nad Igorina, niemal sie przewrocila o lezaca Lazer i rzucila sie desperacko na kleczacego teraz uciekiniera, ktory machal przed soba sztyletem, a druga reka chwycil sie za krtan i krztusil sie glosno. Polly wytracila mu bron z reki, przebiegla za niego i z calej sily uderzyla w plecy. Upadl na twarz. Zanim zdazyla go zlapac, Jackrum uniosl go nad ziemie.
— Nie moge pozwolic, zeby ten biedak zadlawil sie na smierc!
Druga reka uderzyl schwytanego w zoladek, z odglosem jakby mieso uderzylo w kamien. Jeniec zrobil zeza, a z ust wyfrunelo mu cos sporego i bialego, co przelecialo sierzantowi nad ramieniem. Jackrum postawil przeciwnika i zwrocil sie do Bluzy.
— Musze zaprotestowac, sir! — zawolal, trzesac sie ze zlosci. — Lezelismy tylko i patrzylismy, jak te demony przesylaja nie wiadomo jakie wiadomosci, sir! To szpiedzy, sir! A moglismy ich zalatwic od razu!
— I co potem, sierzancie? — zapytal Bluza.
— Co?
— Sadzicie, ze ludzie, z ktorymi oni rozmawiali, nie zaczeliby sie zastanawiac, dlaczego przekaz nagle sie urwal?
— Mimo to, sir…
— Tymczasem teraz, sierzancie, mamy to urzadzenie, a ich zleceniodawcy nic o tym nie wiedza.
— No, niby tak, sir, ale sam pan mowil, ze wysylaja wiadomosci zaszyfrowane, sir…
— Ehm… Wydaje mi sie, ze mamy tez ich ksiazke szyfrow, sir. — Maladict podszedl, niosac bialy obiekt. — Ten czlowiek probowal to polknac, sierzancie. Papier ryzowy. Ale zakrztusil sie jedzeniem, mozna powiedziec.
— A wy usuneliscie to i prawdopodobnie uratowaliscie mu zycie, sierzancie — dodal Bluza. — Brawo.
— Ale jeden uciekl, sir — przypomnial Jackrum. — Predko dotrze do…
— Sierzancie…
Na zboczu pojawila sie Nefryt. Kiedy przyczlapala blizej, zobaczyli, ze wlecze czlowieka za noge. Jeszcze kilka krokow i stalo sie jasne, ze ow czlowiek jest martwy. Zywi maja wiecej glowy.
— Uslyszalem krzyki, a on przybiegl, a ja skoczylem, a on wpadl prosto na mnie, glowom naprzod! — poskarzyla sie Nefryt. — Nie mialem nawet czasu, zeby mu przylozyc!
— No coz, szeregowy, przynajmniej mozemy z cala pewnoscia stwierdzic, ze zostal zatrzymany — uznal Bluza.
— Fir, ten czlowiek umiera — oswiadczyla Igorina, kleczaca przy mezczyznie, ktorego sierzant Jackrum tak sprawnie uratowal przed zadlawieniem. — Chyba jeft otruty!
— Jeft? Przez kogo? — zdziwil sie Bluza. — I skad wiesz?
— Ta zielona piana z uft to bardzo wyrazna wskazowka, fir.
— Co was tak smieszy, szeregowy Maladict?
Wampir parsknal.
— Przepraszam, sir. Mowia szpiegom: Gdyby was zlapali, zjedzcie dokumenty. Prawda? Dobry sposob zagwarantowania, ze nie zdradza zadnych tajemnic.
— Ale wy przeciez… trzymacie mokra ksiazke, kapralu!
— Wampirow nie da sie otruc tak latwo, sir.
— Zreszta trucizna byla pewnie smiertelna tylko doustnie, fir — powiedziala Igorina. — Straszne. Ftrafne. On nie zyje, fir. Nic nie mozna zrobic.
— Biedaczysko. Ale przynajmniej mamy szyfry — rzekl Bluza. — To wspaniala zdobycz, zolnierze.
— I mamy jenca, sir — przypomnial Jackrum. — Jenca takze. Jedyny ocalaly, ktory obslugiwal sekar, jeknal i sprobowal sie ruszyc.
— Troche poobijany, jak przypuszczam — stwierdzil Jackrum nie bez satysfakcji. — Kiedy juz na kims wyladuje, sir, to on zostaje wyladowany.
— Niech dwoch ludzi poniesie go z nami — zdecydowal porucznik. — Sierzancie, do switu zostalo jeszcze kilka godzin i przez ten czas wolalbym odejsc jak najdalej stad. Dwoch pozostalych zakopcie nizej, miedzy drzewami, i…
— Musi pan tylko powiedziec: zalatwcie wszystko, sierzancie — powiedzial Jackrum glosem, w ktorym brzmial niemal lament. — Tak to dziala, sir! Pan mowi, czego chce, a ja wydaje rozkazy!
— Czasy sie zmieniaja, sierzancie — stwierdzil Bluza.
Wiadomosci lecace po niebie… byly Obrzydliwoscia dla Nuggana.
Argumenty wydawaly sie Polly nie do zbicia, kiedy pomagala Lazer kopac dwa groby. Modlitwy wiernych wznosily sie do Nuggana i sunely w gore. Rozmaite rzeczy niewidzialne, takie jak swietosc, laska i lista Obrzydliwosci na dany tydzien, opadaly od Nuggana do wiernych i splywaly w dol. Zakazane byly wiadomosci przesylane miedzy jednym a drugim czlowiekiem, z boku na bok. Moglyby sie zdarzac kolizje. To znaczy, jesli ktos wierzyl w Nuggana. Jesli wierzyl w modlitwe.
W rzeczywistosci Lazer miala na imie Alicja, z czego zwierzyla sie przy lopacie; to imie niezbyt pasowalo do niskiego, chudego jak patyk chlopca. Miala krzywo przyciete wlosy i niewiele wprawy w kopaniu. Stawala troche za blisko rozmowcy i patrzyla odrobine na lewo od jego twarzy…
Lazer wierzyla w modlitwe. Wierzyla we wszystko. A to sprawialo, ze… rozmowa z nia byla klopotliwa dla kogos, kto nie wierzy. Polly jednak uznala, ze powinna sie postarac.
— Ile masz lat, Laz? — spytala, odrzucajac na bok ziemie.
— D-dziewietnascie, Polly.
— A czemu sie zaciagnelas?
— Ksiezna mi kazala.
Wlasnie dlatego malo kto lubil rozmawiac z Lazer.
— Laz, wiesz chyba, ze noszenie meskich ubran to Obrzydliwosc, prawda?
— Dziekuje, ze mi przypomnialas, Polly — odparla Lazer bez sladu ironii. — Ale ksiezna powiedziala mi, ze nic, co uczynie dla dopelnienia mojej misji, nie bedzie uznane za Obrzydliwe.
— Misja, tak? — Polly probowala zazartowac. — A co to za misja?
— Mam objac dowodztwo armii — wyjasnila Lazer.
Wlosy zjezyly sie Polly na karku.
— Tak?
— Tak. Ksiezna zeszla z portretu, kiedy spalam, i nakazala mi natychmiast ruszac do Kneck. Mala Matka do mnie przemowila, Ozz. Rozkazala mi. Kierowala moimi krokami. Wyprowadzila mnie z okropnej niewoli. Jak moze to byc Obrzydliwoscia?
Ma szable, myslala Polly. I lopate. Trzeba rozgrywac to ostroznie.
— Milo z jej strony — stwierdzila.
— I jeszcze… musze ci to powiedziec… ja… nigdy w zyciu nie czulam takiej milosci, takiego kolezenstwa — ciagnela z zapalem Lazer. — Ostatnie dni byly najszczesliwsze w moim zyciu. Wszyscy okazywali mi tyle zyczliwosci, lagodnosci… Mala Matka kieruje moimi krokami. Kieruje krokami nas wszystkich, Ozz. Ty tez w to wierzysz, prawda?
Promienie ksiezyca odkrywaly slady lez w brudzie na policzkach Lazer.
— Um… — odpowiedziala Polly, nerwowo szukajac sposobu unikniecia klamstwa.
Znalazla.
— Eee… Wiesz, ze chce odnalezc brata?
— To ci sie chwali. Ksiezna wie — zapewnila szybko Lazer.
— I wiesz… robie to takze dla Ksieznej — dodala Polly, czujac sie obrzydliwie. — Musze przyznac, ze mysle o Ksieznej przez caly czas.
Coz, slowa byly prawdziwe. Tyle ze nie byly szczere.
— Tak bardzo sie ciesze, ze to mowisz, Ozz, bo bralam cie za odstepce. Ale powiedzialas to z takim przekonaniem… Moze z tej okazji uklekniemy i…
— Laz, stoisz w grobie innego czlowieka — przypomniala jej Polly. — Na wszystko jest miejsce i czas. Lepiej wracajmy do pozostalych.
Najszczesliwsze dni w zyciu tej dziewczyny to marsze przez las, kopanie grobow i unikanie zolnierzy z obu stron? Klopoty z umyslem Polly polegaly na tym, ze stawial pytania nawet wtedy, kiedy naprawde, ale to