— Naprawde? Zawsze uwazalem go za kogos naturalnie dobrodusznego. No, chyba ze ktos go nazwie malpiszonem, oczywiscie.
„Latawiec” zakrecil znowu, sunac po niebie niczym wahadlo.
— Uuk!
— Jesli wyjrzycie przez okno po lewej stronie, mozecie zobaczyc praktycznie wszystko — przetlumaczyl Rincewind.
— Uuk!
— A je sli wyjrzycie przez okno na prawej burcie, zobaczycie… na bogow!
Po prawej stronie wznosila sie Gora. Na szczycie, migoczac w blasku slonca, wyrastal dom bogow. A nad nim, ledwie widoczny nawet w kry stalicznie czystym powietrzu, wirowal polyskliwy lej pola magicznego Dysku, uziemiajacego sie w samym srodku swiata.
— Czy… jestes czlowiekiem bardzo religijnym? — zapytal Rincewind. Chmury przemykaly za oknem.
— Wierze, ze wszystkie religie odzwierciedlaja pewien aspekt prawdy ostatecznej. Owszem — potwierdzil Marchewa.
— Niezla gadka — pochwalil go mag. — Moze uda ci sie ja sprzedac.
— A ty ? — zainteresowal sie Marchewa.
— No… Slyszales o takiej religii, ktora uznaje krecenie sie w kolko za forme modlitwy?
— Oczywiscie. Pedzacy Wirownicy z Kla tchu.
— Moja jest podobna, tylko ze poruszamy sie raczej po liniach prostych. Tak. Szybkosc jest sakramentem.
— Wierzysz, ze daje ci jakis rodzaj wiecznego zycia?
— Nie wiecznego jako takiego. Raczej… No, po prostu zycia. Daje zycie. To znaczy — wyjasnil Rincewind — wiecej zycia niz czlowiek by mial, gdyby nie biegl bardzo szybko po linii prostej. Chociaz zakrety tez sa dopuszczalne w nie rownym terenie.
Marchewa westchnal ciezko.
— Tak naprawde to jestes tchorzem, co?
— Owszem, ale nigdy nie moglem zrozumiec, co w tym zlego. Trzeba miec charakter, zeby uciekac. Wielu byloby rownie tchorzliwych jak ja, gdyby tylko wystarczylo im odwagi.
Znowu wyjrzeli przez okno. Gora zblizyla sie wyraznie.
— Zgodnie z opisem misji… — Marchewa przerzucil plik pospiesznie zapisanych kartek z in formacjami naukowymi, ktore Myslak wcisnal mu w reke tuz przed startem — …pewna liczba ludzi wkroczyla w prze szlosci do Dunmanifestin i wrocila zywa.
— To, ze wrocili zywi, per se nie jest specjalnie pocieszajace — stwierdzil mag. — Ale czy mieli rece i nogi ? Zdrowe umysly? Wszystkie pomniejsze dodatki?
— W wiek szosci byly to postacie mityczne — odparl niepewnie Marchewa.
— Przedtem czy potem?
— Bogowie tradycyjnie laskawym okiem patrza na odwage i zu chwalosc.
— Dobrze. Mozesz wejsc pierwszy.
— Uuk — wtracil bibliotekarz.
— Mowi, ze niedlugo bedziemy ladowac. Czy powinnismy zajac jakas szczegolna pozycje?
— Uuk! — Zdawalo sie, ze bibliotekarz walczy z dzwi gniami.
— Co to znaczy? Czemu mamy sie polozyc na plecach z re kami skrzyzowanymi na piersi?
— Iik!
— Nie patrzyles, co robi Leonard, kiedy ladowal na ksiezycu?
— Uuk!
— A to bylo calkiem dobre ladowanie — uznal Rincewind. — Co tam, glupio wyszlo z tym koncem swiata, ale takie rzeczy sie przeciez zdarzaja, nie?
MASZ OCHOTE NA FISTASZKA? NIESTETY, TROCHE TRUDNO OTWORZYC TOREBKE.
Widmowe krzeslo zawislo w po wietrzu obok Rincewinda. Fioletowe lsnienie na granicy pola widzenia zdradzilo mu, ze znalazl sie nagle we wlasnej, osobistej czasoprzestrzeni.
— Czyli sie rozbijemy? — zapytal.
