— Nawet sie nie domyslam — zapewnil hrabia.

— Mial pudlo z pajakami i pejcz! Zmuszal je do snucia wszedzie pajeczyn!

— Przyznaje, ze czesto sie zastanawialem, dlaczego zawsze jest ich tyle.

— Zgadzam sie, ojcze — wtracil Vlad. — Igor nadaje sie do Uberwaldu, ale nie chcialbys chyba, zeby ktos taki otwieral drzwi gosciom z eleganckiego towarzystwa. Prawda?

— I brzydko pachnie — dodala hrabina.

— Naturalnie, pewne jego czesci sa w rodzinie od wiekow. Ale zgadzam sie, to juz przekroczylo granice zartu.

Znowu zadzwonil.

— Tak, jastsnie panie — odezwal sie Igor za jego plecami.

Hrabia odwrocil sie gwaltownie.

— Mowilem ci, zebys tego nie robil!

— Nie robil tszego, jastsnie panie?

— Nie zjawial sie za mna tak nagle!

— To jedyny stspostsob zjawiania stsie, jaki znam, jastsnie panie.

— Idz, sprowadz tu krola Verence’a, dobrze? Bedzie nam towarzyszyl przy lekkim posilku.

— Tak, jastsnie panie.

Patrzyli, jak sluga oddala sie, utykajac. Hrabia potrzasnal glowa.

— Nigdy sam nie odejdzie — stwierdzil Vlad. — Nie rozumie aluzji.

— W dodatku to takie niemodne, miec sluge o imieniu Igor — oswiadczyla hrabina. — Naprawde jest nie do wytrzymania.

— Sluchajcie, to przeciez proste — wtracila Lacrimosa. — Trzeba go wziac na dol, do lochow, zatrzasnac w zelaznej dziewicy, rozciagnac nad ogniem na dzien czy dwa, a potem pokroic na cienkie plasterki, od stop w gore, zeby mogl patrzec. Prawde mowiac, wyswiadczymy mu tylko przysluge.

— Mysle, ze to najlepszy sposob — zgodzil sie hrabia ze smutkiem.

— Pamietasz, mowiles mi kiedys, zebym skrocila cierpienia mojego kotka — przypomniala Lacrimosa.

— Wlasciwie chodzilo mi o to, zebys przerwala to, co mu robilas. Ale… Tak, masz racje, bedzie musial odejsc…

Igor wprowadzil krola Verence’a, ktory stal teraz nieco zdeprymowany, jak kazdy czlowiek w obecnosci hrabiego.

— Ach, wasza wysokosc… — Hrabina podeszla blizej. — Zechce nam pan towarzyszyc przy posilku…

Wlosy Agnes zaczepialy o galazki. Udalo jej sie postawic stope na konarze, gdy jednoczesnie rozpaczliwie trzymala sie galezi powyzej, jednak wskutek tego jej druga stopa pozostala na miotle. A miotla wlasnie zaczela dryfowac w bok, zmuszajac Agnes do wykonania czegos, czego nawet baletnice nie potrafia bez pewnego treningu.

— Widzisz to juz?! — zawolala niania Ogg. Stala w dole… o wiele za daleko w dole.

— To chyba jest jakies stare gniazdo… No nie…

— Co sie stalo?

— Majtki mi sie rozpruly…

— Ja tam zawsze wole, jak jest przewiew — stwierdzila niania.

Agnes postawila druga noge na konarze, ktory zatrzeszczal.

Baryla, uznala Perdita. Ja wspielabym sie tutaj jak gazela.

— Gazele nie chodza po drzewach! — krzyknela Agnes.

— Co takiego? — zdziwil sie glos z ziemi.

— Nie, nic…

Przesuwala sie powoli i nagle pole widzenia wypelnily jej czarno-biale skrzydla. Sroka wyladowala o stope przed jej twarza i wrzasnela. Piec innych zanurkowalo z sasiednich drzew i przylaczylo sie do choru.

Agnes nie lubila ptakow. Ladnie wygladaly w locie i ladnie spiewaly. Ale z bliska byly oszalalymi klujacymi kulkami o inteligencji muchy.

Probowala odpedzic najblizsza sroke, ale ptak tylko przefrunal na wyzsza galaz. Gdy juz odzyskala rownowage, ruszyla dalej ostroznie, starajac sie nie zwracac uwagi na rozzloszczone ptaki. Wreszcie mogla obejrzec gniazdo.

Trudno powiedziec, czy byly to resztki starego, czy zaczatki nowego, ale wewnatrz lezal kawalek lamety, odprysk szkla oraz — jasniejace nawet pod tym zachmurzonym niebem — cos bialego… z blyszczaca krawedzia.

— „Piec — srebrna moneta, szesc — zlota korona” — powiedziala na wpol do siebie.

— To idzie „piec na niebo, szesc na pieklo”! — zawolala niania.

— W kazdym razie chyba dosiegne…

Konar pekl. Pod nim rosly inne, ale posluzyly tylko jako krotkie przystanki na drodze w dol. Ostatni wyrzucil Agnes na rosnacy obok drzewa ostrokrzew.

Niania wyjela zaproszenie z jej upadku reki. Deszcz rozmazal atrament, ale slowo „Weatherwax” wciaz bylo wyraznie czytelne. Niania potarla kciukiem zlocenie.

— Za duzo zlota — stwierdzila. — No, to by tlumaczylo historie z zaproszeniem. Mowilam przeciez, ze te ptaszydla kradna wszystko, co blyszczy.

— Nie, nic mi sie nie stalo — oznajmila z naciskiem Agnes. — Ostrokrzew zamortyzowal upadek.

— Lby im poukrecam — pogrozila niania.

Sroki na drzewach wokol chatki wrzasnely.

— Chociaz wydaje mi sie, ze gdzies zgubilam kapelusz — dodala Agnes, podnoszac sie z trudem. Lowienie wspolczucia w kaluzy bylo z gory skazane na porazke, wiec zrezygnowala. — No dobrze, znalazlysmy zaproszenie. Teraz poszukajmy babci.

— Nie znajdziemy jej, jesli nie chce byc znaleziona — odparla niania, w zadumie rozcierajac brzeg karty.

— Umiesz przeciez Pozyczac. Nawet jesli wyszla stad wczesnie, jakies zwierzeta na pewno ja widzialy…

— Nie Pozyczam, z zasady — stwierdzila stanowczo niania. — Brak mi dyscypliny Esme. Zaczynam sie… angazowac. Kiedys przez trzy dni bylam krolikiem, zanim nasz Jason nie sprowadzil Esme, a ona nie sciagnela mnie z powrotem. Jeszcze troche, a nie byloby juz zadnej mnie do sciagania.

— Kroliki wydaja sie nudne…

— Maja swoje wzloty i upadki.

— No dobrze, w takim razie zajrzyjmy w te szklana kule z boi — zaproponowala Agnes. — Dobrze ci to wychodzi, Magrat mi mowila.

Po drugiej stronie polany z komina chatki wypadla pokruszona cegla.

— Ale nie tutaj — odparla z ociaganiem niania. — Tutaj dostaje dreszczy… No nie, jakby jeszcze nie dosyc… Co on tu robi?

Wielce Oats nadchodzil przez las. Szedl niepewnie, jak mieszczuch, ktory podrozuje przez prawdziwy, przecinany wykrotami, zasypany galazkami i mokrymi liscmi teren. Mial zatroskana mine kogos, kto w kazdej chwili spodziewa sie ataku sow albo chrabaszczy.

W swym dziwacznym, czarno-bialym stroju wygladal jak ludzka sroka.

Ptasie sroki krzyczaly wsrod galezi.

— „Siedem — tajemnica nigdy niezdradzona” — powiedziala Agnes.

— „Siedem — diabla tu przywleklo” — poprawila ja niania posepnie. — Ty masz swoj wierszyk, ja mam swoj.

Kiedy Oats dostrzegl czarownice, troche poweselal i wydmuchal nos w ich strone.

— Co za marnowanie skory… — mruknela niania.

— Ach, pani Ogg… i panna Nitt! — zawolal Oats, ostroznie wymijajac bloto. — Mam nadzieje, ze znajduje panie w dobrym zdrowiu?

— Az do teraz — odpowiedziala niania.

Вы читаете Carpe jugulum
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату