Cos zgrzytnelo i stuknelo metalicznie — to porucznik wyjal i rozlozyl niewielka lunete.
— To swietlne sekary! Co za demony!
— Tam jest drugi — huknela Nefryt, wskazujac o wiele bardziej oddalone wzgorze. — Mrug, mrug…
Polly spogladala na poczerwieniale niebo, a potem na chlodne swiatelko zapalajace sie i gasnace na przemian. Spokojne, delikatne swiatlo. Nieszkodliwe swiatlo. A za nim plonace niebo…
— To na pewno szyfr — uznal Bluza. — Szpiedzy, jestem pewien.
— Swietlne sekary? — zdziwila sie Stukacz. — Co to takiego?
— Obrzydliwosc w oczach Nuggana — odparl porucznik. — Niestety, bo bylyby wsciekle przydatne, gdybysmy takze je mieli. Prawda, sierzancie?
— Tak, sir — zgodzil sie odruchowo Jackrum.
— Jedynymi wiadomosciami wysylanymi przez powietrze winny byc modlitwy wiernych. Chwala Nugganowi, chwala ksieznej i tak dalej, i tym podobnie. — Bluza westchnal i spojrzal przez lunete. — Co za szkoda. Ile jest do tego wzgorza waszym zdaniem, sierzancie?
— Dwie mile, sir. Warto probowac sie zakrasc?
— Musza wiedziec, ze ludzie ich zauwaza i przyjda sprawdzic, wiec nie beda zbyt dlugo „krecic sie” w okolicy. Zreszta te aparaty sa w wysokim stopniu kierunkowe. Stracilibysmy go z oczu, jak tylko zeszlibysmy nizej.
— Moge zadac pytanie, sir? — odezwala sie Polly.
— Oczywiscie.
— Jak udaje im sie uzyskac takie jaskrawe swiatlo, sir? To czysta biel!
— Pewnie jakas odmiana fajerwerkow.
— I oni tym swiatlem przekazuja wiadomosci?
— Tak, Perks. A pytasz o to, bo…
— Ludzie, ktorzy odbieraja te wiadomosci, wysylaja swoje w ten sam sposob? — nie ustepowala Polly.
— Tak, Perks, na tym to polega.
— W takim razie… moze nie musimy chodzic az na tamten szczyt, sir? Bo swiatlo jest wycelowane prosto w nas, sir.
Obejrzeli sie wszyscy. Wzgorze, ktore mijali, wyrastalo nad nimi.
— Swietna uwaga, Perks! — szepnal porucznik. — Idziemy, sierzancie!
Zsunal sie z wierzchowca, ktory odruchowo odstapil w bok, by jezdziec na pewno sie przewrocil.
— Tak jest, sir. — Jackrum pomogl mu wstac. — Maladict! Wez Gooma i Haltera. Okrazycie wzgorze od lewej, reszta idzie na prawo… Nie ty, Karborund, bez urazy, ale trzeba to zalatwic po cichu. Zostan tutaj. Perks, ty pojdziesz ze mna…
— Ja tez pojde, sierzancie — oznajmil Bluza i tylko Polly zauwazyla grymas Jackruma.
— Dobry pomysl, sir! Proponuje, zeby poszedl… zebysmy poszli z panem, Perks i ja. Wszyscy zrozumieli? Idziemy na szczyt, cicho i dyskretnie. Nikt, ale to nikt sie nie rusza, dopoki nie uslyszy mojego sygnalu…
— Mojego sygnalu — poprawil go Bluza stanowczo.
— O to mi wlasnie chodzilo, sir. Szybko i cicho! Przylozyc im mocno, ale przynajmniej jednego chce miec zywego. Ruszamy!
Obie grupy rozbiegly sie w prawo i w lewo, zniknely wsrod nocy. Sierzant dal im minute czy dwie, po czym ruszyl z szybkoscia niezwykla dla czlowieka o jego rozmiarach. Zaskoczeni Polly i Bluza zostali w miejscu, ale tylko przez moment. Z tylu opuszczona Nefryt patrzyla, jak odchodza.
Drzewa przerzedzily sie na stromym zboczu, ale nie az tak, zeby rozroslo sie obfite poszycie. Polly odkryla, ze latwiej przesuwac sie na czworakach, przytrzymujac sie pedow i kepek trawy. Po chwili wyczula zapach dymu, chemiczny i gryzacy.
Byla tez pewna, ze slyszy ciche stukanie.
Drzewo wysunelo reke i wciagnelo ja do cienia.
— Ani slowka! — syknal Jackrum. — Gdzie rupert?
— Nie wiem, sierzancie.
— Do demona! Nie mozna pozwolic, zeby rupert biegal tu sobie swobodnie. Nigdy nie wiadomo, co wpadnie mu do tej jego glowki. Zwlaszcza teraz, kiedy wymyslil, ze on tu dowodzi! Ty masz go pilnowac! Szukaj go!
Polly zsunela sie z powrotem po zboczu i znalazla porucznika opartego o drzewo. Rzezil lekko.
— Aha… Perks… — wysapal. — Chyba znowu… wraca moja… astma.
— Pomoge panu wejsc, sir. — Polly chwycila go za reke i pociagnela do gory. — Czy moglby pan rzezic troche ciszej, sir?
Powoli, ciagnac i popychajac na przemian, doprowadzila Bluze do drzewa Jackruma.
— Milo, ze pan do nas dolaczyl, sir — szepnal sierzant z twarza wykrzywiona grymasem oblakanczej uprzejmosci. — Gdyby zechcial pan tutaj zaczekac, Perks i ja podczolgamy sie…
— Ja tez ide, sierzancie — oznajmil porucznik.
Jackrum sie zawahal.
— Tak jest, sir. Ale z calym szacunkiem, sir, znam sie na potyczkach…
— Idziemy, sierzancie — przerwal mu Bluza.
Padl plasko na ziemie i zaczal wlec sie naprzod.
Polly takze zaczela sie przesuwac po zboczu. Trawa byla tu krotsza, jak oskubana przez kroliki, z malymi krzakami tu czy tam. Skupila sie na tym, by poruszac sie bez halasu. Zmierzala w strone stukania. Zapach chemicznego dymu byl coraz mocniejszy. A kiedy dotarla blizej, zobaczyla swiatlo — male jasne plamki. Uniosla glowe.
Na tle nocy rysowaly sie sylwetki trzech mezczyzn stojacych tuz przed nia. Jeden trzymal gruba rure dlugosci jakichs pieciu stop; koniec opieral na ramieniu, a drugi spoczywal na trojnogu. Jej wylot mierzyl w dalekie wzgorze. Z przeciwnej strony rury, okolo stopy za glowa trzymajacego, umocowano duze kanciaste pudlo. Przez spojenia i szpary wylewalo sie z niego swiatlo, a z krotkiego komina u gory wydobywal sie gesty dym.
— Perks! Na trzy… — szepnal Jackrum z prawej strony Polly. — Jeden…
— Spokojnie, sierzancie — odezwal sie Bluza po lewej. Szeroka, rumiana twarz Jackruma zwrocila sie w ich strone, prezentujac wyraz zdumienia.
— Sir?
— Utrzymujcie pozycje.
Nad nimi nie ustawalo stukanie.
Tajemnice wojskowe, myslala Polly. Szpiedzy! Wrogowie! A my tylko sie przygladamy! To jakby patrzec bezczynnie na wyciekajaca z arterii krew.
— Sir! — zasyczal wrzacy z wscieklosci Jackrum.
— Zostancie na pozycji, sierzancie. To rozkaz.
Jackrum znieruchomial, ale byl to zwodniczy spokoj wulkanu czekajacego na wybuch. Nieublagany stuk sekara trwal ciagle — zdawalo sie, ze cala wiecznosc. Sierzant sapal i wiercil sie jak pies na smyczy.
Wreszcie stukanie ucichlo. Polly uslyszala daleki pomruk rozmowy.
— Sierzancie — wyszeptal Bluza. — Mozecie ich „zalatwic”, i to szybko.
Jackrum wystrzelil sposrod trawy niczym kuropatwa.
— Dalej, chlopcy! Brac ich!
Pierwsza mysla Polly, kiedy sie poderwala, bylo to, ze odleglosc jest wieksza, niz wydawala sie na poczatku.
Trzej mezczyzni odwrocili sie, slyszac krzyk sierzanta. Ten z rura wypuscil ja i siegnal po bron, jednak Jackrum sunal na niego jak lawina. Mezczyzna popelnil blad i probowal dotrzymac mu pola; brzeknely klingi i nastapil krotki chaos, tyle ze sierzant Jackrum sam w sobie byl dostatecznie smiertelnym chaosem.
Drugi mezczyzna przemknal obok Polly, ona jednak biegla do trzeciego, ktory cofal sie, siegajac dlonia do ust. Potem odwrocil sie nagle, by uciekac… i stanal twarza w twarz z Maladictem.
— Nie pozwol mu polknac! — krzyknela Polly.
Reka Maladicta strzelila do przodu i uniosla szarpiacego sie przeciwnika za gardlo.
Bylaby to perfekcyjnie przeprowadzona akcja, gdyby nie zjawila sie reszta oddzialu, ktora cala energie zuzyla na bieg, wiec nie pozostalo juz nic na hamowanie. Nastapily zderzenia.
Maladict upadl, gdy jeniec kopnal go w piers, probowal sie wyrwac i wpadl na Stukacz. Polly przeskoczyla