— Mialem… eee… liczylem, ze spotkam tu pania Weatherwax.
Przez chwile slychac bylo tylko krakanie wron.
— Nadzieje? — zdziwila sie Agnes.
— Pania Weatherwax? — powtorzyla niania.
— No tak. To nalezy do… Powinienem… Zwykle staramy sie… ehm… Slyszalem, ze jest moze chora, a odwiedzanie osob starszych i niedoleznych to duszpasterski obowiazek… Zdaje sobie sprawe, oczywiscie, ze formalnie nie mam tu zadnych duszpasterskich obowiazkow, ale mimo to, skoro juz jestem…
Twarz niani tworzyla prawdziwy obraz, zapewne namalowany przez artyste z bardzo nietypowym poczuciem humoru.
— Naprawde zaluje, ze jej tu nie ma — powiedziala, a Agnes uswiadomila sobie, ze jest rownoczesnie calkowicie szczera i absolutnie zlosliwa.
— Szkoda. Chcialem udzielic jej… Mialem zamiar… No… To znaczy, ze dobrze sie czuje?
— Na pewno po twojej wizycie poczulaby sie lepiej — zapewnila niania i znowu w jej slowach zabrzmiala dziwaczna, wypaczona prawda. — O czyms takim opowiadalaby calymi tygodniami. Mozesz zajrzec znowu, kiedy tylko zechcesz.
Oats spojrzal na nia bezradnie.
— W takim razie chyba, hm, wroce do swojego, no, namiotu — oswiadczyl. — Czy moge odprowadzic panie do miasta? W lesie zdarzaja sie, eee, grozne stworzenia…
— Mamy miotly — odparla stanowczo niania.
Kaplan wygladal na zalamanego, wiec Agnes podjela decyzje.
— Miotle — powiedziala. — Odprowadze… to znaczy, mozesz mnie odprowadzic. Jesli chcesz.
Kaplan odetchnal z ulga. Niania parsknela. I bylo w tym parsknieciu cos weatherwaxowskiego.
— Zobaczymy sie u mnie — rzucila. — Tylko zadnego marudzenia po drodze.
— Nie marudze…
— No to uwazaj, zebys nie zaczela.
Po czym odeszla szukac swojej miotly.
Przez dluzszy czas Agnes i kaplan szli pograzeni w skrepowanym milczeniu. W koncu odezwala sie Agnes: — Jak tam migrena?
— Och, o wiele lepiej, dziekuje. Przeszla. Ale jej wysokosc byla tak uprzejma, ze mimo to dala mi kilka pigulek.
— To milo — uznala Agnes.
— Ehm… Nie lubisz mnie specjalnie, prawda? — zapytal Oats.
— Prawie sie nie znamy.
Zaczynala odczuwac krepujaca przewiewnosc w dolnych regionach.
— Wiele osob mnie nie lubi od pierwszego wejrzenia.
— Oszczedza im to czasu, jak sadze — rzucila Agnes i zaklela w duchu. Perdita wtracila sie w to zdanie, ale Oats chyba nie zauwazyl. Westchnal tylko.
— Obawiam sie, ze mam pewne trudnosci w nawiazywaniu kontaktow — ciagnal. — Mam wrazenie, ze po prostu nie nadaje sie do dzialalnosci pasterskiej.
— Chodzi o owce i tak dalej?
— W college’u wszystko wydawalo sie prostsze — ciagnal Oats. Jak wiekszosc ludzi, kiedy wylewal swe zale, nie zwracal wlasciwie uwagi na to, co mowia inni. — Ale tutaj; gdy cytuje niektore co dostepniejsze opowiesci z Ksiegi Oma, mowia na to: „Cos tu nie gra, grzyby nie moga rosnac na pustyni” albo „Nie mozna tak prowadzic winnicy”. Wszyscy sa tak bardzo… doslowni.
Odchrzaknal. Zdawalo sie, ze cos go dreczy.
— Niestety, Stara Ksiega Oma dosc twardo wypowiada sie na temat czarownic — oznajmil.
— Doprawdy?
— Chociaz po przestudiowaniu odpowiedniego wersetu w oryginalnym tekscie Drugiej Omnianskiej IV wysunalem dosc smiala teorie, ze dokladniejsze tlumaczenie slowa, o ktore chodzi, brzmi raczej „karaluchy”.
— Tak?
— Zwlaszcza ze w dalszym ciagu powiedziane jest, ze mozna je zabic ogniem albo w „pulapkach z melasy”. Dalej jest tez napisane, ze sprowadzaja lubiezne sny.