MOZLIWE. ZASADA NIEOZNACZONOSCI BARDZO UTRUDNIA MI PRACE. MOZE COS DO CZYTANIA?
„Latawiec” zatoczyl luk i poszy bowal w strone chmur otaczajacych Cori Celesti. Bibliotekarz przyjrzal sie niepewnie dzwigniom, ugryzl jedna czy dwie, pociagnal za uchwyt rumpla ksiecia Harana, po czym odbiegl na tyl kabiny i scho wal sie pod kocem.
— Wyladujemy na snieznym polu — stwierdzil Marchewa, zajmujac fotel pilota. — Leonard zaprojektowal statek do ladowania na sniegu, prawda? W koncu …
„Latawiec” nie tyle wyladowal, ile raczej musnal snieg. Wyskoczyl w po wietrze, poszybowal kawalek dalej i znow dotknal gruntu. Po jeszcze kilku podskokach kil sunal juz rowno i gladko.
— Znakomicie! — zawolal Marchewa. — Jak przechadzka w parku !
— Chcesz powiedziec, ze zaraz jacys ludzie nas napadna, ukradna nam wszystkie pieniadze i beda kopac mocno po zebrach? — upewnil sie Rincewind. — Calkiem mozliwe. Suniemy prosto na miasto.
Spojrzeli przed siebie. Wrota Dunmanifestin zblizaly sie szybko. „Latawiec” podskoczyl na zaspie i szybo wal dalej.
— To nie jest odpowiednia pora na panike — oswiadczyl stanowczo Rincewind.
„Latawiec” uderzyl o snieg, odbil sie w powie trze i wlecial we wrota bogow.
Do polowy we wrota bogow.
— Czyli rzucam siodemke i wy grywam — powtorzyl Cohen. — Chodzi o to, ze pokazuje sie siedem, i je stem wygrany. Tak?
— Tak, oczywiscie — zapewnil go Los.
— Jak dla mnie, brzmi to jak szansa jedna na milion.
Rzucil kostke wysoko w powie trze. Wznosila sie coraz wolniej, wirujac w tempie lodowca, z dzwie kiem niczym swist skrzydel wiatraka.
Dotarla do szczytu luku i zaczela opadac.
Cohen wpatrywal sie w nia calkowicie nieruchomo. Az nagle jego miecz wyskoczyl z po chwy i wykre slil zlozona krzywa. Cos trzasnelo, blysnelo w po wietrzu zielenia i…
…dwie polowki szescianu z kosci sloniowej potoczyly sie po stole.
Jedna wyladowala, pokazujac szesc oczek. Druga jedno.
Jeden czy dwoch bogow, ku zdumieniu minstrela, zaczelo klaskac.
— Chyba zawarlismy umowe? — spytal Cohen, nie chowajac miecza.
— Doprawdy? A sly szales moze takie powiedzenie: Nie mozna oszukac Losu? — spytal Los.
Wsciekly Hamish uniosl sie w fotelu.
— A ty zes slyszal powiedzenie: Czy twoja matka umie cerowac? — ryknal.
Jak jeden maz, czy jeden bog, Srebrna Orda uformowala szyk, dobywajac broni.
— Zadnych walk! — krzyknal Slepy Io. — To regula! Mamy przeciez swiat, w kto rym mozemy walczyc!
— To nie bylo oszustwo! — warknal Cohen. — Zostawianie roznych zwojow, zeby zwabic bohaterow w smier telna pulapke, to jest dopiero oszustwo!
— Ale czym byliby bohaterowie bez tajemniczych map? — spytal Io.
— Wielu z nich byloby jeszcze zywymi ludzmi. A nie pionkami w jakiejs paskudnej grze!
— Przeciales kostke na pol — przypomnial Los.
— Pokaz, gdzie w re gulach jest napisane, ze nie wolno! A moze w ogole pokazesz mi reguly, co? — Cohen az podskakiwal z wscie klosci. — Pokaz wszystkie zasady! No jak, panie Losie? Moze jeszcze raz sprobujemy? Podwojna stawka? Wszystko albo nic?
— Fusisz fszyznac, ze to fyl ladny rzut — stwierdzil Offler. Kilkoro pomniejszych bostw kiwnelo glowami.
— Co? Pozwolicie im przeciwstawiac sie nam? — protestowal Los.