— Nie wiem.
— Z ja kiego ludu pochodzil?
— Nie mam pojecza.
— Czy dokonal jakichs wielkich czynow?
— Trudno powiedzecz.
— Wiec czemu…
— Ktosz muszy powszpominacz tego biednego drania — wyjasnil Cohen.
— Przeciez nic o nim nie wiesz!
— Ale i tak moge go wszpominacz.
Ordyncy porozumieli sie wzrokiem. Ta przygoda bedzie chyba trudna.
Cale szczescie, ze ma tez byc ostatnia.
— Lepiej wroc i zamien pare slow z tym bardem, co go pojmalim — rzekl Caleb. — Po mojemu to on chyba nie rozumie, co ma do roboty.
— Ma tylko po wszysztkim napiszacz szage — stwierdzil Cohen stanowczo, choc nieco mlaszczac. Cos przyszlo mu do glowy. Zaczal poklepywac sie po roznych fragmentach odziezy, co biorac pod uwage jej mala obfitosc, nie trwalo dlugo.
— Niby tak, ale widzisz, to nie jest taki typowy bard od sag bohaterskich — tlumaczyl Caleb, obserwujac poszukiwania przywodcy. — Uprzedzalem, ze sie nie nada, juz jak go zlapalim. To raczej taka odmiana barda, co sie przyda, jak chcesz ballade zaspiewac panience. Lapiesz, szefie? Mowim tu o kwiat kach i wio snie.
— Aha, tu sza — ucieszyl sie Cohen. Z sa kiewki u pasa wyjal dwie protezy wyrzezbione z dia mentowych zebow trolli. Wsunal je do ust i zagryzl kilka razy. — Juz lepiej. Co mowiles?
— On nie jest prawdziwym bardem, szefie.
Cohen wzruszyl ramionami.
— No to bedzie musial szybko sie nauczyc. I tak jest chyba lepszy od tych z impe rium. Tamci nie maja pojecia o po ematach dluzszych niz siedemnascie sylab. Ten przynajmniej jest z Ankh -Morpork. Musial slyszec o sa gach.
— Mowilem, ze powinnismy sie zatrzymac nad Zatoka Wielorybow — wtracil Truckle. — Lodowe pustkowia, mrozne noce… Dobre miejsce na sagi.
— Pewno. Jak ktos lubi tran. — Cohen wyjal miecz z za spy. — Moze lepiej pojde tam i jakos odwroce jego mysli od kwiatkow.
— Mozna zaobserwowac, ze rzeczy obracaja sie wokol Dysku — stwierdzil Leonard. — To pewne w przy padku slonca i ksie zyca. A takze, jesli sobie przypominacie… „Marii Pesto”?
— Tego statku, ktory podobno splynal pod Dysk? — przypomnial sobie nadrektor Ridcully.
— Otoz to. Wiadomo, ze zostal zdmuchniety poza Krawedz w po blizu Zatoki Mante podczas straszliwego sztormu. Kilka dni pozniej rybacy widzieli, jak wznosi sie ponad Krawedzia niedaleko TinLing, gdzie zreszta rozbil sie na rafie. Przezyl tylko jeden marynarz, ktorego ostatnie slowa byly… dosc dziwne.
— Pamietam — ucieszyl sie Ridcully. — Powiedzial: „Moj boze, jest pelne sloni”.
— Uwazam zatem, ze przy odpowiednim pchnieciu i skla dowej bocznej pojazd wyslany za brzeg swiata przemknie dolem, napedzany poteznym przyciaganiem, i wzleci po drugiej stronie — tlumaczyl Leonard. — Prawdopodobnie na wysokosc dostateczna, by pozwolic na poszybowanie w dol w do wolne miejsce na powierzchni.
Magowie spojrzeli na tablice. Potem, jak jeden mag, zwrocili wzrok w strone Myslaka Stibbonsa, ktory bazgral cos w swoim notesie.
— O co w tym chodzi, Myslak?
Myslak popatrzyl na swoje notatki. Potem popatrzyl na Leonarda. A po tem popatrzyl na Ridcully'ego.
— Eee… tak. Mozliwe. Eee… Gdyby wypasc za Krawedz wystarczajaco szybko, swiat… sciaga z po wrotem, wiec spada sie dalej, tylko ze dookola.
— Chcesz powiedziec, ze spadajac ze swiata, mozemy… a mo wiac „mozemy”, chce tu zaznaczyc, nie mam na mysli siebie… mozemy skonczyc na niebie?
— Hm… No tak. W koncu slonce robi to codziennie.
Dziekan wydawal sie zachwycony.
— Niesamowite — powiedzial. — Przeciez… mozna w taki sposob cala armie przerzucic do samego serca wrogiego terytorium! Zadna twierdza nie bedzie bezpieczna! Mozna spuscic ogien na…
Pochwycil spojrzenie Leonarda.
