Kiedy patrzyl, wydluzyla sie odrobine.

— Nie moga zwyczajnie skrecic i wro cic? — zapytal.

— Nie, panie. To nie dziala w taki sposob.

— Czy moga wyrzucic bibliotekarza?

Magowie byli wstrzasnieci propozycja.

— Nie, panie — odparl Myslak. — To byloby morderstwo.

— Tak, ale maja ocalic swiat. Ginie jeden malpolud, przezywa jeden swiat. Nie trzeba byc chyba magiem rakietowym, zeby to sobie przeliczyc. Prawda?

— Nie mozemy od nich zadac, zeby podjeli taka decyzje.

— Doprawdy? Ja takie decyzje podejmuje codziennie — oswiadczyl Vetinari. — Zreszta, co tam… Czego im brakuje?

— Powietrza i mocy smokow.

— Jesli porabia orangutana na kawalki i nakar mia nim smoki, czy nie upieka w ten sposob dwoch pieczeni przy jednym ogniu?

Nagle ochlodzenie atmosfery powiedzialo Vetinariemu, ze sluchacze znow za nim nie nadazaja.

— A ogien smokow jest im potrzebny do…?

— Do zamkniecia trajektorii wokol Dysku, panie. Musza odpalic smoki w od powiednim momencie.

Vetinari raz jeszcze przyjrzal sie magicznemu modelowi swiata.

— A te raz?

— Nie jestem calkiem pewien, panie. Moga sie rozbic o Dysk, ale moga tez wystrzelic prosto w nie skonczona przestrzen.

— I po trzebuja powietrza?

— Tak.

Reka Patrycjusza przesunela sie przez kontur swiata, a dlugi palec wskazal pewne miejsce.

— Czy tutaj jest powietrze?

* * *

— To jedzenie — stwierdzil Cohen — bylo bohaterskie. Nie da sie go okreslic innym slowem.

— Szczera prawda, pani McGarry — zgodzil sie Zlowrogi Harry. — Nawet kurczak nie smakuje tak bardzo jak kurczak.

— A macki prawie wcale nie psuly smaku — dodal z entu zjazmem Caleb.

Siedzieli i podzi wiali widok. To, co kiedys bylo swiatem w dole, teraz stalo sie swiatem z przodu, wyrastajacym przed nimi jak nieskonczony mur.

— Co to jest, o tam ? — Cohen wskazal palcem.

— Dzieki, przyjacielu — mruknal z wy rzutem Zlowrogi Harry i odwro cil wzrok. — Ale wolalbym, zeby… kurczak pozostal tam, gdzie jest. Jesli ci to nie przeszkadza.

— To Wyspy Dziewicze — wyjasnil minstrel. — Nazwa pochodzi od tego, ze jest ich tak wiele.

— A moze tak trudno je znalezc — wtracil Truckle Nieuprzejmy. — He, he, he.

Czknal.

— Mozna stund zobaczyc gwiazdy — zauwazyl Wsciekly Hamish. — Chociaz to dzien.

Cohen usmiechnal sie szeroko. Wsciekly Hamish nieczesto uczestniczyl w roz mowie.

— Mowia, ze kazda z nich jest swiatem — oswiadczyl Zlowrogi Harry.

— Jasne — mruknal Cohen. — Ile ich jest, bardzie?

— Nie wiem. Tysiace. Miliony.

— Miliony swiatow, a nam zostalo… Ile? Ile masz lat, Hamish?

— Co? Zem sie urodzil tego dnia, kiedy umarl stary than.

— Kiedy to bylo? Ktory stary than? — pytal cierpliwie Cohen.

— Co? Przecie zem nie jest uczonym. Nie pamietam takich gupot!

— Moze ze sto lat — podsumowal Cohen. — Sto lat. A sa miliony swiatow. — Zaciagnal sie papierosem i potarl czolo grzbietem kciuka. — Dranstwo.

Skinal na minstrela.

— A co robil twoj kumpel Carelinus, kiedy juz wysmarkal sobie nos?

— Nie powinniscie go lekcewazyc — oburzyl sie minstrel. — Zbudowal ogromne imperium… Za wielkie, szczerze mowiac. I pod wieloma wzgledami byl do was podobny. Nie slyszeliscie o Wezle Tsortyjskim?

— Brzmi jak jakies swinstwo — uznal Truckle. — He, he, he.

Minstrel westchnal.

— To byl bardzo duzy i skom plikowany wezel, wiazacy ze soba dwie belki w swia tyni Offlera w Tsorcie. Legenda mowila, ze kto zdola go rozwiazac, zostanie wladca kontynentu.

— Takie wezly moga byc trudne — przyznala pani McGarry.

— Carelinus rozcial go mieczem! — oznajmil minstrel. Ujawnienie tego dramatycznego gestu nie wywolalo jednak reakcji, jakiej oczekiwal.

— Czyli byl tez oszustem, nie tylko maminsynkiem? — upewnil sie Maly Willie.

— Nie. To byl dramatyczny, nie, proroczy gest!

— Owszem, zgadza sie, ale trudno to uznac za rozwiazanie. Znaczy, przeciez bylo powiedziane: rozwiazac. Nie rozumiem, czemu niby…

— Nie, nie. Chlopak ma troche racji — przerwal Cohen, ktory wyraznie przemyslal sobie te kwestie. — To nie bylo oszustwo, bo to dobra historia. Tak. To rozumiem. — Parsknal smiechem. — I moge sobie wyobrazic. Banda smetnych kaplanow i roz nych takich stoi dookola i wszy scy mysla: „To oszustwo, ale chlopak ma naprawde wielki miecz, wiec nie bede pierwszy, ktory mu to powie… A na dodatek jeszcze bardzo wielka armie na zewnatrz”. Ha. Tak. Hm… A co zrobil potem?

— Podbil wieksza czesc znanego swiata.

— Zuch chlopak. A potem ?

— Potem, no… wrocil do domu, panowal przez kilka lat, pozniej umarl, jego synowie sie poklocili, wybuchlo pare wojen… i to byl koniec imperium.

— Tak, dzieci potrafia sprawiac klopoty — westchnela Vena, pochylona nad robotka. Haftowala niezapominajki dookola napisu SPAL TEN DOM.

— Niektorzy uwazaja, ze poprzez dzieci osiaga sie niesmiertelnosc — zauwazyl minstrel.

— Tak? — rzucil zlosliwie Cohen. — To powiedz, jak mial na imie chociaz jeden twoj pradziad.

— No… tego…

— Wlasnie. Ja na przyklad mam kupe dzieciakow. Wiekszosci nigdy nie widzialem. Wiesz, jak to jest. Ale wszystkie maja piekne, silne matki i mam wsciekla nadzieje, ze zyja dla siebie, nie dla mnie. Duzo dobrego przyszlo temu twojemu Carolinusowi z sy now, ktorzy stracili jego imperium.

— Ale prawdziwy historyk moglby wam powiedziec o wiele wiecej…

— Ha! Liczy sie to, co pamietaja zwykli ludzie. Piesni i opo wiesci. Niewazne, jak zyles i umar les, ale jak opowiadaja to bardowie.

Minstrel poczul na sobie skupiony wzrok wszystkich obecnych.

— Ehm… robie duzo notatek — zapewnil.

* * *

— Uuk — powiedzial bibliotekarz tytulem wyjasnienia.

— Mowi, ze potem cos mu spadlo na glowe — tlumaczyl Rincewind. — To pewnie bylo wtedy, kiedy zanurkowalismy.

— Mozemy wyrzucic troche tych rzeczy? — zaproponowal Marchewa. — Wiekszosc i tak nie bedzie nam potrzebna.

— Niestety nie — odparl Leonard. — Stracimy powietrze, jesli otworzymy wlaz.

— Ale przeciez mamy te helmy do oddychania — zauwazyl Rincewind.

— Trzy helmy — przypomnial Leonard.

Вы читаете Ostatni bohater
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату