— Igorze, matka mowila ci przeciez. Nie chcemy kurzu. Nie chcemy wielkich lichtarzy. Nie chcemy otworow wycietych w oczach portretow, a juz na pewno nie chcemy tu tej twojej nieszczesnej skrzynki z pajakami i tego glupiego malego pejcza!

W goracej, dzwoniacej w uszach ciszy Igor spuscil glowe.

— …ludzie stspodziewaja stsie pajakow, jastsnie panie — wymamrotal.

— Nie zyczymy ich sobie.

— …stsary hrabia lubil moje pajaki. — Glos Igora brzeczal jak natretny owad, ktorego nie da sie zabic.

— To smieszne, Igorze.

— …tszetsto mawial: „Stslitszne dzists pajetszyny, Igorze”…

— Posluchaj… po prostu… po prostu idz sobie. Sprawdz, czy zdolasz cos poradzic na ten ohydny smrod, jaki dochodzi z garderoby. Matka mowi, ze oczy jej lzawia od niego. A przy okazji, wyprostuj sie i chodz normalnie! — zawolal Vlad za sluga. — To utykanie na nikim nie robi wrazenia!

Agnes zobaczyla, jak oddalajace sie plecy Igora nieruchomieja na moment. Myslala, ze cos odpowie… Ale po chwili znow ruszyl przed siebie, utykajac.

— Jest jak duze dziecko… — Vlad pokrecil glowa. — Przykro mi, ze musialas na to patrzec.

— Tak, mnie chyba tez jest przykro — odparla Agnes.

— Trzeba bedzie go kims zastapic. Ojciec trzyma Igora tylko z sentymentu. Niestety, trafil do nas razem ze starym zamkiem, obok skrzypiacego dachu i tego dziwnego zapachu w polowie glownych schodow, ktory jednak, musze przyznac, nie jest tak okropny jak ten tutaj. Ojej… Spojrz tylko! Wystarczy odwrocic sie na piec minut i…

Obok stala wielka, bardzo cieknaca swieca w wysokim czarnym lichtarzu.

— Krol Verence zainstalowal lampy olejowe, piekne nowoczesne oswietlenie, a Igor chodzi po zamku i wymienia je znowu na swiece. Nie wiemy nawet, skad je bierze. Lacci podejrzewa, ze zbiera swoja woskowine…

Dotarli do dlugiej sali obok glownego holu. Vlad uniosl wyzej swiece, by jej blask padl na sciany.

— Aha, zawiesili juz obrazy. Powinnas poznac rodzine…

Swiatlo padlo na portret wysokiego, szczuplego, siwowlosego mezczyzny w wieczorowym kostiumie i podszytej czerwienia pelerynie. Wydawal sie calkiem dystyngowany w dosc chlodnym, powsciagliwym stylu. Na dolnej wardze polyskiwal mu wydluzony kiel.

— Moj wuj, brat dziadka — przedstawil go Vlad. — Ostatni… sprawujacy urzad.

— A co to za wstega i gwiazda? — spytala Agnes.

Slyszala juz krzyki tlumu, dalekie, ale coraz glosniejsze.

— Order Gvot. Ten wuj zbudowal rodowa siedzibe, zamek Niezblizsietu, jak go nazwalismy. Moze o nim slyszalas?

— Dziwna nazwa.

— Zwykle smial sie z niej. Miejscowi woznice ostrzegali gosci. „To zamek; nie zbliz sie tu”, mowili. „Chocbys mial nawet spedzic noc na drzewie, nigdy nie zbliz sie do zamku”, powtarzali ludziom. „Cokolwiek bys robil, nie postaw stopy w zamku”. Uwazal, ze to znakomita reklama. Czasami juz o dziewiatej mial zajete wszystkie sypialnie, a ludzie dobijali sie do bramy i prosili, zeby ich wpuscic. Podrozni sklonni byli zboczyc z drogi o cale mile, bo chcieli sprawdzic, o co w tym wszystkim chodzi. Lubil takie zagrania pod publicznosc, niestety. Nie zobaczymy juz takich jak on… przy odrobinie szczescia. Tak czesto wstawal z grobu, ze mial trumne z obrotowym wiekiem. Ach… ciotka Carmilla…

Agnes spojrzala na surowa dame w obcislej czarnej sukni, z wargami w kolorze ciemnosliwkowym.

— Podobno kapala sie we krwi od dwustu dziewic naraz — opowiadal Vlad. — Nie wierze w to. Lacrimosa mowi, ze jesli wziac wiecej niz osiemdziesiat dziewic, nawet calkiem spora wanna sie przepelni.

— Te szczegoly sa istotne — przyznala Agnes, oszolomiona i podniecona groza. — I oczywiscie trudno wtedy znalezc mydlo.

— Niestety, zabil ja rozwscieczony tlum.

— Ludzie potrafia byc tacy niewdzieczni.