— …na zlych ludzi — dokonczyl niepewnie.
— To sie nie zdarzy! — oswiadczyl surowo Leonard. — Nigdy.
— Czy to… ta rzecz, ktora planujesz, moze wyladowac na Cori Celesti? — upewnil sie Patrycjusz.
— Och, z pew noscia znajda sie tam odpowiednie sniezne rowniny — potwierdzil Leonard. — Jezeli nie, na pewno uda mi sie zaprojektowac rozsadny system ladowania. Na szczescie, jak to zauwazyles, panie, rzeczy w po wietrzu zdradzaja tendencje do spadania w dol.
Ridcully chcial juz wyglosic jakis komentarz, ale sie powstrzymal. Znal reputacje Leonarda. Byl to czlowiek, ktory potrafil przed sniadaniem dokonac siedmiu wynalazkow, w tym dwoch nowych sposobow przygotowania grzanki. Ten czlowiek wynalazl lozysko kulkowe, urzadzenie tak oczywiste, ze nikt inny o nim nie pomyslal. Na tym wlasnie polegal jego geniusz — wymyslal rzeczy, na ktore kazdy moglby wpasc, a lu dzie wymyslajacy rzeczy, na ktore kazdy moglby wpasc, sa doprawdy niezwykli.
Ten czlowiek byl tak odruchowo sprytny, ze malowal obrazy, ktore nie tylko sledzily patrzacego wzrokiem po pokoju, ale szly za nim do domu i robily pranie.
Niektorzy sa pewni siebie, poniewaz sa glupcami. Leonard wygladal na kogos, kto jest pewien siebie, poniewaz nigdy jeszcze nie znalazl powodu, by nie byc. Bylby zdolny skoczyc z wyso kiego budynku w ra dosnym stanie umyslu czlowieka, ktory zamierza rozwiazac problem gruntu wtedy, kiedy sie pojawi.
I rzeczywiscie moze go rozwiazac.
— Czego pan od nas potrzebuje? — zapytal krotko Ridcully.
— No coz, ten… ta rzecz nie moze dzialac magicznie. Jak rozumiem, w po blizu Osi nie mozna polegac na magii. Ale mozecie dostarczyc mi wiatru?
— Jestem przekonany, ze zwracasz sie do wlasciwych ludzi — stwierdzil Vetinari. Magom wydalo sie, ze zrobil odrobine zbyt dluga pauze, nim podjal: — Doskonale opanowali manipulacje pogoda.
— Solidny szkwal bardzo by pomogl przy starcie — stwierdzil Leonard.
— Sadze, ze nie obawiajac sie zaprzeczenia, moge zapewnic, iz nasi magowie potrafia zagwarantowac wiatr w ilo sciach praktycznie nieograniczonych. Czy nie tak, nadrektorze?
— Jestem zmuszony sie z panem zgodzic.
— Jesli zatem mozemy polegac na mocnym sprzyjajacym wietrze, to…
— Chwileczke — przerwal dziekan, ktory mial uczucie, ze komentarz o wia trach byl adresowany do niego. — Co wlasciwie wiemy o tym czlowieku? Buduje… rozne urzadzenia i ma luje obrazy, tak? No wiec to bardzo milo z jego strony, ale wszyscy przeciez znamy artystow, prawda? Nierozwazni szalency, co do jednego. A co powiecie na Bezdennie Glupiego Johnsona[4]? Pamietacie pare jego konstrukcji? Jestem pewien, ze pan da Quirm maluje sliczne obrazki, ale ja na przyklad potrzebuje troche wiecej dowodow jego zadziwiajacego geniuszu, nim powierze losy swiata jego… aparatowi. Pokazcie mi choc jedna rzecz, ktora potrafi, a jakiej nie moglby dokonac ktokolwiek, gdyby tylko mial wolna chwile.
— Nigdy nie uwazalem sie za geniusza — zapewnil Leonard, spuszczajac skromnie glowe i ba zgrzac cos na lezacej przed nim kartce.
— No wiec gdybym to ja byl geniuszem, raczej bym o tym wiedzial… — zaczal dziekan i urwal nagle.
Z roztargnieniem, prawie nie zwracajac uwagi na to, co robi, Leonard wykreslil idealny okrag.
Patrycjusz Vetinari za najlepsze rozwiazanie uznal sformowanie systemu komitetow. Coraz wiecej ambasadorow obcych panstw przybywalo na Niewidoczny Uniwersytet, zjawiali sie tez szefowie kolejnych gildii. Kazdy z nich chcial sie wlaczyc w proces podejmowania decyzji, jednak niekoniecznie przechodzac najpierw przez