— Nie patrz na mnie — odparla Agnes. — Mozesz liczyc tylko na towarzystwo w drodze do domu.
Ku jej zdumieniu i glosnemu zachwytowi Perdity zaczerwienil sie tak mocno jak ona.
— No bo… tego… kluczowe slowo tego fragmentu mozna w kontekscie rownie dobrze odczytac jako „gotowane homary” — zapewnil pospiesznie.
— Niania Ogg mowila, ze Omnianie palili czarownice — powiedziala Agnes.
— Och, palilismy praktycznie wszystkich — przyznal ponuro Oats. — Choc kilka czarownic, o ile mi wiadomo, rzeczywiscie zostalo wepchnietych do wielkich kadzi melasy.
Glos tez mial nuzacy. W ogole sprawial wrazenie, musiala to przyznac, osoby wyjatkowo nudnej. To wrazenie bylo niemal zbyt doskonale, jakby staral sie wygladac na nudziarza.
— Dlaczego przyszedles odwiedzic babcie Weatherwax?
— No… Wszyscy tutaj wypowiadaja sie o niej… z wielkim szacunkiem. — Oats ostroznie dobieral slowa jak ktos, kto wyciaga sliwki z wrzacego garnka. — W dodatku podobno nie zjawila sie wczoraj, a to bardzo dziwne. Pomyslalem tez, ze starszej osobie na pewno trudno jest mieszkac samotnie. I…
— Tak?
— Slyszalem, ze jest juz stara, a nigdy nie jest za pozno, by rozwazyc stan swojej duszy niesmiertelnej — wyjasnil Oats. — Ktora miec musi, oczywiscie.
Agnes spojrzala na niego z ukosa.
— Nigdy o tym nie wspominala.
— Pewnie myslisz, ze zachowuje sie glupio.
— Mysle tylko, ze wyjatkowo sprzyja panu szczescie, panie Oats.
Z drugiej strony… Oto czlowiek, ktory slyszal o babci Weatherwax, a mimo to ruszyl przez las — ktory go przerazal — zeby sie z nia zobaczyc, chociaz mozliwe przeciez, ze byla karaluchem albo gotowanym homarem. Nikt w Lancre nie odwiedzal babci Weatherwax, jesli nie chcial od niej czegos. Pewnie, czasami przychodzili z drobnymi prezentami (bo pewnego dnia moga znowu czegos chciec), ale na ogol pilnowali, zeby najpierw gdzies wyszla. Tak, ten pan Oats mial w sobie cos wiecej, niz mozna by przypuszczac. To pewne.
Para centaurow wyskoczyla z krzakow i odbiegla klusem po sciezce. Oats oparl sie o drzewo.
— Biegaly tutaj, kiedy szedlem! — powiedzial. — Czy to normalne?
— Nigdy ich wczesniej nie widzialam — zapewnila go Agnes. — Mysle, ze przybyly z Uberwaldu.
— A te okropne male niebieskie gobliny? Jeden z nich pokazal mi bardzo niemily gest.
— Nic o nich nie wiem.
— A wampiry?! Znaczy, wiedzialem, ze zwyczaje tutaj sa inne, ale…
— Wampiry? — krzyknela Agnes. — Widziales wampiry? Wczoraj w nocy?
— No, owszem, tak. W seminarium studiowalem je dosc dlugo, ale nie przypuszczalem, ze zobacze je osobiscie, jak rozmawiaja z ludzmi, pija krew i w ogole, naprawde jestem zdumiony, ze krol na to pozwala…
— A one… nie wplynely na twoj umysl?
— Dostalem potwornej migreny. To sie liczy? Myslalem, ze to przez krewetki.
Krzyk rozlegl sie w lesie. Zdawalo sie, ze ma w sobie liczne skladowe, ale najbardziej odglos duszenia indyka na koncu blaszanej rury.
— Co to bylo, u licha?! — wrzasnal Oats.
Agnes rozejrzala sie oszolomiona. Dorastala w lasach Lancre. Pewnie, zdarzalo sie, ze wedrowaly tedy niezwykle istoty, ale zwykle nie spotykalo sie niczego bardziej niebezpiecznego niz inni ludzie. Teraz, w tym przybrudzonym swietle, nawet drzewa zaczynaly wygladac podejrzanie.
— Sprobujmy dotrzec do Glupiego Osla — powiedziala, ciagnac Oatsa za reke.
— Co?