— A to… — Swiatlo przesuwalo sie po scianach. — To moj dziadek.

Lysa glowa. Wytrzeszczone, podkrazone oczy. Para zebow jak igly, para uszu jak skrzydla nietoperza, paznokcie nieobcinane od lat…

— Ale polowa obrazu to czyste plotno — zdziwila sie Agnes.

— Rodzinna legenda mowi, ze stary Magyrato poczul glod. Mial bardzo bezposrednie podejscie do pewnych spraw. Widzisz te rdzawobrazowe plamy, o tutaj? Bardzo w starym stylu. A to… coz, to jakis daleki przodek. Tyle tylko wiem.

Ten obraz skladal sie glownie z ciemnego tla. Byla jedynie sugestia dzioba u zgarbionej postaci. Vlad odwrocil sie szybko.

— Przeszlismy dluga droge, naturalnie — powiedzial. — Ewolucja, jak mowi ojciec.

— Wygladaja na bardzo… poteznych — zauwazyla Agnes.

— O tak. Bardzo potezni, a jednak bardzo, bardzo glupi. Ojciec uwaza, ze glupota jest w pewnym sensie wbudowana w wampiryzm, jakby pragnienie swiezej krwi wiazalo sie z byciem tepym jak deska. Ojciec jest niezwyklym wampirem. On i matka wychowali nas… inaczej.

— Inaczej — powtorzyla Agnes.

— Wampiry nie sa istotami rodzinnymi. Ojciec twierdzi, ze to naturalne. Ludzie wychowuja swoich nastepcow, ale my zyjemy bardzo dlugo, wiec wampir wychowuje raczej konkurentow. Uczucia rodzinne nie sa zbyt gorace, mozna powiedziec.

— Naprawde? — W kieszeni palce Agnes objely butelke wody swieconej.

— Ale ojciec uznal, ze jedynym wyjsciem jest praca nad soba. Trzeba przerwac ten cykl glupoty. Do naszego jedzenia dodawal drobnych ilosci czosnku, zebysmy sie przyzwyczajali. Od dziecinstwa wystawial nas na dzialanie rozmaitych symboli religijnych. Doprawdy, mielismy chyba najdziwniejsze na swiecie tapety w pokoju dziecinnym, nie wspominajac juz o wesolych fryzach z Gertie, Tanczaca Glowka Czosnku. Zreszta musze powiedziec, ze skutecznosc symboli religijnych i czosnku nie jest zbyt wysoka. Kazal nam nawet bawic sie za dnia. Co nas nie zabije, to nas wzmocni, jak mawial.

Agnes machnela reka. Swiecona woda chlusnela z butelki i trafila Vlada w piers.

Wampir rozlozyl szeroko rece i krzyknal przerazliwie. Woda sciekala w dol, wlewala mu sie do butow.

Dziwne, ze poszlo tak latwo, pomyslala Agnes.

Vlad uniosl glowe i mrugnal do niej.

— Moja kamizelka! Popatrz tylko na te kamizelke! Nie wiesz, jak woda dziala na jedwab? Nie da sie tego wyczyscic. Zawsze zostaje slad.

Zerknal na jej znieruchomiala twarz i westchnal.

— Mysle, ze lepiej bedzie od razu wyjasnic pewne ciazace nam sprawy.

Zdjal ze sciany bardzo duzy, najezony kolcami topor. Wcisnal go jej do rak.

— Utnij mi glowe, prosze — powiedzial. — Patrz, rozluznie nawet apaszke. Nie chcemy przeciez, zeby krew ja poplamila. O juz. Widzisz?

— Chcesz mi wmowic, ze do tego tez sie przyzwyczailiscie? — spytala gniewnie. — Niby jak? Troche cwiczen z lekkim toporkiem zaraz po sniadaniu? Odcinanie glowy po kawalku kazdego dnia, az w koncu to juz nie przeszkadza?

Vlad przewrocil oczami.

— Wszyscy wiedza, ze uciecie wampirowi glowy to metoda akceptowana miedzynarodowo — rzekl. — Niania Ogg pewnie juz bralaby zamach. No sprobuj, na pewno masz niezle miesnie w tych swoich dosc grubych rekach, jesli moge…

Zamachnela sie.

Siegnal jej za plecy i wyrwal topor.

— …ocenic — dokonczyl. — Jestesmy takze bardzo, ale to bardzo szybcy.

Kciukiem zbadal ostrze.

— Tepe, musze zauwazyc. Moja droga panno Nitt, moze sie okazac, ze dalsze proby pozbycia sie nas sprawia wiecej klopotow niz korzysci. Otoz stary Magyrato z pewnoscia nie zlozylby takiej oferty, jaka my mamy dla Lancre. Na pewno nie. Czy pustoszymy kraine? Nie. Wdzieramy sie do sypialni? Oczywiscie, ze nie. Czym jest

Вы читаете Carpe jugulum
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату