ta kiej chwili wybor byl oczywisty.
Rincewind, z za mglonym wzrokiem, ze sluchem atakowanym odglosami cierpiacego statku, szarpnal jedyna, do ktorej mogl dosiegnac.
Nie moge umiescic tego w sadze, myslal minstrel. Nikt nie uwierzy. Przeciez normalnie nikt mi w zy ciu nie uwierzy…
— Zaufajcie mi, dobrze? — mowil Zlowrogi Harry do ordyncow. — Znaczy, naturalnie, nie jestem godny zaufania, przyznaje, tu jednak wchodzi w gre kwestia dumy zawodowej. Zaufajcie mi. To zadziala. Zaloze sie, ze nawet bogowie nie znaja wszystkich bogow. Mam racje?
— Czuje sie jak normalny czubek z tymi skrzydlami — poskarzyl sie Caleb.
— Pani McGarry bardzo sie przy nich napracowala, wiec nie narzekaj — burknal Zlowrogi Harry. — Swietnie wygladasz jak na boga milosci. Jakiej milosci, wolalbym nie mowic. A ty jestes…
— Bogiem ryb, Harry — wyjasnil Cohen, ktory przykleil sobie luski na skorze i przy gotowal cos w ro dzaju rybiego helmu z jed nego z bylych przeciwnikow.
Zlowrogi Harry staral sie oddychac powoli.
— Dobrze, dobrze. Bardzo stary bog ryb, tak. A ty, Truckle, jestes…
— …bogiem przeklinania jak demony — oznajmil stanowczo Truckle Nieuprzejmy.
— Ehm… to calkiem mozliwe — wtracil minstrel, gdy Zlowrogi Harry zmarszczyl czolo. — W koncu istnieja muzy tanca, spiewu, a na wet muza poezji erotycznej…
— To akurat latwe — rzucil Truckle lekcewazaco. — W Quir mie zyla mieszczanka jedna, co chwyt…
— Dobrze, dobrze, wystarczy. A ty, Hamish?
— Bog rzeczy.
— Jakich rzeczy?
Hamish wzruszyl ramionami. Nie osiagnal tak zaawansowanego wieku dzieki niepotrzebnie rozwinietej wyobrazni.
— No, roznosci — powiedzial. — Moze zgubionych rzeczy? Takich tam, co se leza dookola.
Srebrna Orda spojrzala na minstrela, ktory po krotkim zastanowieniu skinal glowa.
— Moze sie udac — uznal.
Zlowrogi Harry podszedl do Malego Williego.
— Willie, dlaczego masz pomidora na glowie i mar chew w uchu ?
Maly Willie usmiechnal sie z duma.
— To ci sie spodoba — zapewnil. — Bog bycia komus niedobrze.
— To juz bylo — oswiadczyl minstrel, nim Harry zdazyl odpowiedziec. — Vometia. Bogini w Ankh -Morpork, tysiace lat temu. Zlozyc ofiare Vometii znaczylo…
— Wiec lepiej wymysl cos innego — rzucil Harry.
— Tak? — oburzyl sie Willie. — A ty niby kim bedziesz?
— Ja… no… ja bede bostwem ciemnosci — wyjasnil Zlowrogi. — Zawsze jest ich sporo…
— Zaraz! Nie mowiles, ze mozemy byc demoniczni — zaprotestowal Caleb. — Jak moge byc demoniczny, to raczej mnie demony porwa, niz zostane tym kretynem kupidynem.
— Bo jakbym powiedzial, ze mozemy byc demonami, wszyscy byscie chcieli byc demonami — zauwazyl Harry. — I tak od paru godzin sie klocimy. Zreszta inni bogowie wyczuja, ze cos smierdzi, jesli nagle zjawi sie cala banda bostw ciemnosci.
— Pani McGarry nic nie przygotowala — poskarzyl Truckle.
— Pomyslalam, ze moglabym pozyczyc helm Zlowrogiego Harry'ego i wsli znac sie jako dziewica Walkiria — wyjasnila Vena.
— Dobry, rozsadny pomysl — pochwalil Harry. — Kilka z nich musi sie tam krecic.
— A Harry'emu helm i tak nie bedzie potrzebny, bo za chwile zacznie sie skarzyc na noge albo grzbiet, albo jeszcze cos i nie bedzie mogl isc z nami — wtracil konwersacyjnym tonem Cohen. — A to z po wodu tego, ze nas zdradzil. Mam racje, Harry?
