Jackrum nie odpowiedzial od razu. Steknal, pochylil sie i podrapal stope. Skorodowany szyling na lancuszku, dotad lezacy spokojnie na welnianym podkoszulku, zakolysal sie nagle na szyi. Ale bylo tam cos jeszcze. Na moment spod koszulki wysunelo sie cos zlotego — zlotego i owalnego, na zlotym lancuszku, i blysnelo w promieniach slonca. A potem sierzant sie wyprostowal i zagadkowe cos wsunelo sie znowu pod material.

— To bardzo dziwna wojna, moj chlopcze. To prawda, ze przeciw sobie mamy nie tylko zlobenskich zolnierzy. Chlopcy mowia, ze sa tam mundury, jakich jeszcze nigdy nie widzieli. Przez lata skopalismy wiele tylkow, wiec moze rzeczywiscie sie dogadali i teraz przyszla nasza kolej. Ale moim zdaniem oni utkneli w miejscu. Zdobyli twierdze. O tak, wiem o tym. Lecz musza ja jeszcze utrzymac. Nadchodzi zima, a wszyscy ci chlopcy z Ankh-Morpork i nie wiadomo skad jeszcze sa bardzo daleko od domu. Mozemy miec szanse, zwlaszcza teraz, kiedy ksiaze koniecznie chce dorwac tego mlodego zolnierza, ktory przylozyl mu z kolana w slubny ekwipunek. A to znaczy, ze jest wsciekly. I zacznie popelniac bledy.

— No wiec, sierzancie, mysle…

— Ciesze sie, ze myslicie, szeregowy Perks. — Jackrum znowu zmienil sie w sierzanta. — I sadze, ze kiedy juz zajmiecie sie rupertem, a potem troche zdrzemniecie, to razem damy chlopakom mala lekcje fechtunku. Niewazne, jaka to piekielna wojna, ale wczesniej czy pozniej mlody Lazer bedzie musial uzyc szabli, ktora ze soba taszczy. Ruszaj.

Polly znalazla porucznika Bluze. Oparty plecami o skale, jadl skubbo z miski. Igorina pakowala swoj zestaw medyczny, a Bluza mial zabandazowane ucho.

— Wszystko w porzadku, sir? — upewnila sie. — Przepraszam, nie bylem…

— Alez rozumiem, Perks. Musisz odsluzyc swoja kolejke jak inni „chlopcy” — stwierdzil Bluza i Polly naprawde slyszala, jak opadaja na miejsca cudzyslowy. — Przespalem sie troche, a krwawienie… i drzenie rowniez… calkiem ustalo. Jednakze… wciaz potrzebne mi golenie.

— Chce pan, zebym pana ogolil… — domyslila sie zalamana Polly.

— Musze dawac przyklad, Perks, ale chce zaznaczyc, ze wy, „chlopcy”, tak sie staracie, ze az mi wstyd. Wszyscy macie twarze gladkie „jak pupa niemowlecia”.

— Tak, sir.

Polly wyjela przyrzady do golenia i podeszla do ogniska, gdzie zawsze grzal sie kociolek z woda. Wieksza czesc oddzialu spala. Tylko Maladict siedzial przy ogniu ze skrzyzowanymi nogami i robil cos ze swoim czakiem.

— Slyszalem o tej sprawie z jencem wczoraj w nocy — powiedzial, nie podnoszac glowy. — Nie wydaje mi sie, zeby por dlugo przetrwal. A tobie?

— Kto?

— Porucznik. Zapewne bedzie mial fatalny wypadek. Jackrum uwaza, ze jest niebezpieczny.

— Uczy sie, tak jak my.

— Owszem, ale por powinien wiedziec, co robi. Sadzisz, ze on wie?

— Jackrum tez sie pogubil — oswiadczyla Polly, dolewajac do kociolka zimnej wody. — Mysle, ze po prostu bedziemy szli dalej.

— Jesli jest cos, do czego mozemy dojsc — mruknal Maladict. Podniosl czako. — Co o tym myslisz?

Z boku, obok paczki papierosow, wypisane byly slowa: „Urodzony, by umrzec”.

— Bardzo… indywidualne — przyznala Polly. — Dlaczego palisz? To nie jest zbyt… no, zbyt wampiryczne…

— Ja sam nie powinienem byc zbyt wampiryczny. — Maladict zapalil drzaca dlonia. — Chodzi o ssanie. Potrzebuje go. Jestem pobudzony, jestem na glodzie kawowym, a w lesie w ogole nie radze sobie za dobrze.

— Przeciez jestes wamp…

— Tak, tak… Gdyby to byly krypty, zaden problem. Ale tutaj stale mam wrazenie, ze jestem otoczony przez mnostwo zaostrzonych kolkow. No i… zaczynam cierpiec. Czuje sie stale jak gacek na mrozie. Slysze glosy, poce sie…

— Psst! — szepnela Polly, gdy Kukula jeknela przez sen. — To niemozliwe — stwierdzila. — Sam mowiles, ze nie pijesz juz od dwoch lat.

