal sie Cohen. — No, ale nie mamy czasu na glupstwa. Chodzmy zalatwic te Groty Strachu. Gdzie nasz bard? A, jest. Przestan rzygac i wy ciagaj swoj notatnik. Pierwszy, ktory da sie przepolowic przez ukryte ostrze, jest zgnilym jajem, dobra? I jesz cze jedno… Starajcie sie nie budzic Hamisha, co?

* * *

Morze wypelnione bylo chlodnym, zielonkawym blaskiem.

Kapitan Marchewa siedzial na dziobie. Ku zdumieniu Rincewinda, ktory wyszedl na ponury wieczorny spacer po pokladzie, cos haftowal.

— To naszywka naszej misji — wyjasnil. — Widzisz? Ta jest dla ciebie. — Pokazal Rincewindowi.

— Ale po co?

— Dla morale.

— Ach, no tak. Ty masz go mnostwo, Leonard nie potrzebuje, a ja nigdy nie mialem ani odrobiny.

— Zartujesz, uwazam, ze to bardzo wazne. Musimy miec cos, co trzyma zaloge razem.

— Jasne. To cos sie nazywa skora. Wszyscy powinni trzymac sie po jej wewnetrznej stronie.

Rincewind przygladal sie naszywce. Nigdy nie nosil zadnych odznak. No… wlasciwie to nieprawda. Mial kiedys taka z napi sem „Dzis mam juz 5 lat”, co jest chyba najgorszym mozliwym prezentem dla szesciolatka. Tamte urodziny byly najpaskudniejszym dniem w jego zyciu.

— Potrzebne jest jeszcze jakies motto dodajace odwagi — tlumaczyl Marchewa. — Magowie znaja sie na takich rzeczach, prawda?

— Moze Morituri Nolumus Mori. To ma odpowiednie brzmienie — zaproponowal Rincewind smetnym glosem.

Вы читаете Ostatni bohater
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату