— Ale dlaczego masz teraz taka wygieta blizne na policzku? — spytala Stukacz. — A tutaj szwy nie znikaja…
Igorina skromnie spuscila wzrok. Przerobila nawet jedna z sukienek na fartuszek, wiec wygladala jak mloda sluzaca z piwiarni. Wystarczylo na nia spojrzec, by czlowiek w myslach zamawial wielkiego precla.
— Cos jednak trzeba pokazac — odparla. — Inaczej czlowiek sprawia zawod swojemu klanowi. A poza tym uwazam, ze te szwy sa piekne.
— No dobrze — ustapila Stukacz. — Ale moglabys troche seplenic, co? Wiem, ze to niewlasciwe wrazenie, ale wygladasz teraz, sama nie wiem… no, troche dziwacznie.
— Zbiorka! — zarzadzil Jackrum. Odstapil na krok i obrzucil je wzrokiem pelnym niemal teatralnej pogardy. — Nigdy nie widzialem takiej bandy kocmolu… praczek. Zycze wam szczescia, bo bedzie wam wsciekle potrzebne. Stale ktos bedzie obserwowal drzwi, czy nie wychodzicie, ale to wszystko, co moge wam obiecac. Szeregowy Perks, w tej misji pelnicie obowiazki kaprala, bez podwyzki zoldu. Mam nadzieje, ze po drodze opanowaliscie jedna czy druga lekcje. Wejsc i wyjsc, to wasze zadanie. Zadnych slawnych ostatnich walk, jesli mozna. W razie watpliwosci kopiecie ich w klejnoty i znikacie. Chociaz jesli ich przestraszycie tak, jak mnie przestraszyliscie, nie przewiduje zadnych klopotow.
— Na pewno nie pojdzie pan z nami, sierzancie? — spytala Stukacz, usilujac sie nie smiac.
— Nie, moj chlopcze. Nie wsadzicie mnie w kiecke. Kazdy ma swoje granice. Solidnie nagrzeszylem, i to na wiele sposobow, ale sierzant Jackrum nigdy sie nie ukrywa. Jestem starym zolnierzem. I walcze jak zolnierze, w szyku, na polu bitwy. Gdybym poszedl tam i mizdrzyl sie w kiecce, do konca zycia by mi to wypominali.
— Ksiezna mowi, ze sierzant Jackrum musi p-pojsc inna sciezka — oznajmila Lazer.
— I nie wiem, czy to wlasnie nie przeraza mnie najbardziej, szeregowy Goom. — Jackrum podciagnal swoj rownikowy pas. — Ale masz racje. Kiedy juz tam wejdziecie, przemkne sie cichutko na nasze pozycje. I jesli nie zmontuje nieduzego ataku dla odwrocenia uwagi, to nie nazywam sie sierzant Jackrum. No a ze sie nazywam sierzant Jackrum, sprawa zalatwiona. Ha, wielu jest w tej armii takich, co winni mi sa przysluge… — Prychnal lekko. — I wielu takich, ktorzy nie rzuca w twarz odmowy. A jeszcze wiecej dzielnych chlopcow, ktorzy chcieliby opowiadac wnukom, jak to walczyli u boku Jackruma, wiec dam im szanse prawdziwej wojaczki.
— Ale sierzancie, atak na glowna brame to samobojstwo! — wystraszyla sie Polly.
Jackrum klepnal sie po brzuchu.
— Widzisz to? To jak nosic wlasna zbroje. Kiedys typ wbil mi tu noz po rekojesc i byl demonicznie zdziwiony, kiedy mu przylozylem. Zreszta wy, chlopcy, narobicie takiego zamieszania, ze straze beda zajete, nie? Wy polegacie na mnie, ja polegam na was. Tak to jest w wojsku. Macie tylko dac mi sygnal, dowolny sygnal. Niczego wiecej nie potrzebuje.
— Ksiezna mowi, ze sciezka doprowadzi pana dalej — powiedziala Lazer.
— Tak? — odparl dobrodusznie Jackrum. — A gdzie wlasciwie? Mam nadzieje, ze w miejsce z dobra gospoda.
— Ksiezna mowi, ze… ze powinna prowadzic do miasta Scritz.
Lazer mowila cicho, a reszta oddzialu nadal sie smiala, nie tyle z uwagi sierzanta, ile dla rozladowania napiecia. Ale Polly uslyszala.
A Jackrum byl naprawde, ale to naprawde dobry. Przelotny wyraz zgrozy zniknal niemal natychmiast.
— Scritz? Niczego tam nie ma. Nudna dziura.
— Byl tam miecz — powiedziala Lazer.
Tym razem Jackrum byl przygotowany. Jego twarz nie zmienila sie ani troche, pozostala nieruchoma, co zawsze dobrze mu wychodzilo. To podejrzane, uznala Polly, bo przeciez powinien jakos zareagowac, chocby sie zdziwic.
— Wiele mieczy trzymalem w swoim czasie — rzekl obojetnie. — Slucham, szeregowy Halter.
— Czegos jeszcze pan nam nie wyjasnil, sierzancie. — Stukacz opuscila reke. — Dlaczego nasz regiment nazywa sie Piersi i Tylki?
— Piersi do bitwy, ostatni podaja tyly — odparl automatycznie.
— Wiec dlaczego nazywaja nas Serozercami?
— No wlasnie — poparla ja Kukula. — Dlaczego? Bo z tego, co mowily dziewczeta, powinnismy to wiedziec.
Jackrum cmoknal jezykiem z irytacja.
— Stukacz, czemu czekales, az sciagniesz spodnie, zanim o to spytales? Teraz krepuje sie wam tlumaczyc.
A Polly pomyslala: To taka przyneta, tak? Chce pan opowiedziec. Chce pan skierowac rozmowe jak najdalej od Scritzu.
— Aha — domyslila sie Stukacz. — Czyli chodzi o seks, prawda?
— Nie jako taki, nie…
— Niech pan opowie — poprosila. — Chce sie dowiedziec, zanim zgine. Jesli to panu ulatwi sprawe, moge szturchac kolegow i powtarzac „hle, hle, hle!”.
Jackrum westchnal.
— Jest taka piosenka… — powiedzial. — Zaczyna sie „Byl dzionek tuz po niedzieli, a miesiac to byl maj”…
— No to jest o seksie — oswiadczyla twardo Polly. — To ludowa piosenka, zaczyna sie od tego, ze byl dzionek, i dzieje sie w maju, co bylo do okazania. Jest o seksie. Czy wazna role odgrywa w niej pasterka?
— To mozliwe — przyznal Jackrum.
— Szla na targ? Zeby sprzedac swoj towar?
— Bardzo prawdopodobne.
— No tak… Czyli stad ser. I spotyka, pomyslmy, zolnierza, zeglarza, wesolego parobka czy tez ewentualnie mezczyzne odzianego w skory? Nie, poniewaz to o nas, to musi byc zolnierz. A ze to jeden z Piersi i Tylkow… Och, czuje juz, jak zbliza sie ucieszna dwuznacznosc. Jedno pytanie — jaki element jej garderoby spadl na trawe lub sie rozwiazal?
— Podwiazka. Slyszales juz te piosenke, Perks?
— Nie, ale wiem, jakie sa ludowe piosenki. Jeszcze w do… tam, gdzie pracowalam, mielismy ludowych piesniarzy w dolnym barze. Zostali szesc miesiecy, a potem musielismy zatrudnic czlowieka z fretka. A to zostaje w pamieci…
— Bylo migdalenie, sierzancie? — spytala z usmiechem Stukacz.
— Raczej rodzynkowanie — stwierdzila Igorina. Odpowiedzialy jej chichoty.
— Nie. On jej ukradl ser. — Polly westchnela. — Kiedy ta biedna dziewczyna lezala i czekala, az zawiaze jej podwiazke, ten piekielny dran uciekl z jej serem. Mam racje?
— Nie mow „piekielny”, Ozz. Nie kiedy nosisz spodnice — ostrzegla Stukacz.
— W takim razie nie Ozz — odparla Polly. — Napelnic czako chlebem, nalac zupy do butow! I ukrasc ser, co, sierzancie?
— Szczera prawda. Zawsze bylismy praktycznym regimentem — rzekl Jackrum. — Armia maszeruje na brzuchach, chlopcy. Na moim, oczywiscie, mogliby niesc flage.
— To przeciez jej wina — uznala Loft. — Powinna lepiej wiazac podwiazki.
— Tak. I pewnie nawet chciala, zeby ktos ukradl jej ser — mruknela Stukacz.
— Madre slowa — pochwalil Jackrum. — Ruszajcie wiec… Serozercy!
Mgla byla wciaz gesta, kiedy przedostaly sie przez las do sciezki na brzegu. Idac, Polly zaczepiala spodnica o jezyny. Pewnie robila to zawsze, zanim jeszcze sie zaciagnela, ale teraz jej to przeszkadzalo. Z roztargnieniem poprawila skarpety, ktore rozdzielila i uzyla do wypelnienia innych miejsc. Byla za chuda. W tym caly klopot. Bardzo brakowalo lokow — one wyraznie mowily: dziewczyna. A tak musiala polegac na chuscie i zapasowych skarpetach.
— W porzadku — szepnela, gdy teren sie wyrownal. — Pamietajcie, zadnych przeklenstw. Chichoty, nie prychania. Zadnego bekania. Zadnej broni. Oni tam nie moga byc az tak glupi. Ktos zabral bron?
Pokrecily glowami.
— Czy zabralas bron, Stuk… Magdo?
— Nie, Polly.