— Och, kr… krach… krwi? — mruknal Maladict. — Kto tu mowi o krwi? Mnie chodzi o kawe, do licha!

— Mamy dosc herba…

— Nie zrozumiesz tego. Idzie o… pozadanie. Ono nigdy nie ustaje, mozna najwyzej zmienic obiekt na taki, ktory nie sklania ludzi do przerobienia mnie w kebab. A teraz potrzebuje kawy!

Dlaczego znowu ja? — zastanawiala sie Polly. Czy mam nad glowa taki szyld z napisem: „Opowiedz mi o swoich klopotach”?

— Zobacze, co da sie zrobic — obiecala i pospiesznie napelnila kubek do golenia.

Wrocila z woda, usadzila Bluze na kamieniu i przygotowala troche piany. Naostrzyla brzytwe, poswiecajac na to mozliwie duzo czasu. A kiedy porucznik chrzaknal zniecierpliwiony, zajela stanowisko, uniosla brzytwe i pomodlila sie…

…ale nie do Nuggana, nigdy do Nuggana, od dnia, kiedy umarla matka…

A potem nagle Loft biegla parowem i usilowala krzyczec szeptem.

— Ktos idzie!

Niewiele brakowalo, by Bluza stracil zdrowe ucho. Jak znikad pojawil sie Jackrum, juz w butach, ale wciaz z opuszczonymi szelkami. Chwycil Loft za ramie i obrocil w miejscu.

— Gdzie? — zapytal.

— Tam dalej jest trakt! Zolnierze! Wozy! Co robimy, sierzancie?

— Unikamy halasu — mruknal Jackrum. — Zmierzaja w nasza strone?

— Nie, przejechali obok, sierzancie.

Jackrum obejrzal sie i zadowolonym spojrzeniem zmierzyl reszte oddzialu.

— No dobra… Kapralu, wezcie Karborunda z Perks i przyjrzyjcie sie temu. Reszta, zbierzcie ekwipunek i starajcie sie byc dzielni. Tak, poruczniku?

Bluza w oszolomieniu scieral z twarzy piane.

— Co? Ach, tak. Zajmijcie sie tym, sierzancie.

Dwadziescia sekund pozniej Polly zbiegala za Maladictem po zboczu. Tu i tam miedzy drzewami widziala dno doliny, a niekiedy takze blyski slonca na metalu. Na szczescie drzewa pokryly ziemie gruba warstwa igiel, a wbrew powszechnej opinii poszycie lasu nie jest zarzucone galazkami, ktore pekaja z glosnym trzaskiem. Dotarli na brzeg, gdzie krzaki walczyly ze soba o dostep do swiatla, a po chwili znalezli wygodny punkt obserwacyjny.

Zobaczyli tylko czterech zolnierzy w nieznajomych mundurach. Dwoch przed i dwoch za wozem. Woz byl nieduzy i okryty plotnem.

— Co jest takiego na tym wozku, co musi ochraniac az czterech ludzi? — zdziwil sie Maladict. — Na pewno cos cennego.

Polly wskazala spora flage zwisajaca z masztu na wozie.

— Mysle, ze to ten czlowiek z azety — oswiadczyla. — To ten sam woz. I ta sama flaga.

— W takim razie to dobrze, ze przejechali — szepnal Maladict. — Poczekamy, az znikna, i poczolgamy sie z powrotem, jak dzielne male myszki.

Dwaj jezdzcy na przedzie przystaneli i odwrocili sie w siodlach, czekajac, az woz ich dogoni. Nagle jeden wskazal cos z tylu, poza ukrytymi obserwatorami. Zabrzmialo wolanie, zbyt daleko, by je zrozumiec. Zolnierze z tylu podjechali do kolegow. Nastapila dyskusja, po czym dwoch zolnierzy ruszylo truchtem z powrotem.

— Niech to licho — mruknela Polly. — Co zauwazyli?

Jezdzcy mineli ich kryjowke, znikneli w lesie.

— Biegniemy, zeby ich zalatwic? — zaproponowala Nefryt.

— Niech Jackrum sie tym zajmie — zdecydowal Maladict.

— Ale jesli to zrobi i jesli ci ludzie nie wroca… — zaczela Polly.

— Kiedy nie wroca — poprawil ja Maladict.

— …wtedy tych dwoch przy wozie zacznie cos podejrzewac. Jeden prawdopodobnie tu zostanie, drugi pojedzie po pomoc.

— W takim razie podkradniemy sie i zaczekamy. Patrzcie, zsiadaja z koni. Woz tez stoi. Jesli zaczna wygladac na zaniepokojonych, wtedy ruszymy.

Вы читаете Potworny regiment
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату