— Nic im sie nie stanie, prawda? — zapytal, trzymajac sie w bez piecznej odleglosci od klatek. — Gdyby ktorys ucierpial, bede mial powazne klopoty ze Slonecznym Schroniskiem w Ankh -Morpork, a moge pana zapewnic, ze nie jest to przyjemna perspektywa.
— Pan da Quirm twierdzi, ze nie ma powodow, by nie wrocily wszystkie bezpiecznie.
— A czy pan, panie Stibbons, zawierzylby swoja osobe aparatowi popychanemu przez smoki?
Myslak nerwowo przelknal sline.
— Nie jestem materialem na bohatera, panie.
— A coz powoduje te panska niemoznosc, jesli wolno spytac?
— To dlatego, mysle, ze mam aktywna wyobraznie.
To chyba dobre wytlumaczenie, myslal Vetinari, odchodzac. Roznica polega na tym, ze gdy inni ludzie wyobrazaja sobie w slo wach i obra zach, Leonard wyobrazal sobie w ksztal tach i prze strzeni. Jego marzenia senne pojawialy sie ze schematem ciecia i in strukcja montazu.
Vetinari odkryl, ze coraz bardziej liczy na sukces swojego alternatywnego planu.
Kiedy wszystko zawiedzie, modl sie.
— W po rzadku, chlopcy. Cisza. Prosze o spo koj.
Hughnon Ridcully, najwyzszy kaplan Slepego Io, spogladal na tlum kaplanow i kapla nek wypelniajacy potezna swiatynie Pomniejszych Bostw.
Wiele cech charakteru laczylo go z jego bratem Mustrumem. On takze uwazal sie przede wszystkim za organizatora. Istnialo wielu ludzi, znakomicie wykwalifikowanych w wierze, wiec im to pozostawial. Trzeba o wiele wiecej niz modlitwy, by dopilnowac, zeby pranie wykonywano w ter minie, a bu dynki byly remontowane.
Istnialo teraz tak wiele bostw… co najmniej dwa tysiace. Wiele, naturalnie, wciaz bylo calkiem malych. Ale nalezalo na nie uwazac. To przede wszystkim kwestia mody. Wezmy takiego Oma, na przyklad. Dopiero co byl zaledwie drobnym, krwiozerczym bostwem w ja kims oblakanym, goracym kraiku, az nagle stal sie jednym z czo lowych bogow. Dokonal tego, nie odpowiadajac na modly, ale w pe wien dynamiczny sposob, ktory pozostawial otwarta mozliwosc, ze pewnego dnia odpowie, a wtedy strzela fajerwerki. Na Hughnonie, ktory przetrwal dziesieciolecia goracych dysput teologicznych dzieki temu, ze sprawnie i celnie krecil ciezkim trybularzem, ta nowa technika zrobila wielkie wrazenie.
Pojawialy sie tez bostwa calkiem nowe, jak Aniger, bogini rozgniecionych zwierzat. Kto by przypuszczal, ze lepsze goscince i szyb sze powozy do tego doprowadza? Ale bogowie rosli, kiedy wzywano ich w potrze bie, a dosta tecznie wiele duszyczek krzyknelo: „O bogowie, co ja rozjechalem?”.
— Bracia! — zawolal wreszcie Hughnon, znuzony wyczekiwaniem. — I sio stry!
Gwar ucichl. Kilka platkow zluszczonej farby splynelo wolno z su fitu.
— Dziekuje — powiedzial Ridcully. — Czy teraz wszyscy moga mnie wysluchac? Moi koledzy — wskazal starszych duchownych za soba — i ja pracowalismy, moge was zapewnic, nad ta idea od dluzszego czasu i nie ma watpliwosci, ze jest teologicznie poprawna. Czy moge mowic dalej?
Wciaz wyczuwal irytacje wsrod kleru. Urodzeni przywodcy nie lubia, gdy ktos im przewodzi.
— Jesli nie sprobujemy — wolal — bezbozni magowie moga zrealizowac swoj plan. A my wyjdziemy na doborowa bande prostaczkow.
— Wszystko swietnie, ale forma tez jest wazna — burknal jakis kaplan. — Nie mozemy wszyscy modlic sie jednoczesnie. Wiemy przeciez, ze bogowie nie lubia ekumenizmu. I jakich niby slow uzyjemy, jesli wolno spytac?
— Wydawalo mi sie, ze jakas krotka, niekontrowersyjna… — Hughnon Ridcully urwal nagle. Przed nim stali kaplani, ktorym swiety edykt zabranial jedzenia brokulow, kaplani wymagajacy, zeby niezamezne dziewczeta zaslanialy uszy, by nie rozpalac namietnosci w mez czyznach, a takze kaplani oddajacy czesc malemu herbatnikowi z ro dzynkami. Nic nie bylo niekontrowersyjne.
— Widzicie, wszystko wskazuje na to, ze swiat wkrotce sie skonczy — oznajmil slabym glosem.
— I co z tego ? Niektorzy z nas oczekuja czegos takiego juz od dluzszego czasu. To bedzie kara dla ludzkosci za jej zepsucie!
— I za brokuly!
— I te krotko sciete wlosy, jakie dziewczeta dzis nosza!
— Tylko herbatniki dostapia zbawienia!
Ridcully goraczkowo wymachiwal pastoralem, starajac sie ich uspokoic.
— Ale tutaj nie mamy do czynienia z gnie wem bogow — tlumaczyl. — To dzielo czlowieka!
— No tak, ale moze on byc narzedziem boga!
— To Cohen Barbarzynca — wyjasnil Ridcully. — Mimo to moze…
Mowca z tlumu zostal uciszony szturchnieciem stojacego obok kaplana.
— Zaczekaj…
Rozlegl sie gwar podnieconych rozmow. Niewiele bylo swiatyn, ktore nie zostaly okradzione czy napadniete w dlugim i pel nym przygod zyciu Cohena. Kaplani wiec szybko sie zgodzili, ze zaden bog nigdy nie mial w opiece niczego, co chocby przypominalo tego barbarzynce. Hughnon skierowal wzrok ku sklepieniu z jego przepiekna, choc nieco podniszczona panorama bogow i hero sow. Bogowie maja chyba latwiejsze zycie, uznal.
— No dobrze — rzekl laskawie jeden z prote stujacych. — W tym przypadku mozemy chyba, wobec szczegolnych okolicznosci, zasiasc razem do stolu. Ten jeden raz.
— Aha. To dobrze… — zaczal Ridcully.
— Ale oczywiscie musimy bardzo powaznie rozwazyc, jaki ksztalt winien miec ow stol.
Ridcully przez moment spogladal na niego bez wyrazu. Potem z nie ruchoma twarza pochylil sie do jednego ze swych subdiakonow.
— Scallop, poslij kogos, niech powie mojej zonie, zeby przygotowala mi rzeczy na noc. Mam wrazenie, ze to jeszcze troche potrwa.
Centralna iglica Cori Celesti wydawala sie codziennie tak samo daleka.
— Jestescie pewni, ze Cohen dobrze nas prowadzi? — zapytal Zlowrogi Harry, pomagajac Malemu Williemu manewrowac wozkiem Hamisha po lodzie.
— Co jest, Harry? Probujesz wzbudzic niezgode w od dziale?
— Przeciez was uprzedzalem, Will. Jestem wladca ciemnosci. Musze zachowac forme. A my podazamy za przywodca, ktory stale zapomina, gdzie schowal swoja sztuczna szczeke.
— Co? — zapytal Wsciekly Hamish.
— Chce tylko powiedziec, ze wysadzanie bogow w powie trze moze spowodowac klopoty — mowil dalej Harry. — Troche to… pozbawione szacunku.
— Na pewno w swoim czasie zbezczesciles pare swiatyn, co, Harry?
— Ja je prowadzilem, Will. Prowadzilem. Przez jakis czas bylem przeciez Oblakanym Wladca Demonow. Mialem Swiatynie Grozy.
— Tak, na swojej dzialce. — Maly Willie usmiechnal sie kpiaco.
— Racja, wypominaj, co masz mnie oszczedzac — burknal ponuro Harry. — Tylko dlatego, ze nigdy nie wszedlem do czolowej ligi, dlatego…
— Spokojnie, Harry. Wiesz przeciez, ze wcale tak nie myslimy. Szanowalismy cie. Znales Kodeks, dotrzymywales wiary. Wiesz, Cohen uwaza, ze bogom od dawna sie to nalezy. Ja za to troche sie martwie, bo przed nami leza niemile okolice.
Zlowrogi Harry spojrzal w glab snieznego kanionu.
— Jest podobno jakas magiczna sciezka prowadzaca pod gore — opowiadal Maly Willie. — Ale zanim sie do niej dostaniemy, trzeba wyminac mase jaskin.
— Niepokonane Groty Strachu — podpowiedzial Zlowrogi Harry.
— Slyszales o nich ? — Willie byl pod wrazeniem. — Wedlug jakiejs starej legendy strzeze ich legion straszliwych potworow i kilka demonicznie chytrych urzadzen. Nikt jeszcze tamtedy nie przeszedl. Sa tez