naprawde nie chciala poznac odpowiedzi.

— Czyli… ksiezna ciagle do ciebie przemawia, tak? — spytala, gdy szly lasem do obozu.

— O tak. Nawet kiedy bylysmy w Plotz i spalysmy w koszarach. Powiedziala, ze wszystko dobrze sie uklada.

Nie, nie zadawaj nastepnego pytania, przekonywala jakas czesc umyslu, ale Polly zignorowala ja z czystej straszliwej ciekawosci. Lazer byla mila — no, tak jakby mila, w troche przerazajacym stylu — lecz rozmowa z nia przypominala zdrapywanie strupa; czlowiek wiedzial, co bedzie pod spodem, ale drapal i tak.

— No a… co wlasciwie robilas, zanim trafilas do wojska?

Lazer rzucila jej nawiedzony usmiech.

— Wlasciwie to bylam bita.

Herbata grzala sie na niewielkiej polance obok sciezki. Wokol staly warty. Nikomu nie podobala sie mysl o przekradajacych sie w poblizu ludziach w ciemnych mundurach.

— Kubek salupy? — zaproponowala Kukula.

Kilka dni temu nazwalaby to „slodka herbata z mlekiem”, ale teraz, nawet jesli nie potrafily zachowywac sie calkiem po zolniersku, staraly sie przynajmniej odpowiednio mowic.

— Co sie dzieje? — spytala Polly.

— Nie wiem. Sierzant z rupertem poszli z jencem w tamta strone, ale nam, sandalom, nikt niczego nie mowi.

— Chyba „trepom” — poprawila ja Lazer i wziela kubek.

— W kazdym razie nalalam tez dla nich. Zanies im, moze sie czegos dowiesz.

Polly wypila herbate, chwycila dwa kubki i poszla.

Na granicy polany stal Maladict oparty o drzewo. Polly zauwazyla, ze wampiry mialy pewna niezwykla ceche: nigdy nie mogly wygladac niedbale. Byly po prostu… jak brzmialo to slowo… deshabille. Oznaczalo tyle, co „nieporzadnie”, ale z cala masa stylu. W tym przypadku Maladict rozpial kurtke i wetknal paczke papierosow za otok czaka. Kiedy przechodzila, zasalutowal jej kusza.

— Ozz… — rzucil.

— Tak, kapralu?

— W ich rzeczach nie bylo kawy?

— Przykro mi, kapralu. Tylko herbata.

— Niech to demon! — Maladict uderzyl piescia w drzewo. — Sluchaj, rzucilas sie prosto na czlowieka, ktory polykal szyfry. Od razu. Jakim cudem?

— Zwykle szczescie — odparla Polly.

— Tak, akurat… Probuj dalej. Bardzo dobrze widze w ciemnosci.

— No dobra… Ten po lewej probowal uciekac, a ten w srodku rzucal rure sekarowa i siegal po miecz. Za to ten z prawej uznal, ze wlozenie czegos do ust jest wazniejsze niz walka i ucieczka. Zadowolony?

— I przemyslalas sobie to wszystko w pare sekund? Sprytnie.

— Jasne… Ale prosze, zapomnij o tym, dobrze? Nie chce zwracac na siebie uwagi. Wlasciwie to w ogole nie chce tu byc. Chce tylko odnalezc brata. Dobrze?

— Oczywiscie. Pomyslalem tylko, ze chcialabys wiedziec, ze ktos to zauwazyl. I lepiej zanies im te herbate, zanim sie nawzajem pozabijaja.

Przynajmniej bylam kims, kto obserwuje przeciwnika. Nie kims, kto obserwuje kolegow. Za kogo on sie uwaza? Albo ona? Przeciskajac sie przez gestwine, slyszala podniesione glosy.

— Nie mozna torturowac nieuzbrojonego jenca! — To byl glos porucznika.

— Nie mam zamiaru czekac, az sie uzbroi, sir! Na pewno cos wie! I jest szpiegiem!

— Nawet nie probujcie znowu go kopac w zebra! To rozkaz, sierzancie!

— Uprzejme pytania nie skutkuja, sir, prawda? „Bardzo prosze z wisienka na czubku” to nie jest uznana metoda przesluchan! Nie powinno tu pana byc, sir! Powinien pan powiedziec „Sierzancie, wyciagnijcie od jenca, co sie da”, a potem isc gdzies i zaczekac, az powiem, co sie dalo wyciagnac!

— Znow to zrobiliscie!

— Co? Co takiego?

— Znowu go kopneliscie!

— Nie, wcale nie!

— Sierzancie, wydalem wam rozkaz!

— I…?

— Goraca herbata! — zawolala wesolo Polly.

Obejrzeli sie rownoczesnie. Uspokoili sie wyraznie. Gdyby byli ptakami, ich nastroszone piora ukladalyby sie powoli.

— Ach, Perks — mruknal Bluza. — Dzieki.

— Tak… dobry chlopak — zgodzil sie Jackrum.

Obecnosc Polly jakby ich ochlodzila. Saczyli herbate i spogladali na siebie nieufnie.

— Zauwazyliscie pewnie, sierzancie, ze ci ludzie nosili ciemnozielone mundury pierwszego batalionu Piecdziesiatego Dziewiatego Regimentu Zlobenskich Lucznikow. Batalion rozpoznania — stwierdzil Bluza z lodowata uprzejmoscia. — To nie sa mundury szpiegow, sierzancie.

— Nie, sir? Strasznie je pobrudzili, sir. Guziki w ogole nie blyszcza, sir.

— Patrolowanie za liniami nieprzyjaciela to nie szpiegostwo, sierzancie. Swego czasu na pewno to robiliscie.

— Wiecej razy, niz potrafie zliczyc, sir. Ale dobrze wiedzialem, ze jesli mnie zlapia, moge liczyc na solidne skopanie klejnotow. Zreszta grupy zwiadu sa najgorsze, sir. Czlowiek siedzi sobie i mysli, ze jest bezpieczny, az nagle okazuje sie, ze jakis sukinsyn siedzial w krzakach na wzgorzu, przeliczal odleglosci i poprawki na wiatr, a w koncu poslal strzale prosto w glowe kumpla, sir. — Podniosl z ziemi dziwnie wygladajacy luk. — Prosze spojrzec, co oni nosili. Burleigh i Wrecemocny, Numer Piec Retrorefleksyjny, zrobiony w tym piekielnym Ankh-Morpork! Zabojcza bron, sir. Moim zdaniem trzeba mu dac wybor, sir. Moze powiedziec nam wszystko, co wie, i pojdzie mu lekko, albo bedzie trzymal morde w kubel i bedzie ciezko.

— Nie, sierzancie. Jest oficerem sil przeciwnika i nalezy mu sie dobre traktowanie.

— Nie, sir. Jest sierzantem, a oni nie zasluguja na zaden szacunek, sir. Znam sie na tym. Jesli w ogole nadaja sie do tej roboty, to sa chytrzy i przebiegli. Cieszylbym sie, sir, gdyby byl oficerem. Ale sierzanci to spryciarze.

Zwiazany jeniec steknal.

— Rozluznij mu knebel, Perks — polecil Bluza.

Instynktownie — choc ten instynkt mial zaledwie kilka dni — Polly zerknela na Jackruma. Sierzant wzruszyl ramionami. Wyjela szmate z ust jenca.

— Bede mowil — oswiadczyl, wypluwajac nici. — Ale nie z ta beka tluszczu. Bede rozmawial z oficerem. A jego trzymajcie z daleka.

— Nie masz podstaw, zeby sie targowac, zolnierzyku — burknal Jackrum.

— Sierzancie — odezwal sie porucznik. — Na pewno musicie dopilnowac roznych spraw. Zajmijcie sie tym. Przyslijcie mi tu jeszcze dwoch ludzi. Nic nie zrobi przeciwko nam czworgu.

— Ale…

— To tez byl rozkaz, sierzancie — powiedzial Bluza.

Jackrum odszedl gniewnie, a porucznik zwrocil sie do jenca.

— Jak sie nazywacie, zolnierzu?

— Sierzant Towering, poruczniku. A jesli jest pan czlowiekiem rozsadnym, uwolni mnie pan i podda sie.

— Podda sie? — zdziwil sie Bluza.

Igorina i Lazer wbiegly na polanke, uzbrojone i niepewne.

— Tak. Wstawie sie za wami, kiedy nasi chlopcy tutaj dotra. Nie chce pan wiedziec, ilu ludzi was szuka. Moge dostac cos do picia?

— Co? A tak, oczywiscie. — Bluza mial mine, jakby ktos przylapal go na braku manier. — Perks, przynies herbaty dla sierzanta. Dlaczego nas szukaja, jesli mozna wiedziec?

Вы читаете Potworny regiment
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату