— Tak? A gdzie?
— W Szkole Zawodu dla Dziewczat — odparla Stukacz i odwrocila glowe.
W takie pulapki moze czlowieka wpedzic luzna rozmowa, pomyslala Polly.
— To pewnie nie byla mila szkola… — powiedziala, czujac sie bardzo glupio.
— Nie byla mila, rzeczywiscie. Raczej bardzo paskudna — oswiadczyla Stukacz. — Myslimy, ze Lazer tez tam byla. To znaczy myslimy, ze to ona. Czesto wynajmowali ja do pracy.
Polly kiwnela glowa. Kiedys dziewczyna ze szkoly przychodzila do pracy Pod Ksiezna jako pokojowka. Zjawiala sie co rano, wyszorowana i w czystym fartuszku, odlaczajac od kolumny bardzo podobnych dziewczat, prowadzonych przez nauczycielke i eskortowanych przez kilku poteznych mezczyzn z dlugimi kijami. Byla chuda, grzeczna — w takim bezbarwnym, wymuszonym stylu, pracowala ciezko i nigdy z nikim nie rozmawiala. Zniknela po trzech miesiacach i Polly nigdy sie nie dowiedziala dlaczego.
Stukacz patrzyla Polly w oczy, jakby drwiac z jej naiwnosci.
— Chyba to ja zamykali czasem w tym specjalnym pokoju. Bo tak to wyglada w szkole: albo robisz sie twarda, albo cos ci sie psuje w rozumie.
— Mysle, ze chetnie stamtad odeszlyscie… — Nic innego nie przyszlo Polly do glowy.
— Okno w piwnicy nie bylo zamkniete — wyjasnila Stukacz. — Ale obiecalam Tildzie, ze wrocimy ktoregos dnia, nastepnego lata.
— Och, czyli nie bylo tam az tak zle? — spytala Polly z nadzieja.
— Nie. Bedzie sie lepiej palic. Spotkalas kiedys niejakiego ojca Jupe?
— Tak. — Polly wyczula, ze oczekuje sie po niej czegos wiecej, dodala zatem: — Przychodzil czasem na obiad, kiedy mama… Przychodzil na obiad. Troche nadety, ale wydawal sie calkiem w porzadku.
— Tak — zgodzila sie Stukacz. — W wydawaniu sie byl naprawde dobry.
Raz jeszcze konwersacje przeciela mroczna otchlan, nad ktora nawet troll nie zdolalby przerzucic mostu. I jedyne, co mozna bylo zrobic, to cofnac sie znad krawedzi.
— Lepiej pojde i sprawdze, co z poru… z rupertem. — Polly wstala. — Bardzo dziekuje za zupe.
Ostroznie zsuwala sie zboczem przez piargi i kepy brzoz, az stanela na dnie parowu, przy brzegu potoku. A tam, niczym potworny bog rzeki, czekal sierzant Jackrum.
Czerwona kurtka — namiot dla ludzi mniejszego kalibru — wisial, starannie umieszczony na krzaku. Jackrum siedzial na kamieniu. Zdjal koszule, szerokie szelki dyndaly po bokach; jedynie zolknacy welniany podkoszulek ratowal swiat przed widokiem jego nagiej piersi. Z jakiegos powodu jednak sierzant nie zdjal z glowy czaka. Zestaw do golenia — brzytwa wielkosci malej maczety i pedzel, ktorego mozna by uzyc do klejenia tapet — lezaly obok na kamieniu.
Jackrum moczyl stopy w wodzie. Uniosl glowe, kiedy uslyszal Polly, i skinal jej przyjaznie.
— Dzien dobry, Perks — powiedzial. — Nie spiesz sie. Nigdy sie nie spiesz dla ruperta. Usiadz na chwilke. Zdejmij buty. Niech twoje stopy poczuja swieze powietrze. Dbaj o nie, to i one cie nie zawioda. — Wyjal swoj wielki scyzoryk i walek tytoniu do zucia. — Na pewno nie chcesz sprobowac?
— Nie, sierzancie. Dziekuje. — Polly usiadla na kamieniu po drugiej stronie potoczku i zaczela sciagac buty. Miala wrazenie, ze wlasnie wydano jej rozkaz. Zreszta chciala sie orzezwic chlodna, czysta woda.
— Grzeczny chlopak. Paskudny nalog. Gorszy niz papierosy. — Jackrum odcial spory kawalek. — Zaczalem, kiedy bylem jeszcze calkiem mlody. Bezpieczniejsze to niz palenie w nocy. Nie chcesz przeciez zdradzac swojej pozycji. Co jakis czas trzeba splunac tym towarem, ale plucia po ciemku nie widac.
Polly zanurzyla stopy. Lodowata woda rzeczywiscie odswiezala, pobudzala do zycia. Wsrod drzew zaspiewal ptak.
— Powiedz to, Perks — odezwal sie po chwili sierzant.
— Co powiedziec, sierzancie?
— Niech to pieklo pochlonie, Perks, mamy piekny dzien, wiec nie rob ze mnie durnia. Widzialem, jak mi sie przygladasz.
— No dobrze, sierzancie. W nocy zamordowal pan czlowieka.
— Naprawde? Udowodnij to — odpowiedzial spokojnie.
— No wiec nie moge, prawda? Ale to pan wszystko ustawil. Nawet poslal pan Lazera i Igora, zeby go pilnowali. A oni slabo sobie radza z bronia.
— A jak dobrze powinni sobie radzic, jak ci sie wydaje? Was czterech przeciwko zwiazanemu czlowiekowi? Nie… Ten sierzant byl martwy juz w chwili, kiedy go zlapalismy. I wiedzial o tym. Potrzebny byl pieprzony geniusz, taki jak twoj rupert, by mu zasugerowac, ze ma jakas szanse. Jestesmy w lesie, chlopcze. Co Bluza chcial z nim zrobic? Komu mielismy go przekazac? Czy porucznik wloklby go z nami? A moze przywiazalby go do drzewa, zeby kopniakami odpedzal wilki, dopoki sie nie zmeczy? Tak, to o wiele bardziej eleganckie, niz poczestowac go papierosem, a potem ciac tam, gdzie czlowiek szybko schodzi. Jeniec tego sie spodziewal i to by dostal ode mnie.
Jackrum wsunal do ust kawal tytoniu.
— Wiesz, Perks, na czym polega wieksza czesc wojskowego szkolenia? Czemu sluza wrzaski takich bubkow jak Strappi? Zeby cie zmienic w czlowieka, ktory na jedno slowo komendy wbije klinge w jakiegos biednego petaka, calkiem do ciebie podobnego, ktory akurat nosi niewlasciwy mundur. On jest taki jak ty, ty jestes taki jak on. On tak naprawde nie chce cie zabijac i ty naprawde nie chcesz zabijac jego. Ale jesli ty nie zabijesz go pierwszy, on zabije ciebie. To wszystko, poczatek i koniec. A bez szkolenia nie jest to latwe. Ruperty nie maja takiego szkolenia, bo sa dzentelmenami. No wiec slowo honoru daje, ze ja dzentelmenem nie jestem i zabije, kiedy bedzie trzeba. Powiedzialem, ze sie wami zaopiekuje, i zaden nieszczesny rupert mi w tym nie przeszkodzi. Przekazal mi zwolnienie ze sluzby! — Jackrum ociekal wrecz oburzeniem. — Mnie! I jeszcze sie spodziewal, ze mu podziekuje! Kazdy inny rupert, pod ktorym sluzylem, mial dosc rozumu, by napisac „Nie sluzy w tej jednostce”, „Wyruszyl na daleki patrol” albo cos podobnego i wetknac przesylke z powrotem do poczty. Ale nie on!
— Co takiego powiedzial pan kapralowi Strappiemu, ze uciekl? — spytala Polly, nim zdazyla sie powstrzymac.
Jackrum przygladal sie jej przez chwile, z twarza calkiem bez wyrazu. A potem zasmial sie dziwnie.
— Dlaczego taki mlody chlopak jak ty pyta o taka drobnostke?
— Bo on po prostu znika, a potem nagle ujawnia sie jakis stary przepis, ktory pozwala panu wrocic z honorami. Dlatego wlasnie pytam o te drobnostke.
— Ha! Nie ma tez takiego przepisu, na jaki sie powolalem. — Jackrum poruszal stopami w wodzie. — Ale ruperty nigdy nie czytaja regulaminow, chyba ze szukaja powodu, zeby czlowieka powiesic, wiec gralem na pewniaka. Strappi robil w portki ze strachu, wiesz o tym.
— Tak, ale mogl sie wymknac pozniej. Przeciez nie byl glupi. Wybiec tak w noc? Musial uciekac przed czyms calkiem bliskim. Prawda?
— Niech mnie, alez masz paskudny mozg, Perks — stwierdzil sierzant z zadowoleniem.
Raz jeszcze Polly miala wrazenie, ze bawi go to i cieszy, tak jak wtedy, kiedy narzekala na kolor munduru. Nie byl tyranem, jak Strappi. Igorine i Lazer traktowal z czyms zblizonym do ojcowskiej troski — ale Polly, Maladicta i Stukacz poszturchiwal bez przerwy, czekajac, az go odepchna.
— Robi swoja robote, sierzancie — odparla.
— Odbylem z nim male teta-tet, rozumiesz. Spokojne, bez krzykow. Wyjasnilem, jakie niemile rzeczy moga sie przytrafic wiz-a-wi wojennego chaosu.
— Jak bycie znalezionym z poderznietym gardlem? — domyslila sie Polly.
— Wiadomo, ze to sie zdarzalo — przyznal z niewinna mina Jackrum. — Chlopcze, pewnego dnia bedzie z ciebie wsciekle dobry sierzant. Kazdy duren potrafi korzystac z oczu i uszu, ale ty uzywasz jeszcze mozgu, ktory je laczy.
— Nie mam zamiaru byc sierzantem! Mam zamiar zrobic swoje i wrocic do domu! — zapewnila goraco Polly.
— Tak, ja tez tak kiedys mowilem. — Jackrum wyszczerzyl zeby. — Widzisz, Perks, ja nie potrzebuje zadnych sekarowych zabawek. Nie potrzebuje azety z nowinami. Sierzant Jackrum wie, co sie dzieje. Rozmawia z ludzmi, ktorzy wracaja i ktorzy nie gadaliby z nikim innym. Wie wiecej niz rupert, chociaz on dostaje ze sztabu lisciki, ktorymi tak sie przejmuje. Kazdy chetnie rozmawia z sierzantem Jackrumem. A w swojej wielkiej i tlustej glowie sierzant Jackrum zestawia wszystko do kupy. I sierzant Jackrum wie.
— A co sie dzieje, sierzancie? — zapytala Polly z glupia frant.