Gra stawala sie coraz ciekawsza. Obserwowala ja juz wiekszosc bogow. Bogowie lubia sie posmiac, choc trzeba przy tym zaznaczyc, ze ich poczucie humoru nie nalezy do subtelnych.
— Mam nadzieje — odezwal sie Slepy Io, podstarzaly przywodca bogow — ze nie moga nam zrobic nic zlego.
— Nie — uspokoil go Los, przekazujac kosci. — Gdyby byli bardzo inteligentni, nie zostaliby bohaterami.
Zagrzechotaly kosci. Jedna z nich przeleciala nad plansza, zaczela wirowac w powie trzu coraz szybciej i szyb ciej, az wreszcie zniknela w ob loczku pylu kosci sloniowej.
— Ktos wyrzucil nieoznaczonosc — zauwazyl Los. Uniosl wzrok. — Ach… Ty, Pani.
— Witaj, panie — odparla Pani.
Jej imienia nigdy nie wymawiano, choc wszyscy je znali. Wymowic glosno jej imie oznaczalo, ze natychmiast odejdzie. Mimo ze miala bardzo niewielu prawdziwych wyznawcow, byla jednym z naj potezniejszych bostw na Dysku, poniewaz w glebi serca kazdy mial nadzieje i wierzyl, ze istnieje.
— I ja kiz jest twoj ruch, moja droga? — zapytal Slepy Io.
— Juz go wykonalam. Ale rzucilam kosci tam, gdzie ich nie widzicie.
— To dobrze. Lubie wyzwania. W ta kim razie…
— Proponuje dodatkowa rozrywke, panie — wtracil gladko Los.
— To znaczy?
— Coz, chca byc traktowani jak bogowie. Sugeruje, bysmy tak uczynili…
— Fcesz fofiedziec, ze fafy traktofac ich fofaznie? — zdziwil sie Offler.
— Do czasu. Do czasu.
— Do jakiego czasu? — spytala Pani.
— Do czasu, Pani, kiedy przestanie to byc zabawne.
Wsrod sawanny Howondalandu zyje plemie N'tuitif, jedyny na swiecie lud calkowicie pozbawiony wyobrazni.
Na przyklad ich legenda o gro mie brzmi mniej wiecej tak: „Grom to glosny dzwiek na niebie, powstajacy w wyniku zaklocenia stanu mas powietrza wskutek przeskoku blyskawicy”. A ich legenda „Jak zyrafa uzyskala dluga szyje” mowi tyle: „Za dawnych dni przodkowie starego Zyrafy mieli szyje troche dluzsze niz inne zyjace na sawannie zwierzeta; jednak dostep do wysoko rosnacych lisci dawal im taka przewage, ze glownie dlugoszyje zyrafy przetrwaly, przekazujac te dlugie szyje poprzez krew, tak jak czlowiek moze przekazac wlocznie swemu wnukowi; niektorzy twierdza jednak, ze wszystko jest o wiele bardziej skomplikowane i to wyjasnienie stosuje sie tylko do krotszych szyj okapi; tak wlasnie bylo”.
N'tuitif byli ludem spokojnym i zo stali wybici niemal do nogi przez sasiadow posiadajacych bujna wyobraznie, a zatem rowniez mnostwo bogow, przesadow, wierzen i pomy slow o ilez lepsze byloby zycie, gdyby mieli wieksze tereny lowieckie.
O wydarzeniach na ksiezycu owego dnia N'tuitif opowiadaja: „Ksiezyc swiecil jasno, a z niego wznioslo sie inne swiatlo, ktore rozdzielilo sie na trzy swiatla i zga slo. Nie wiemy, dlaczego tak sie stalo. Stalo sie i tyle ”.
Zostali potem wyrznieci przez szczep sasiadow przekonanych, ze swiatlo bylo sygnalem od boga Ukli, ktory w ten sposob nakazywal im poszerzyc tereny lowieckie jeszcze troche. Jednakze ow szczep wkrotce zostal wybity przez inny, ktory wiedzial, ze swiatla to ich przodkowie mieszkajacy na ksiezycu, nakazujacy zabic wszystkich niewierzacych w boginie Glipzo. Trzy lata pozniej ich z kolei zabil kamien spadajacy z nieba, rezultat wybuchu gwiazdy sprzed miliarda lat.
Tak to sie wszystko toczy. Jesli nie analizowac zbyt dokladnie, mozna to uznac za sprawiedliwosc.