— Zadnego przedmiotu dowolnego rodzaju, majacego cechy broni?

— Nie, Polly — zapewnila pokornie Stukacz.

— Niczego, co ma ostrze?

— Och, masz na mysli cos takiego?

— Tak, Magdo.

— Przeciez kobieta moze nosic noz, prawda?

— To jest szabla, Magdo. Probujesz to ukryc, ale to szabla.

— Ale uzywam jej jako noza, Polly.

— Nie za dluga?

— Rozmiar nie ma znaczenia.

— Nikt w to nie wierzy. Zostaw ja za drzewem, prosze. To rozkaz.

— Och, niech ci bedzie.

Po chwili odezwala sie Kukula, ktora najwyrazniej myslala intensywnie.

— Nadal nie rozumiem, czemu nie mogla sama zawiazac sobie podwiazki.

— Kukula, niech to demon… — zaczela Stukacz.

— …niech to motyla noga… — poprawila ja Polly. — I nie zapominaj, ze mowisz do Betty.

— Niech to motyla noga kopnie, o czym ty gadasz, Betty? — spytala Stukacz, przewracajac oczami.

— No o tej piosence, to chyba jasne. A poza tym przeciez nie trzeba sie klasc, zeby zawiazac podwiazke. Tak jest trudniej — uznala Kukula. — To bez sensu.

Przez chwile nikt sie nie odzywal. Teraz latwo bylo zrozumiec, czemu Kukula wyruszyla ze swoja misja.

— Masz racje — przyznala w koncu Polly. — To glupia piosenka.

— Bardzo glupia piosenka — potwierdzila Stukacz.

Wszystkie sie zgodzily. To byla bardzo glupia piosenka.

Ruszyly sciezka przy rzece. Przed nimi niewielka grupa kobiet wlasnie mijala zakret. Caly oddzial odruchowo uniosl wzrok. Twierdza wyrastala z pionowego urwiska i trudno bylo zauwazyc, gdzie konczy sie surowa skala, a zaczynaja pradawne mury. Nie widzialy okien. Stad byla to po prostu sciana siegajaca ku niebu. Nie ma wejscia, glosila. Nie ma wyjscia. W tej scianie sa tylko nieliczne drzwi i zamykaja sie w sposob ostateczny.

Tak blisko glebokiej, powolnej rzeki powietrze bylo lodowato zimne, a im wyzej patrzyly, tym wydawalo sie zimniejsze. Za zakretem zobaczyly nieduza skalna platforme, gdzie byla tylna furtka, i grupke kobiet rozmawiajacych ze straznikiem.

— To sie nie uda — mruknela Kukula pod nosem. — Pokazuja mu jakies papiery. Ktos zabral swoje? Nie?

Zolnierz uniosl glowe i spogladal na dziewczeta z oficjalna, obojetna mina czlowieka, ktory nie szuka w zyciu przygod ani sensacji.

— Idziemy dalej — szepnela Polly. — Jesli bedzie juz calkiem zle, wybuchamy placzem.

— To obrzydliwe — uznala Stukacz.

Byly coraz blizej. Polly szla ze spuszczona glowa, jak wypada kobiecie niezameznej. Wiedziala, ze na pewno patrza tez inni. Moze sa znudzeni, moze nie spodziewaja sie zadnych klopotow, ale na tej scianie sa oczy, ktore sie w nia wpatruja.

Dotarly do straznika. Tuz za waskim kamiennym przejsciem czekal drugi, oparty w mroku o sciane.

— Papiery — zazadal straznik.

— Nie mamy, szanowny panie — odparla Polly. Po drodze przygotowywala sobie mowe. Wojna, strach przed inwazja, uciekajacy ludzie, brak zywnosci… Nie trzeba bylo nic wymyslac, wystarczylo tylko poukladac sobie rzeczywistosc. — Musialam uciekac…

— Ach, jasne — przerwal jej straznik. — Nie ma papierow? Zaden klopot. Moze porozmawiacie z moim kolega? To milo, ze chcecie pomieszkac z nami.

Odstapil na bok i skinal w strone mrocznego wejscia.

Zdziwiona Polly wkroczyla do twierdzy. Za nimi zamknely sie drzwi. Znalazly sie w dlugim korytarzu z wieloma szczelinami prowadzacymi do pomieszczen po obu stronach. Ze szczelin padalo swiatlo. Widziala za nimi cienie. Ukryci tam lucznicy mogli kazdego uwiezionego w korytarzu przerobic na sieczke.

Na koncu korytarza otworzyly sie kolejne drzwi. Prowadzily do niewielkiego pomieszczenia, gdzie za biurkiem siedzial mlody mezczyzna w mundurze, jakiego Polly nie umiala rozpoznac. Nosil insygnia kapitana. Obok stal wiekszy, o wiele wiekszy mezczyzna w takim samym mundurze, czy moze w dwoch mundurach zszytych razem. Mial miecz. Mial tez taka ceche, ze kiedy trzymal ten miecz, nie pozostawial najmniejszych watpliwosci, ze miecz jest trzymany i jest trzymany przez niego. Sciagal ku sobie spojrzenia. Nawet na Nefryt zrobilby wrazenie.

— Dzien dobry, moje panie — powiedzial kapitan. — Nie macie papierow, tak? Zdejmijcie chusty.

I to by bylo tyle, pomyslala Polly, czujac, ze odpada jej dno zoladka. A myslalysmy, ze jestesmy sprytne… Teraz mogly tylko posluchac.

— Aha. Powiecie pewnie, ze obcieto wam wlosy za kare, poniewaz bratalyscie sie z wrogiem, tak? — rzucil kapitan, rzuciwszy tylko okiem. — Oprocz ciebie — dodal, zwracajac sie do Igoriny. — Nie mialas ochoty bratac sie z wrogiem? Cos sie nie podobalo w porzadnych zlobenskich chlopakach?

— Eee… nie — zapewnila Igorina.

Kapitan usmiechnal sie promiennie.

— Panowie, wyjasnijmy sobie fakty. Chodzicie nieprawidlowo. To widac. Chodzicie nieprawidlowo i stoicie nieprawidlowo. Panu — wskazal Stukacz — zostalo kolo ucha troche mydla do golenia. A pan, drogi panie, albo jest zdeformowany, albo sprobowal pan starej sztuczki z wtykaniem sobie pod koszule pary skarpet.

Polly zwiesila glowe purpurowa ze wstydu i ponizenia.

— Wejsc albo wyjsc w przebraniu praczki… — mowil dalej kapitan. — Kazdy poza tym durnym kraikiem zna ten numer, chlopcy, ale wiekszosc bardziej sie stara. No coz, dla was wojna sie skonczyla. Ta twierdza ma bardzo rozlegle lochy i musze powiedziec, ze prawdopodobnie lepiej na tym wyjdziecie niz ci na zewnatrz… Tak, czego chcesz?

Kukula podniosla reke.

— Moge panu cos pokazac?

Polly nie obejrzala sie. Obserwowala twarz kapitana, gdy obok zaszelescil material. Nie mogla uwierzyc — Kukula podnosila spodnice.

— Och… — powiedzial kapitan i wyprostowal sie na krzesle. Poczerwienial gwaltownie.

Stukacz wybuchnela, ale byl to wybuch placzu. Towarzyszylo mu zalosne zawodzenie.

— Oooch, idziemy z tak dalekaaa! Lezalysmy po zagonach, zeby sie schowac przed zolnierzami! Nie ma jedzenia! Chcemy pracowac! Nazwal nas pan chlopcami! Czemu pan jest taki okru-utny?

Rzucila sie na ziemie, wstrzasal nia szloch.

Polly przyklekla, podniosla ja i poklepala po plecach.

— To bylo dla nas bardzo trudne — zwrocila sie do czerwonego na twarzy kapitana.

— Jesli dasz rade go zalatwic, tego drugiego udusze paskiem od fartucha — szepnela Stukacz miedzy kolejnymi szlochami.

— Obejrzal pan juz wszystko, co chcial pan obejrzec? — spytala kapitana Polly. Kazda sylaba dzwieczala lodem.

— Tak! Nie! Tak! Prosze! — Kapitan rzucil straznikowi z mieczem spojrzenie czlowieka, ktory wie, ze juz stal sie tematem zartow calego garnizonu. — Raz zupelnie… To znaczy widzialem… Naprawde, to mi wystarczy. Szeregowy, sprowadzcie jakas kobiete z pralni. Bardzo mi przykro, drogie panie. Ja… ja… tylko wykonuje obowiazki…

— I lubi pan to? — spytala Polly, wciaz lodowatym tonem.

— Tak — odparl pospiesznie kapitan. — To znaczy nie! Nie, tak! Musimy byc ostrozni… Ach…

Wielki zolnierz wrocil, prowadzac za soba kobiete. Polly spojrzala.

— Nowe… ochotniczki — wyjasnil kapitan i skinal reka w strone oddzialu. — Pani Enid na pewno znajdzie im zajecie…

— Oczywiscie, kapitanie. — Kobieta dygnela uprzejmie.

Вы читаете Potworny regiment
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату