— Musielismy sie uporac z kilkoma rekinami — dodal Nie-tak-duzy-jak-Sredniej-Wielkosci-Jock-ale- wiekszy-niz-Ciut-Jock-Jock.
— No tak, rzeczywiscie bylo kilka rekinow. — Rozboj wzruszyl ramionami. — I jedna osmiornica.
— To byla ogrrrromna kalamarrrrnica — sprostowal bard William.
— A potem to byl juz tylko ogromny kebab — dodal Glupi Jas.
— Miala duze glowy, ciutsiusiu! — krzyknal Bywart, olsniewajac wszystkich nagla elokwencja.
William odkaszlnal grzecznie.
— A wielka fala przygnala mnostwo zatopionych statkow pelnych skarrrrbow. Zatrzymalismy sie ciut, zeby ciut popirrrracic…
Fik Mik Figle pokazaly przepiekne kamienie szlachetne i zlote monety.
— To chyba wysnione skarby, prawda? — zapytala Akwila. — Bajkowe zloto. Z porankiem zamieni sie w smieci.
— Powiadasz? — zdziwil sie Rozboj. Spojrzal w strone horyzontu. — Dobra, slyszeliscie wodze, chlopaki. Mamy moze z pol godzinki, zeby to komus spylic. Czy pozwolisz nam odejsc? — zapytal Akwile.
— Co… ach tak. W porzadku. Dziekuje wam…
I juz ich nie bylo, przez chwile tylko dalo sie dostrzec pomaranczowo-blekitna smuge.
Bard William zostal ciut dluzej. Poklonil sie Akwili.
— Poszlo ci calkiem niezle — oswiadczyl. — Jestesmy z ciebie dumni. Babcia tez by byla. Pamietaj o tym. Nie jestes niekochana.
I on zniknal takze.
W tym momencie jeknal lezacy na trawie Roland. Poruszyl sie.
— Siusiu ludz poszedl — odezwal sie Bywart. — Litosc poszli.
— Kim oni byli? — wymamrotal Roland.
Usiadl, trzymajac sie za glowe.
— To wszystka jest dosc skomplikowane — odpowiedziala Akwila. — Czy… cos z tego pamietasz?
— To wszystko wydaje sie… snem — odparl Roland. — Pamietam… morze, bieglismy i rozlupalem orzech, ktory byl pelen malenkich ludzikow, i polowalem w wielkim lesie z cieniami…
— Sny bywaja bardzo zabawne. — Akwila starannie dobierala slowa. Podniosla sie i pomyslala: Musze tu chwile zaczekac. Nie wiem, skad to wiem, ale wiem. Moze wiedzialam, tylko zapomnialam. Ale musze na cos poczekac… — Czy dasz rade dojsc do wioski? — zapytala.
— O tak. Tak mi sie wydaje. Ale co jesli… ?
— W takim razie wez ze soba Bywarta, dobrze? Chcialabym chwile odpoczac.
— Zostaniesz tutaj? — Roland wygladal na zatroskanego.
— Tak. To nie potrwa dlugo. Prosze. Mozesz go zostawic na farmie. Powiedz moim rodzicom, ze niedlugo sie zjawie. Powiedz im, ze nic mi sie nie stalo.
— Siusiu ludz! — wykrzyknal Bywart. — Litosci! Chce spac.
Roland nie wygladal na przekonanego.
— Idz juz! — stanowczo powiedziala Akwila.
Kiedy obaj chlopcy znikneli za wzgorzem, usiadla pomiedzy czterema zelaznymi kolami, podciagajac kolana do brody.
Kawalek dalej widziala kopiec Fik Mik Figli. Juz teraz wspomnienie o nich wywolywalo lekkie zdziwienie, a przeciez widziala je zaledwie kilka minut temu. Ale kiedy odeszli, pozostawili wrazenie, ze nie bylo ich tu nigdy.
Mogla oczywiscie pojsc na kopiec i sprawdzic, czy znajdzie duza dziure. Ale powiedzmy, ze nory by tam nie bylo. Albo powiedzmy, ze bylaby, ale w srodku urzadzila sie rodzina krolikow.
Musze pamietac, ze to wszystko wydarzylo sie naprawde, powiedziala Akwila do siebie.
Na szarym niebie poranka krzyknal myszolow. Zataczal kregi. Nagle od ptaka oderwala sie mala kropeczka.
Nawet praludek by nie przezyl upadku z takiej wysokosci. Akwila zerwala sie na nogi.
Hamisz spadal z nieba. Cos na ksztalt balonu otworzylo sie nad nim i Figiel splywal na dol lagodnie niby lisc.
To, co rozpielo sie nad Hamiszem, mialo ksztalt litery Y. Im nizej opadalo, tym stawalo sie coraz wyrazniejsze i coraz bardziej… znajome.
Gdy wyladowal, na nim z kolei wyladowala para majtek nalezaca do Akwili, takich z dlugimi nogawkami, w czerwone rozyczki.
— Bylo wspaniale! — oswiadczyl, wydobywajac sie spod zwojow materialu. — Juz nigdy wiecej nie wyladuje na glowie.
— To moje najlepsze majtki — odparla znuzonym glosem. — Ukradles je ze sznura z suszaca sie bielizna?
— Oczywiscie. Ladne i czysciutkie. Musialem odciac koronke, bo sie w nia platalem, ale zostawilem na sznurze, zebys ja mogla gdzies przyszyc. — Hamisz usmiechnal sie do Akwili szerokim usmiechem kogos, kto pierwszy raz nie wyladowal twardo na ziemi.
Westchnela. Lubila koronke. Nie miala zbyt wielu rzeczy, ktore nie byly niezbedne.
— No dobrze, zatrzymaj je sobie — powiedziala.
— W takim razie je zatrzymam — zgodzil sie Hamisz. — Zaraz, zaraz, co to ja mialem…? Och tak. Bedziesz miala gosci. Spotkalem je za wioska. Spojrz tam.
Wskazal na dwa ksztalty wieksze od myszolowa, tak wysoko, ze odcinaly sie na tarczy slonecznej. Akwila przygladala sie, jak zataczaly kregi, schodzac coraz nizej nad ziemie.
Siedzialy na miotlach.
Wiedzialam, ze musze poczekac, pomyslala.
Poczula swidrowanie w uszach. Odwrocila sie i zobaczyla Hamisza biegnacego po trawie. Myszolow go chwycil i juz wzbijali sie w gore. Zastanowila sie, czy byl przestraszony i nie chcial spotkac… ktokolwiek tu nadchodzil.
Miotly opadaly.
Na jednej, ktora znajdowala sie nizej, siedzialy dwie postacie. Gdy wyladowaly, Akwila zobaczyla, ze jedna z nich jest panna Tyk, przywierajaca z calych sil do kogos mniejszego, kto najwyrazniej sterowal. Na wpol zeszla, na wpol spadla z miotly i podbiegla do Akwili.
— Nie uwierzysz, co przezylam! — wykrzyknela. — Prawdziwy koszmar! Lecialysmy przez burze. Czy z toba wszystko w porzadku?
— O… tak…
— Co tu sie dzialo?
Jak zaczac odpowiedz na tak postawione pytanie?
— Krolowa odeszla — powiedziala Akwila. W tych slowach miescilo sie wszystko.
— Co? Krolowa odeszla? Och… te panie to pani Ogg…
— Dzien dobry — odezwala sie druga pasazerka miotly, poprawiajac dluga czarna suknie, spod ktorej fald dochodzil dzwiek naciaganego elastiku. — Chcialabym nadmienic, ze wiatr tam w gorze hula, jak chce! — Byla niska, korpulentna dama o twarzy niczym zbyt dlugo magazynowane jablko. Kiedy sie usmiechala, kazda z jej zmarszczek przesuwala sie w inna strone.
— A to — mowila dalej panna Tyk — jest pani…
— Panna — poprawila ja natychmiast dama zsiadajaca wlasnie z miotly.
— Szalenie przepraszam, panno Weatherwax — poprawila sie natychmiast panna Tyk. — Bardzo, ale to bardzo dobre czarownice — wyszeptala do Akwili. — Mialam mnostwo szczescia, ze udalo mi sie je odnalezc. W gorach czarownice sa w duzym powazaniu.
Akwila byla pod wrazeniem. Ktos potrafil wywolac na twarzy panny Tyk rumieniec zaklopotania! Ale pannie Weatherwax udawalo sie to przez samo staniecie obok. Byla wysoka, a raczej — Akwila zdala sobie sprawe — wcale nie byla wysoka, tylko trzymala sie wysoko, co moze latwo wprowadzic w blad, jesli nie zwraca sie dostatecznej uwagi, i podobnie jak druga czarownica miala na sobie czarna, niezbyt nowa sukienke. Swidrujacymi niebieskimi oczami ogladala Akwile od stop do glow.
— Masz dobre buty — oswiadczyla.